Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Potwierdzenie tych statystyk – na razie to sonda wśród kuratoriów, nie oficjalne dane – oznaczałoby spadek w porównaniu z rokiem ubiegłym, a także całkowite rozminięcie się ministerialnych prognoz z rzeczywistością (rząd liczył na 40 proc. rocznika).
Tę smutną statystykę – oznaczającą obywatelskie wotum nieufności do reformy – można by zrzucić na karb momentami histerycznego protestu przeciw zmianom: przeciwnicy nie ograniczają się do punktowania słabości w przygotowaniu reformy; konsekwentnie utrzymują, że sześciolatek jest organicznie niezdolny do szkolnej edukacji (wbrew licznym przykładom krajów, w których taki system jest oczywistością od lat).
Tyle że rządy z Katarzyną Hall i Krystyną Szumilas w roli ministrów edukacji nie zrobiły przez ostatnie lata prawie nic, by skuteczność protestu osłabić. Przygotowanie szkół – ławek, sal, korytarzy etc. – na przyjęcie młodszych dzieci, jak pozostawiało wiele do życzenia, tak nadal pozostawia. W dodatku nie zrobiono wiele, by przekonać do reformy Polaków, przypominając najważniejsze racje za jej wprowadzeniem (społeczne, związane z wyrównywaniem edukacyjnych szans, oraz ekonomiczne).
Pozostaje smutna konstatacja: reforma „sześciolatki do szkół” ma już cztery lata (pierwsze jej zapowiedzi, oraz związane z nimi protesty, to maj 2008 r.). Właściwie każde z nich obfitowało w zapewnienia o tym, że wszystko jest pod kontrolą. Oby przynajmniej pozostałe do wprowadzenia reformy w życie 24 miesiące nie zostały zmarnowane, tak jak było do tej pory.