Wytrąceni z letargu

To była najlepsza edycja Berlinale od lat. Złotego Niedźwiedzia zdobył Irańczyk Jafar Panahi za film „Taxi”, Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię – Małgorzata Szumowska za „Body / Ciało”.

16.02.2015

Czyta się kilka minut

Małgorzata Szumowska ze Srebrnym Niedźwiedziem, Festiwal Filmowy w Berlinie, 14 lutego / Fot. Joerg Carstensen / EPA / PAP
Małgorzata Szumowska ze Srebrnym Niedźwiedziem, Festiwal Filmowy w Berlinie, 14 lutego / Fot. Joerg Carstensen / EPA / PAP

Wreszcie, za jednym zamachem, nagrodzono filmy i dobre, i opowiadające historie większe niż ekran. Berlinale udało się spełnić swoją misję – misję festiwalu promującego kino społeczne i zaangażowane. Praktycznie każdy z nagrodzonych tytułów ujmuje się za poważną sprawą: prawem do wolności, znaczeniem konfrontacji z ponurą przeszłością, walką z czarno-białym rozumieniem świata. A jednocześnie żaden nie sięga po patos, propagandę czy demagogię.

Zwierzenia

Mimo to werdykt przyznający Złotego Niedźwiedzia „Taxi” Jafara Panahiego z pewnością sprowokuje pytanie: co tej nocy wygrało? Kino czy polityka? Jakość filmu czy chęć ujęcia się za reżyserem, od lat uwięzionym przez władze w areszcie domowym i obłożonym zarówno zakazem kręcenia, jak i wyjazdu z ojczyzny? Nie da się zaprzeczyć, że „Taxi” formułuje między słowami podobny komunikat, co prawie wszystkie nagrodzone na Berlinale filmy.

Niepozorna taksówka przemierza ulice Teheranu. Jej wyjątkowość zostaje szybko odkryta przez przypadkowego pasażera: prowadzi ją sam Panahi. Co chwila do samochodu wsiada jakiś członek jego rodziny, ktoś przypadkowy albo jakaś postać z jego dawnych filmów – tych robionych jeszcze na wolności i tych kręconych już w zniewoleniu. Czasami przemawia ona dialogami z danego filmu, i te wciąż brzmią aktualnie – jakby czas w ojczyźnie reżysera przestał płynąć. Inne komentarze pasażerów są odważniejsze, bardziej krytyczne. Nigdy nie da się do końca określić, czyje to słowa: ich własne czy reżysera?

Osobisty ton wypowiedzi należał podczas tego festiwalu do wartości zarówno często obecnych, jak i najwyżej cenionych. Z tego też powodu szans na zwycięstwo nie miał triumfator poprzedniego roku – kinematografia azjatycka. Do tego jedynie wietnamski dramat „Big Father, Small Father and Other Stories” Di Phan Danga podejmował poważny temat. Dwa pozostałe filmy z Azji („Gone with the Bullets” Wena Jianga i „Ten no Chasuke” Sabu), będące parodią filmów amerykańskich, raczej się kinem bawiły.

Rozliczenia

Inaczej działo się w filmach z Ameryki Południowej, w tym roku reprezentowanej głównie przez kino chilijskie. Tamtejsza kinematografia przechodzi szczególny okres. Drobnymi kroczkami chilijscy filmowcy dochodzą do tego, na co społeczeństwo nie może się zdobyć od 25 lat – konfrontacji ze spuścizną po dyktaturze Augusto Pinocheta. Patricia Guzmána, autora nagrodzonego za scenariusz dokumentu „El boton de nácar”, ta niegotowość Chilijczyków dotyka od lat. Cztery dekady temu Guzmán został wygnany z ojczyzny za krytyczną wobec władz trylogię „La Batalla de Chile”. Ostatnio przerwano szkolną projekcję jego „La Nostalgia de la luz”, oskarżając go o fałszowanie historii.

Dla Guzmána pamięć o dawnych krzywdach i zbrodni jest zaklęta w każdym elemencie chilijskiej rzeczywistości – od smutnych oczu kobiety, która doświadczyła tortur, po kamień, który kiedyś mógł posłużyć do zadania krzywdy bliźniemu. Rodak reżysera, Pablo Larraín, przyjmuje nieco inną wersję wydarzeń: w „El Club” (zdobywca Srebrnego Niedźwiedzia) pokazuje winowajców skrytych w oddalonej od świata oazie – ponurym kościółku na uboczu. Ale i tu dosięgnie ich ręka sprawiedliwości.

Pod bodaj najbardziej karkołomnym projektem rozliczeniowym podpisał się Rumun Radu Jude. Jego „Aferim!” to czarno-biały western (czy może raczej eastern) o dwóch bezlitosnych jeźdźcach przemierzających wschodnią Europę w poszukiwaniu Romów. Baty zbierają tu przedstawiciele wielu narodów – od Węgrów, przez Włochów, po rodaków reżysera, ale pełne przesłanie filmu odczytają chyba tylko ci ostatni. Trudno poruszać się po „Aferim!” bez mapy wskazującej znaczenie rumuńskich przysłów, ważnych cytatów i linijek z klasycznej narodowej literatury, stale obecnych w potoczystych dialogach.

Porażki

Warto podkreślić, że autorami tego dominującego rozliczeniowego nurtu Konkursu Głównego byli często reżyserzy młodego pokolenia. Nie tylko wspomniani Larraín (rocznik 1976), urodzony w 1977 r. Jude, ale także jego rówieśniczka Laura Bispuri, autorka „Vergine giurata”, ambicjami zdecydowanie przeganiali starsze pokolenie reżyserów. Nawet jeśli ich filmy, jak w przypadku dwóch ostatnich, można było przyjmować z pewnymi wątpliwościami. Doświadczonych twórców godnie, bo innowacyjnie i przewrotnie, reprezentował jedynie Peter Greenaway – autor rozpasanej biografii Siergieja Eisensteina „Eisenstein in Guanajuato”. Inni mistrzowie kina pochowali się za fabułami bezpiecznymi, skrojonymi pod dyktando hollywoodzkich schematów. Pozbawionymi autorskiego pazura.

Werner Herzog pokazał w konkursie głównym „Queen of the Desert”, przeciętny dramat o nieprzeciętnej kobiecie – Gertrudzie Bell, pisarce i działaczce, która w latach 20. minionego wieku odegrała niebagatelną rolę w budowaniu politycznego porządku na Bliskim Wschodzie. Z kolei Wim Wenders, bohater tegorocznej specjalnej retrospektywy, poza konkursem zaprezentował „Every Thing Will Be Fine” – nakręcony niepewną ręką dramat o pisarzu cierpiącym po spowodowaniu wypadku, w którym ginie dziecko. Trudno uwierzyć, że jeszcze cztery lata temu ci sami reżyserzy na tym samym festiwalu swoimi filmami ustawiali poziom jakościowej poprzeczki Konkursu Głównego. Pierwszy pokazał wówczas „Jaskinię zapomnianych snów”, drugi – „Pinę”.

Ukoronowaniem tej pokoleniowej porażki doświadczonych twórców był „Knight of Cups” Terrence’a Malicka. Amerykański reżyser po raz kolejny posklejał film ze ścinków po „Drzewie życia”, tym razem usiłując naśladować strumień pijanej świadomości głównego bohatera, szukającego sensu egzystencji w alkoholu i romansach. Poza pretensjonalną formą filmu Malick ma jeszcze jeden grzechu na sumieniu. Podczas gdy tak wiele filmów – wspomniane „Queen of the Desert”, „Body / Ciało” czy „Vergine giurata”, a także „Nobody Wants the Night” Isabel Coixet, „Diary of a Chambermaid” Benoît Jacquota, „Ixcanul” Jayro Bustamente i „Victoria” Sebastiana Schippera – upominało się o kobiece bohaterki, Malick sprowadził kobiety do roli pięknych lalek, krążących bezwolnie wokół głównego bohatera.

Wstrząsy

Na coś takiego nie pozwolił sobie nawet Aleksiej German Jr., autor „Pod elektrycznymi chmurami”, którego bohaterowie sprawiają wrażenie marionetek, miotanych przez tajemniczą siłę wyższą. Służy to zarysowaniu paraleli między przeszłością i przyszłością, pokazaniu, że oba te porządki na stałe ze sobą sąsiadują – akcja filmu toczy się w 2017 r., dokładnie 100 lat po rewolucji lutowej. Bohaterowie z jednej strony prą do przodu, z drugiej – hamowani są przez tajemnicze konwenanse, a w rezultacie pogrążają się w letargu.

W letargu żyje też Kate z „45 Years” Andrew Haigha. Wstrząs przychodzi wraz z wieścią o dawnej miłości jej męża, kobiecie, która istniała w jego życiu tuż przed nią i najwyraźniej nigdy nie opuściła jego serca. Zaskakujące, jak wiele łączy ten dramat z filmem „Body / Ciało” Małgorzaty Szumowskiej, nakręconym w zupełnie innym tonie, z poczuciem humoru i ironią. I jak wiele wspólnego ma film Szumowskiej ze spektakularnymi rozliczeniami z historią, zawartymi w „El Club” czy „Aferim!”.

Choć jej fabuła to przewrotna opowieść o ojcu-alkoholiku, jego chorej na anoreksję córce i spirytualistce pomagającej im pojednać się po stracie żony i matki, reżyserka wślizgnęła się w myśl przewodnią formułowaną przez najlepsze filmy tegorocznej edycji festiwalu. Razem z nimi nawoływała do zmierzenia się z przeszłością jako jedyną możliwością, aby wykonać ruch ku przyszłości. Jednak gdy inni reżyserzy ucinali opowieść w dramatycznym momencie, Szumowska odważyła się przeciągnąć akcję o jedną scenę dalej. Ojciec i córka siadają naprzeciwko siebie i po chwili wpatrywania się sobie w oczy z odrazą są w stanie zdobyć się na nieśmiały uśmiech. Spojrzeć na siebie łagodniej i ze zrozumieniem. Jest w tej scenie spokój i cisza – osiągnięte przez bohaterów po wieloletniej burzy, naznaczonej cierpieniem i walką. Ale przede wszystkim – jest w tej scenie nadzieja.

©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2015