Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dla wielu Austriaków decyzja, komu oddać swój głos w minioną niedzielę, była wyborem między „zarazą i cholerą”. Van der Bellen był nie ulubieńcem mas, lecz nieuniknioną alternatywą. Przeważająca większość elektoratu zagłosowała na niego głównie po to, żeby uniemożliwić zwycięstwo kontrkandydata – Norberta Hofera z prawicowo-populistycznej Partii Wolnościowej. I choć ostatnie prognozy przepowiadały – podobnie jak w maju – wyrównany wynik i rozstrzygnięcie jedynie minimalną różnicą, już krótko po zamknięciu ostatnich lokali wyborczych okazało się, że Van der Bellen osiągnął wyraźną przewagę ok. 6,6 proc. głosów.
Wyborcy Hofera chcieli prezydenta krytycznego wobec Unii Europejskiej i rodzimego systemu politycznego. Chcieli silnego przywódcy, który zrozumie ich codzienne troski: obawy przed napływem obcych, islamizacją Austrii, konkurencją obcokrajowców na rynku pracy i załamaniem systemu opieki społecznej. Tymczasem większość Austriaków zdecydowała się na proeuropejskiego kandydata, który przez następne sześć lat ma sumiennie odpracowywać zadania głowy państwa, przede wszystkim reprezentując Austrię na arenie międzynarodowej, pielęgnując jej wizerunek i nie narażając go na uszczerbek. Więcej kompetencji, zgodnie z konstytucją, prezydent i tak nie posiada.
Choć długotrwała kampania wyborcza wyraźnie zmęczyła austriackie społeczeństwo, w ostatnich tygodniach przed grudniową powtórką głosowania Van der Bellenowi udało się zmobilizować szeroką „koalicję rozsądnych” – ludzi przeciwnych agresywnemu, nacjonalistycznemu kursowi kandydata wolnościowców i przestraszonych wizją wystąpienia Austrii z Unii. To dzięki tej koalicji, złożonej głównie z ludzi młodych, wykształconych i kobiet, Van der Bellen zdołał zdobyć większość.
W wyborczy wieczór prezydent in spe oświadczył w państwowej telewizji ÖRF, że jako głowa państwa chce łączyć skłócone społeczeństwo. Kontrkandydat Hofer oznajmił natomiast, że nie zamierza ponownie kwestionować wyniku. Austria i Europa mogą więc odetchnąć. Na razie, bo koniec tych wyborów oznacza początek następnych – do parlamentu. A w tych będzie chodziło o coś więcej niż reprezentację i dyplomację. ©