Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
No niemniej czasem też gdzieś jadę i też bym się chętnie pochwalił, że widziałem półksiężyc przechylony tak, że można by się na nim położyć, mgły o świcie jak szare mleko i ludzi obładowanych kwiatami, którzy spieszyli do swoich zmarłych. Jak się jeździ, to się widzi.
Bardzo interesujące robią się te podróże w okresie przedwyborczym. Przez zdjęcia niektórych kandydatów człowiek mało nie zaliczy drzewa albo rowu. Radnemu z zaczeską ktoś doradził, że najkorzystniej będzie wyglądał na zdjęciu zrobionym z góry. Pani, która kandyduje do sejmiku, przed sesją zdjęciową usiadł na głowie pies. Większość kandydatek i kandydatów się uśmiecha i patrzy nam prosto w oczy (nie mają nic do ukrycia), ale zdarza się też widzieć zaciśnięte usta i spojrzenie dziecka, które właśnie po raz pierwszy przyprowadzono do szkoły.
No i hasła. Hasła też są ważne, choć tu rzadziej zdarzy się spotkać coś ciekawego. Wynalazczość w tej dziedzinie wyraźnie kuleje. Czasem smutną przestrzeń przedwyborczą ożywi zgrabny dwuwers: „Nie obiecuje, tylko pracuje”. Częściej wszakże mamy do czynienia z dość ogólnikowymi obietnicami. Niektórzy kandydujący ryzykują. „Miliony dla samorządu” – nie wiem, na co liczy ten kandydat, ale jeśli na inteligencję czytających, to może się przeliczyć. Większość uzna zapewne, że gość domaga się więcej pieniędzy.
Nawiasem mówiąc, miałem niedawno wykład w bibliotece, na parterze której odbywała się równocześnie lokalna konwencja przedwyborcza dużej partii. Kiedy po wykładzie zatrzymałem się na chwilę przed budynkiem, ruszał spod niego akurat pochód kandydatów niosących transparenty z własnymi wizerunkami. Wszyscy mieli miny smętne, pewnie dlatego, że na listach przydzielono im miejsca odległe (jeden wprost informował na plakacie, że jest ostatni). Nikomu z nich nawet do głowy nie przyszło, żeby mnie zagadnąć, czy przypadkiem nie głosuję w tym okręgu. Szli przed siebie z budzącą litość desperacją. Może byliby dobrymi radnymi? Może, ale tego się nie dowiem, bo skąd?
Jak się jeździ, to się widzi. Andrzej lubi opisywać wszelkie przejawy drobnej słowiańskiej ruchliwości i przedsiębiorczości. Tego ciągle jest mnóstwo, a ponieważ poprawiły się drogi, można uważniej przyglądać się poboczom. Kiedy np. jedzie się z Chodzieży na Piłę, w pewnym momencie wychyla się z lasu tablica z obietnicą: „Zaraz będziesz jadł!”. Potem co kilkaset metrów obietnica nabiera konkretniejszych kształtów. „Szaszłyk z grilla. Zwolnij!”. „Grochówka wojskowa. Zwolnij!”. „Golonka. Hamuj!!!”. Nie zahamowałem, bo spieszyłem się do Trzcianki na konkretną godzinę, ale oczom moim ukazał się niewielki drewniany domek z jedzeniem. Jak na tak potężną kampanię reklamową, rozmiary miał raczej mizerne, a parking dla tirów (do których przede wszystkim adresował swoją ofertę) malutki. Obiecałem sobie w duchu, że następnym razem sprawdzę, jak się tam gotuje.
„Jeszcze Polska nie zginęła…”. Tak, chyba tylko te cztery słowa naszego hymnu lubię. Kiedy je śpiewam, myślę nie o legionistach Dąbrowskiego, ale o tych wszystkich ludziach z bud przy trasie, z drobnych sklepików w małych miastach, ze stoisk rozłożonych w tych dniach pod cmentarzami. O burmistrzach i radnych tych małych miast, którzy próbują zdobyć pieniądze na remont chodnika i jednocześnie ocalić bibliotekę. O kościołach, w których wieczorem pali się światło, a często jest to jedyny rozświetlony budynek w wiosce.
Zapomniałem o czymś? Ach, prawda. Kiedy dojeżdżałem do Chodzieży, półksiężyc pociemniał, zrobił się pomarańczowy, aż zaczął przypominać pomarszczone rogaliki sprzedawane na stacjach benzynowych.