Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zazwyczaj wpadał po zmroku, na godzinkę, kiedy dzieci już spały, a my mieliśmy chwilę na odpoczynek. Bezwzględny, brutalny, zepsuty do szpiku kości, kanalia, morderca i dziwkarz. Niby targany wątpliwościami i depresją, ale z bardzo dobrze ustawioną busolą, która wskazywała przede wszystkim na pieniądze, dobro rodziny i mafii.
Jak to się stało, że zżyliśmy się z nim oboje, że stał się wyczekiwanym gościem w naszym domu, że tyle o nim rozmawialiśmy, że znamy na pamięć fragmenty poszczególnych odcinków, że informacja o jego niespodziewanej śmierci w hotelowym pokoju w Rzymie (co za puenta, swoją drogą) tak nas poruszyła?
Jak strasznie by to nie brzmiało, Tony Soprano stał się częścią naszej rodziny jak żaden inny bohater filmowy. Podejrzewam, że w tym poczuciu straty nie jesteśmy osamotnieni – James Gandolfini wykreował postać gangstera wszechczasów, wywracając nasze przyzwyczajenia. Wielki jak góra, niezgrabny, z bystrym, niepokojąco szybkim spojrzeniem, napadami histerii i lęków, stał się odwrotnością Roberta de Niro czy Ala Pacino (parodiowanego zresztą w „Rodzinie Soprano” przez pamiętnego Silvia Dantego). Nie było, źle: nie ma, bo przecież możemy używać czasu teraźniejszego, w tej postaci nic odległego, żadna arystokratyczna poza się jej nie ima. Wykreowany przez Gandolfiniego Tony Soprano to po prostu nieszczególnie przystojny facet z problemami, łysiejący i z zaawansowaną nadwagą. Żyje jak upper midlle class, odwozi dzieciaki do szkoły, kłóci się z siostrą, matkę najchętniej udusiłby gołymi rękami. Jest Amerykaninem z krwi i kości, w mitycznych Włoszech nie może się odnaleźć. A w życiu równoległym zabija.
Dlaczego myśląc o ikonie amerykańskiego gangstera, mamy przed oczami właśnie jego? Być może zaważyła na tym okoliczność czysto techniczna i przy okazji znak naszych czasów – Gandolfini/Soprano otrzymał do wypełnienia przestrzeń, której nie mieli szacowni poprzednicy, i zadaniu podołał genialnie. Tony’ego Soprano jest tak wiele, że po zakończeniu ostatniego odcinka nie znika z naszego życia, tylko jest w nim ciągle obecny, czasem jako dowcip, choć częściej jako memento. Sześć sezonów to kilkadziesiąt godzin filmu. Mieści się w nim wszystko – podłość, chwile wielkoduszności, zbrodnia, życie codzienne, kontraktorka i podróże highwayami New Jersey. „Rodzina Soprano” to pierwszy w historii serial, który przełamuje barierę gatunkową – okazuje się, że gatunek uznawany do niedawna za podrzędny, może awansować do rangi dzieła sztuki i kina totalnego. A bez gry aktorskiej Gandolfiniego tego awansu by nie było.
Mamy żal, cholerny żal, Tony. Jeszcze do wczoraj wszystko było otwarte, łudziliśmy się, że powstanie jednak dogrywka, która ostatecznie wyjaśni, co stało się w restauracji, w której jadłeś obiad z rodziną.
Tego już się nie dowiemy.