Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wie to każdy, komu na sercu leży piękno języka ojczystego i higiena osobista bądź męczy łamanie tabu. Takoż nie zajmiemy się naszymi hitlerowcami, w sposób bowiem najbardziej spodziewany zrobił to urzędujący minister od policji. Będziemy dziś za to plątać się w domysłach na temat listu.
Na wstępie rzec trzeba, że opanowaliśmy pisanie listów na poziomie mistrzowskim. Piszemy świetne listy motywacyjne, znakomite listy dyscyplinujące, a produkowane przez nas listy miłosne można śmiało włączyć do światowego kanonu tej specjalności. Piszemy listy bardzo krótkie i bardzo długie, umiemy pisać listy ogromnie nudne i narkotycznie przykuwające uwagę, smutne i wesołe, listy łagodnie usypiające i gwałtownie budzące, piszemy porywające listy otwarte i takoż sympatycznie szyfrowane listy ściśle tajne. Umiemy być subtelni, ale też niesłychanie prymitywni i wulgarni. Epistolografia zatem to gatunek literacki szczególnie nam bliski, więc rzecz jasna z zaciekawieniem czytamy takie utwory jak ów puszczony przez Gospodarza nie do jakiejś tam miss-pis, ale rzekomo do akolitów.
Rzec trzeba, że część owego posłania zajmująca się sprawą senatora Koguta nas nie ciekawi. Jest tam, co prawda, coś o zwykłych Polakach, ale zakładamy, że nie nas nadawca miał na myśli. Ten fragment to przede wszystkim groźby. Zwykłe i nudne. Przewidywalne i podane bez żadnego wdzięku pisarskiego. Archiwalny zasób listów napisanych przez dowolnych wodzów, carów czy generałów lejbgwardii do buntowników bądź korsarzy jest na tyle solidny, by zorientować się, że to pismo nie znajdzie się ani w tym katalogu, ani nawet w wyborze korespondencji Gospodarza celowanej w kadrę płaczliwych grubasów z obrony terytorialnej. Jest to w tym sensie list nieudany, bo bez jędrności, bez której grożenie nie ma żadnego sensu. Słowem, ten kawałek nas nie bierze, ale w drugiej części owego listu jest zdanie niechcący piękne, dotyczące tzw. rekonstrukcji. Napisane jest prozą pierwszej próby, będącej – mniemamy – owocem samorodnego talentu, a nie zażywania prozaku. Podajemy je tu za portalami niezłomnymi w precyzyjnym cytowaniu Gospodarza: „Odwołanie ze stanowiska wcale nie musi oznaczać krytycznej oceny efektów jego pełnienia, co więcej, może być to decyzja podjęta mimo bardzo wysokiej oceny sposobu wykonania związanych z daną funkcją zadań”.
Gdyśmy to zdanie przeczytali sobie na głos, gdyśmy zaczęli owego słuchać tak intensywnie, że nasza trąbka Eustachiusza zamieniła się w puzon, zawołaliśmy: „Halo! Czy my aby na pewno żyjemy w kraju brutalnego zamordyzmu? Neoliberalizmu? XIX-wiecznego kapitalizmu? Gdzie rzekomo pracownik jest tytłany w okrucieństwie prekariatu bądź to jęczy w kajdanach relacji folwarcznych? Na pewno?”. Ze zdania tego wynika wprost przecież, że kraj nasz jest raczej największą w galaktyce fabryką różowego pudru poprawności korporacyjnej, albo że się ku takiej fabryce przemieszcza. W tym sensie mniemamy, że list Gospodarza ma inny charakter, niż się wydaje licznym komentatorom i analitykom naszej sceny politycznej, że rzekomo ma na celu uspokojenie – ależ lubimy to sformułowanie – dołów partyjnych. Nic ów list ani z dołami, ani z partyjnością nie ma wspólnego. Jest to po prostu nowy „poradnik szefa” i ma wskazać na rewolucyjną zmianę, jeśli idzie o formułowanie tzw. monologu pożegnalnego podczas redukowania niekompetentnego personelu. Biznesie polski, czytaj listy Gospodarza, a dostaniesz wysoką ocenę sposobu wykonania związanych z daną funkcją zadań. ©℗