Wyznania

Bp Piotr Jarecki: W ostatnim etapie uzależnienie, owszem, było. Alkohol pomagał mi w lekturach i pisaniu, był pomocą, gdy byłem zestresowany. Intelektualnie będąc blisko Boga, egzystencjalnie i życiowo się od Niego oddalałem.

20.04.2015

Czyta się kilka minut

Bp Piotr Jarecki, Warszawa, kwiecień 2015 r. / Fot. Grażyna Makara
Bp Piotr Jarecki, Warszawa, kwiecień 2015 r. / Fot. Grażyna Makara

KS. ADAM BONIECKI: Po wypadku, wyroku sądowym i zawieszeniu w wykonywaniu dotychczasowych obowiązków nie tracił Ksiądz Biskup czasu. Oprócz terapii i podróży do różnych ośrodków naukowych było coś więcej: pobyt w opactwie trapistów Abbey of the Genesee. Duchowe doświadczenia tego okresu zawarł Ksiądz Biskup w książce „Podróż do siebie”, którą przeczytałem jako rodzaj augustyńskich „Wyznań”. Dlaczego i skąd ci trapiści?

BP PIOTR JARECKI: Trochę pod wpływem lektury książek moich ulubionych autorów – „Siedmiopiętrowej góry” Thomasa Mertona i „Dziennika z Genesee” Henriego J.M. Nouwena. Ale ostateczną decyzję podjąłem, słuchając homilii proboszcza pewnej goszczącej mnie kanadyjskiej parafii, który mówiąc o życiu św. Franciszka, wspomniał jego okres pustelniczy. Wtedy poczułem wewnętrzny imperatyw: musisz zrobić to samo, nie wystarczy jeździć po uniwersytetach.
Nazajutrz wysłałem maila do Abbey of Gethsemani, ale odpowiedzieli, że mogą mnie przyjąć dopiero za dwa miesiące. Napisałem więc do Abbey of the Genesee, do o. Johna Eudesa Bambergera. Odpisał, że już nie jest opatem, ale że moją prośbę przekazał obecnemu przełożonemu, o. Gerardowi D’Souza. Opat chciał wiedzieć, dlaczego chcę przyjechać do Genesee. Opisałem mu dość oględnie moją sytuację życiową. Odpowiedział, że przyjmie mnie nie jako gościa-rekolektanta, ale jako członka wspólnoty, dzielącego codzienne życie zakonników, modlitwę, pracę, jednym słowem: rytm dnia i nocy.

Opisując w książce rozmowę z opatem, podsumowuje Ksiądz Biskup to, co stało się wcześniej: „Opowiedziałem o bolesnym wydarzeniu jazdy samochodem pod wpływem alkoholu, o stuknięciu w lampę, o wyroku skazującym mnie na pół roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata, a także o decyzji watykańskiej Kongregacji ds. Biskupów: zawieszenia mojej posługi biskupiej do zakończenia zawieszenia kary”. Mówienie o tym chyba nie jest łatwe – nie tylko opatowi, ale publicznie, w książce... Sądzę, że także publikacja wiadomości o terapii odwykowej musiała wiele kosztować człowieka i biskupa.

Ta informacja była dość oględna: że „korzysta ze specjalistycznej pomocy”, choć wszyscy oczywiście zrozumieli, że chodzi o odwyk... Chyba łatwiej mi to było przeżyć jako człowiekowi, pewnie trudniej jako biskupowi. Jak to zniosłem? Cóż, cenię prawdę. Moja biskupia dewiza brzmi: „Dawać świadectwo prawdzie”. Boleję, że tej prawdy w moim życiu, w życiu Kościoła i w życiu społeczeństwa jest za mało.
Trzeba było więc uznać prawdę.

Może można było dochodzić, czy tych promili alkoholu było tak dużo?

Nie dochodziłem: trzeba się było przyznać do faktu, że pod wpływem alkoholu doszło do smutnego i bardzo gorszącego wydarzenia. Tam, w opactwie, postanowiłem o tym szczerze napisać.

Pisze Ksiądz Biskup: „Wielu ludzi się ode mnie odwróciło, byli tacy, którzy okazywali mi niechęć i odrzucenie w formie drwin. W kilku przypadkach doznałem takiego traktowania od dawnych najbliższych moich współpracowników. Czułem, że jestem odrzucony”. To było bolesne zaskoczenie?

Patrząc z perspektywy dwóch lat, nie uważam już, że było to „wielu ludzi”. Owszem: zdarzyli się tacy, którzy okazywali mi niechęć i niezrozumienie. Ale było to, powiedziałbym, nie brutalne, lecz delikatne odrzucenie. Np. drobny fakt, który nie wiem czemu, ale jakoś mnie zabolał: ludzie, którzy nigdy nie mówili mi na „ty”, teraz poczuli się uprawnieni do „tykania”...

Kiedy dziś o tym rozmyślam, to uświadamiam sobie, że na początku mojego biskupstwa byłem zbyt apodyktyczny. Patrzyłem na rzeczywistość Kościoła przez okulary doktryny, którą jako tako znałem.

Odwiedzając parafie, nieraz przeżywałem szok, bo spotykałem tam zupełnie inną rzeczywistość niż ta opisana w dokumentach Kościoła. Niektórzy księża bali się mnie zapraszać, „bo on zawsze coś znajdzie”... Otaczała mnie salve reverentia, to nieustanne „księże biskupie”... Po moim upadku niektórzy poczuli się zwolnieni z tej rewerencji. Nie były to jednak reakcje powszechne.

Pięknie napisał Ksiądz Biskup o reakcji najbliższych: „Moja mama – dziewięćdziesięciodwuletnia – okazała mi chyba najwięcej zrozumienia i troski. Może najwyraźniej poczułem w tych trudnych chwilach jej autentyczną miłość. Jakby przedsmak miłości Boga. Myślę o tym, kiedy czytam psalm i Księgę proroka Izajasza. »Choćby wszyscy cię porzucili, Ja pozostanę przy Tobie, z Tobą, w Tobie – mówi Pan, mój Bóg«”.

Moja mama nie jest osobą wylewną. Nie usłyszałem od niej wyrzutów w rodzaju: „Coś ty zrobił? Wstyd dla rodziny!”... Wiele o tym wypadku ze mną nie rozmawiała. Naturalnie obiecała modlitwę, a ja wyczuwałem jej wielką życzliwość i miłość. Wiedziałem, że cierpi razem ze mną. Pytała tylko, czy w tym wszystkim nie czuję się samotny, odrzucony.

Odnoszę wrażenie, że ta samochodowa katastrofa to fragment większej całości. Dość enigmatycznie mówi Ksiądz Biskup, że „zawalił się bunkier”, „system obronny” przed ludźmi, przed sobą, nawet przed Bogiem. Mówi Ksiądz Biskup o pogodzeniu się „z ruinami swego dotychczasowego życia”, o „porzuceniu dotychczasowych przyzwyczajeń”, „zmianie dotychczasowego stylu życia”. W jakim sensie?

Dobrze, że poruszamy ten temat. Kiedy ktoś chce ze mną rozmawiać, usiłując zrobić ze mnie kogoś, kto miał problem alkoholowy i teraz z tego mniej lub bardziej wyszedł, ja się na to nie zgadzam. Bo problem alkoholowy nie jest problemem mojego życia. No, może jakąś cząsteczką.

Ja w tym wydarzeniu widzę palec Boży, wezwanie do rewizji całego życia. Nie mogę redukować tego do problemu alkoholowego. W ostatnim etapie uzależnienie, owszem, było.

Piłem za dużo. Alkohol pomagał mi w lekturach i w pisaniu, był pomocą, gdy byłem zestresowany po całym dniu. Czasem myślę, że byłby jednym z największych dobrodziejstw ludzkości, gdyby nie uzależniał i nie burzył wymiaru relacyjnego w naszym życiu.

Człowiek nadużywający alkoholu zaczyna być krytykantem, wszędzie widzi rzeczy negatywne, izoluje się od innych, a siebie zaczyna traktować jako pępek świata, no i zaczynają się problemy... Zawdzięczam innym ludziom, może też terapii, na której byłem, zrozumienie, że trzeba to traktować bardziej kompleksowo. To, co się stało, odnoszę do Boga i traktuję jak najwyraźniejszy znak miłości Chrystusa. Gdyby Chrystusowi na mnie nie zależało, nigdy by do tego nie doszło. Widocznie Pan Jezus uznał, że może na mnie wpłynąć tylko przez terapię wstrząsową.

„Intelektualnie będąc blisko Boga, egzystencjalnie i życiowo się od Niego oddalałem”... „Prowadziłem nieodpowiedzialny styl życia, można powiedzieć: styl grzeszny. Wtedy uciekałem przed Bogiem”... Rzadko takie słowa padają z ust biskupa.

Przyznam, że kiedy teraz to słyszę, przechodzą mnie ciarki.

Ale nie wykreślił Ksiądz tego z książki.

Nie, bo ja wtedy taki byłem. Bardzo przeżywałem rozdźwięk między teoretyczną wiedzą a praktyką życia. Byłem człowiekiem, który zawsze chciał wniknąć w problem i go rozwiązać. Wierzyłem, że jedyną sferą odbijającą Boga w człowieku jest intelekt. Byłem zafascynowany intelektem, a nie autentycznym wprowadzaniem wiedzy o Bogu i człowieku w konkret mojego życia. Miałem też taki problem, że długo się nie godziłem na słabość ludzką. Uważałem (nie wiem, skąd to wziąłem, ale taka postawa to gangrena, która niszczy człowieka), że jeśli odkryję w sobie jakieś słabości, to mam je jedną po drugiej konsekwentnie likwidować, aż dojdę do momentu doskonałości. A potem odkrywałem, że to nie funkcjonuje. Popadałem ciągle w to samo... Wtedy przychodziła pokusa, żeby na wszystko machnąć ręką. Wiedzę masz, a z resztą daj sobie spokój... W ostatnim okresie przed wypadkiem chyba temu uległem.

W swoich zapiskach twierdzi Ksiądz Biskup, że istotna jest kwestia przejrzystości: „Doświadczenie mojego życia mówi mi, że to, co w życiu jest ukrywane, prędzej czy później zaczyna człowieka niszczyć (...) Na pewno nie ośmieliłbym się powiedzieć tak jak Jezus: patrzcie na moje czyny, a przekonacie się, kim jestem. Powodem jest częsta rozbieżność między tym, jak powinienem żyć, a jak żyję”. I dalej: „Największą bodaj pokusą człowieka jest nieszczerość wobec siebie, nieszczerość wobec innych, czyli podwójne życie, faryzeizm. Jest to trucizna człowieczeństwa i chrześcijaństwa”.

Nadal jestem przekonany, że trucizną w życiu człowieka jest rozbieżność między przekonaniami w zasadniczych sprawach i ich głoszeniem a zupełnie innym sposobem życia. Papież Franciszek nazwał to „schizofrenią egzystencjalną”.

Czasem ludzie się dziwią, że po tym, co o mnie pisano: „alkoholik”, „uciekł w sutannie”, „schował się w klasztorze, gdzie wyrabiają mocne piwo” (nieprawda, mnisi w Genesee zajmują się produkcją pieczywa...), mam w sobie tyle radości. Tak: jestem radosny, bo wiem, że opinia o mnie jest gorsza niż prawda o mnie.

W zapiskach bardzo ciekawa jest refleksja nad obrazem biskupa. „Ludzie chcą często widzieć w biskupie kogoś idealnego, (...) a biskup wie, że jest tylko człowiekiem, słabym człowiekiem (...). Kiedy wyjdzie na jaw, że także biskup grzeszy, że także on jest słaby, często bardzo słaby – świat zaczyna się gorszyć”. Skąd ten wyidealizowany obraz? Czy sami biskupi go nie budują? A może biskup rzeczywiście powinien być ideałem?

Moim zdaniem i jedno, i drugie. Z jednej strony tęsknimy za jakimś ziemskim ideałem. Z drugiej strony ten, na którego te oczekiwania są kierowane, nie robi nic, żeby ludzi wyprowadzić z błędu. To według mnie spory problem – podejrzewam, że szczególnie w Polsce.

Myślę, że większym skandalem jest uważanie człowieka, który jest biskupem, za ideał porównywalny z Bogiem niż odkrycie w jego życiu mniejszego czy większego braku. Bo niezależnie od tego, czy ktoś jest człowiekiem świeckim, biskupem, czy papieżem – błądzi.

Przestańmy udawać. Wielki skandal zrobiono z tego, że ktoś po pijanemu puknął w lampę. No, miał chwilę słabości i puknął w lampę.

Puknął w lampę biskup – ktoś jakby z obłoków...

Ale ja nigdy nie byłem z obłoków!

Powtórzę: wina jest z obydwu stron. Jest oczekiwanie i jest akceptacja tego oczekiwania. Te mowy wygłaszane do biskupa przed bierzmowaniem czy podczas wizytacji... Śmiejemy się z tego, ale tego nie korygujemy i tak to trwa z pokolenia na pokolenie.

I jeszcze jedna refleksja o byciu biskupem: „Kiedy patrzę na moje pasterskie życie, dostrzegam dużo wykorzenienia. Ja nauczałem jakby z zewnątrz. Byłem bardziej pasterzem »z zewnątrz« niż »od wewnątrz«”. Skąd to się bierze? Jak temu zaradzić? W książce sugeruje Ksiądz Biskup, że przyczyna w dużej mierze tkwi w samym sposobie życia hierarchy: „Mieszka sam, nie towarzyszy wiernym w codziennych troskach, smutkach i radościach”... I remedium: biskup „powinien się interesować tym wszystkim, co składa się na życie powierzonych jego pasterskiej trosce wiernych, przez spotkania, rozmowy, jak najczęstszy kontakt, nie tylko ten oficjalny”. Ale jak to sobie Ksiądz Biskup wyobraża? Co to znaczy „interesować się”: jak i kiedy to robić w obecnych kościelnych strukturach?

Ustawienie się jako „pasterz z zewnątrz” jest łatwiejsze, ale – mówiąc nieco górnolotnie – dla człowieka duchowego to za mało. Porównajmy biskupa z proboszczem: ten pierwszy nie ma swojej wspólnoty, w której zna ludzi po imieniu. Wędruje z parafii do parafii, patrzy na praktycznie obcych ludzi, na obcą trzodę, nazywając się jej pasterzem. Jak temu zaradzić? Nie ma prostej odpowiedzi. Ważne, żebyśmy przynajmniej to sobie uświadamiali.

Dużo zależy od osobowości, od otwarcia: żeby się nie ograniczyć do „pasterzowania zewnętrznego”, które niestety skonstatowałem u siebie w pewnym momencie mojego ponad dwudziestoletniego życia biskupiego. Chodzi o to, żeby się nie ograniczyć do tego, co oficjalne i tylko religijne, ale uczestniczyć w życiu kulturalnym i w codziennych sprawach. Żeby biskup wiedział, co to jest praca i ile co kosztuje, żeby poszedł do sklepu, żeby nie był wyalienowany. Znam biskupów, którzy udostępniają numer swojego telefonu komórkowego, z którymi kontakt jest łatwy, nie trzeba czekać dwóch tygodni na audiencję, którzy, jeśli trzeba, powiedzą: „przyjdź dziś na kawę, pogadamy”. Kiedyś sam zastrzegłem telefon, bo się bałem, że będą do mnie wydzwaniać. Dziś zupełnie inaczej do tego podchodzę.

Pracując fizycznie w klasztorze trapistów, doszedł Ksiądz Biskup do wniosku, że dobrze by było, gdyby biskup miał dzień lub dwa dni takiej pracy w tygodniu. To miałby być sposób zbliżenia do ludzi? Czytałem, że nieżyjący już arcybiskup Nowego Jorku, kard. John Joseph O’Connor, raz w tygodniu pracował jako wolontariusz-posługacz w szpitalu.

Tu każdy musi sam zdecydować, bo nikt biskupa nie zmusi. Nie stworzymy struktur, które będą do tego obligowały. W moim życiu był taki czas, że nie wiedziałem, co to znaczy wyczyścić sobie buty, zrobić zakupy, sprzątnąć mieszkanie. Miałem wszystko gotowe. Jak się ktoś tak alienuje, grozi mu tragedia.

A teraz jak Ksiądz Biskup żyje? Chodzi do pracy raz w tygodniu?

Na razie jestem samowystarczalny w moim mieszkaniu – do niedawna łącznie z posiłkami, które sobie gotowałem. Teraz chodzę na obiady do księdza kardynała. Bardzo mi się podoba historia kard. O’Connora. Kto wie, czy sobie nie znajdę czegoś takiego? Praca w opactwie była dobrym doświadczeniem.

No tak, ale to było czasowe. W pewnym sensie zabawa.

Słusznie: nieraz o tym myślałem, że to zupełnie inna dynamika, gdy wiem, że jestem dwa-trzy miesiące, a inna, gdy coś jest do końca życia. Ale... myślę o tym.

Trochę tego jest: odkrywa Ksiądz Biskup, że wygniecione koszule można samemu wyprasować, a kiedy z pralni wracają zdekompletowane skarpety, wszystkie nie do pary, decyduje Ksiądz: „Będę chodził w skarpetach nie do pary”. Nie przejmuje się Ksiądz, kiedy posmarowana czymś tłustym kromka spada mu na spodnie. Znając pedanterię biskupa Jareckiego w sprawie ubioru, trudno nie uznać tych reakcji za poważną zmianę.

Z pedanterii nigdy się całkowicie nie wyleczę. Może to związane z genami: moja mama i siostra są bardzo pedantyczne. Dziś ich postawa nawet mnie trochę razi. Kiedy jestem u siostry, mówię, że się boję wejść do łazienki. U siebie sam sprzątam – raz przyszła mi posprzątać jedna pani i... poprzestawiała książki. Irytujące, ale dziś potrafię się z tego śmiać.

Wyszedłby Ksiądz Biskup w skarpetach nie do pary?

Może dla szpanu. Już tak poważnie nie podchodzę do tych spraw. Kiedyś zresztą przeczytałem o sobie: „uważano go za władcę pierścieni”, bo tak te pierścionki zmieniałem.

Wyrzuca sobie Ksiądz Biskup brak współczucia wobec potrzebującego wsparcia człowieka, od którego zalatywało alkoholem. Ten fragment puentuje Ksiądz z nieco ironicznym humorem: „Widzę, że sam stałem się pierwszą ofiarą takiej postawy”. Ale mówiąc poważnie: w czym ma się ujawniać stosunek biskupa do osób potrzebujących? Wspierać strukturalnie czy dawać pieniądze z własnej kieszeni?

Potrzebne jest jedno i drugie, zwłaszcza że ograniczenie się do instytucjonalnego wsparcia może prowadzić do bezduszności, oziębłości wobec konkretnego człowieka. Przyznam, że od czasu do czasu pomagałem konkretnym osobom. Nie bezpośrednio, ale przez kogoś – prosząc, by nie mówił, od kogo przychodzi to wsparcie.

Byłem trzy tygodnie temu w Rzymie i jechałem do Neapolu. Na dworcu kupiłem kanapkę i kawę, bo nie zdążyłem zjeść śniadania. Siadłem przy stoliku i jeszcze nie zacząłem jeść, a tu jakaś kobieta zbliża się do mnie, krąży, uśmiecha się przymilnie. Drażniło mnie to. Poprosiłem: „Pozwól mi zjeść, potem porozmawiamy”. A ona dalej nade mną sterczy. Byłem zły i pomyślałem, że jej nie pomogę. W końcu jednak zjadłem, pokonałem te złe uczucia i poszliśmy jej kupić jakąś kanapkę. Wybrała najtańszą. Potem zaczęliśmy rozmawiać. Jest matką trójki dzieci. Pytam, czemu nie znajdzie sobie pracy. Powiada: „Jestem Cyganką, nikt mnie nie zatrudni”. „Nie musi pani mówić, że jest Cyganką” – powiadam. Ona: „Po twarzy mnie poznają, nikt mnie nie zatrudni...”. Żal mnie ogarnął, że chciałem ją odrzucić.

Ważne w książce Księdza Biskupa są myśli o wierze: „Dlaczego tak znikoma jest moc wiary chrześcijańskiej w życiu świata – w gospodarce, w polityce, w dzisiejszej kulturze, w zwyczajach, w sposobie życia?”. Odpowiedź: bo „wiara ograniczana jest do doktrynalnej wiedzy o Bogu i do zasad życia moralnego”. Tymczasem definicja wiary Księdza Biskupa jest taka: „uznanie własnej małości i niegodności i jednocześnie całkowite przekonanie o wszechmocy Boga”. Doktrynę i zasady można wpajać, przekazywać. A uznanie własnej małości? Jak być apostołem wiary?

Wiele w życiu studiowałem, ale dziś wiem, że wiedza jest zimna i niebezpieczna. Przeczytałem i przemedytowałem „Filokalia”, antologię starożytnych i średniowiecznych pism o modlitwie nieustannej w opracowaniu ks. prof. Józefa Naumowicza, i widzę, że jest jedna myśl, która się przewija w nauczaniu tych świętych ludzi, Ojców Pustyni: myśl o przekształcającej mocy życia, ortopraxis. Teraz w moim życiu coraz bardziej zwracam na to uwagę. Jeden z Ojców Kościoła mówi, że nie słyszał, aby jakieś kazanie przybliżyło człowieka do Boga, natomiast przykład życia drugiego człowieka może go nawrócić bez słów. Oczywiście i kazania są potrzebne. Zależy, w jakim środowisku się pracuje.

Jednak brak wiedzy religijnej wśród katolików bywa zastraszający.

A my nie umiemy przekazać treści wiary przy pomocy terminów zrozumiałych dla współczesnego człowieka.

Dręczy mnie pytanie, co zrobić, żeby przepowiadana przez nas Ewangelia, która jest czymś starym – proszę to dobrze zrozumieć – stała się nowością?

W związku ze wspomnieniem napisanym przez siostrzeńca zmarłego zakonnika zapytał Ksiądz Biskup: „Ciekawe, co oni (bliscy, zwłaszcza siostrzeniec-ksiądz) napisaliby, gdybym dzisiaj odszedł z tego świata?”. Jakie wspomnienie po sobie chciałby Ksiądz Biskup zostawić?

Po mnie? Chciałbym, żeby napisali o mnie prawdę, nawet jeżeli jest ona trudna. Bo jest trochę prawdy trudnej czy brudnej i trochę prawdy pięknej. Nie chciałbym, żeby pisali fałszywą laurkę. Najbardziej bym sobie cenił, gdyby ktoś napisał: „Był autentycznym człowiekiem, starał się stawać w prawdzie, umiał się przyznać do tego, co złe, umiał korygować swoje poglądy i zachowania. Był w stanie się zmieniać”.

W Genesee zadawał sobie Ksiądz Biskup pytanie: „Czy będę w stanie żyć takim stylem na zewnątrz, kiedy opuszczę wspólnotę?”. Opuścił Ksiądz Biskup wspólnotę – i co się okazało?

W skarpetkach nie do pary nie chodzę, ale w prozaicznych czynnościach więcej polegam na sobie. Staram się bardziej pielęgnować nieformalne kontakty i być bardziej otwarty na ludzi. O pracy fizycznej poza posługą urzędową będę myślał. Jestem zafascynowany niektórymi wielkimi ludźmi Kościoła, jak kard. Casaroli, który potrafił mieć kontakt z parafią i systematycznie odwiedzać więzienie dla nieletnich. Jedno z moich postanowień to żeby nigdy już nie odprawiać mszy w prywatnej kaplicy, samotnie: żeby mieć jakąś nawet małą wspólnotę, codziennie tam chodzić i odprawiać. No i jakaś służba ludziom... Nie wiem, tu w Warszawie trzeba by poszukać. Do tej pory nie zdecydowałem. Mam w głowie wiele ideałów, gorzej z realizacją. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2015