W obronie sędziego

Ostatnimi czasy jeżeli ktoś pisze o wymiarze sprawiedliwości, to z reguły po to, by napiętnować patologię, podkreślić powszechny charakter kryzysu i sformułować kilka aktów strzelistych - czy to do polityków, czy do samych sędziów - z wołaniem o naprawę zmurszałego pałacu sprawiedliwości.

09.10.2005

Czyta się kilka minut

Taki ton współbrzmi z przekonaniem tzw. opinii publicznej. Sądy są niesprawne, postępowania wloką się w nieskończoność, na koniec zaś procesy wygrywają nie ci, którzy powinni, a większość sędziów i urzędników sądowych jest przekupna. Wybuchające co i raz skandale z udziałem przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości przekonanie to tylko potwierdzają: a to pijana pani sędzia szarżowała po ulicach, powołując się na swój immunitet, w innym zaś zakątku Polski w sposób utrwalony przez wieki załatwiano sprawy sądowe, pobierając za nie indywidualne opłaty "w naturze", która w tym przypadku przybrała równie tradycyjną postać miodu.

Łatwiej opisuje się to, co wzbudza niezadowolenie. Uświadomienie sobie, jak powinien wyglądać ów upragniony obraz wymiaru sprawiedliwości, wymaga natomiast wysiłku. Chcielibyśmy, by nasze sprawy załatwiane były w sądach sprawnie, tanio i po naszej myśli. To ostatnie zwłaszcza możliwe będzie wówczas, gdy orzekający sędzia będzie człowiekiem bezstronnym i prawym, fachowcem o szerokich horyzontach, osobą doświadczoną, zrównoważoną, o nienagannym charakterze i żelaznych zasadach, niezależnym w ocenach, przenikliwym, z wielkim doświadczeniem życiowym i wiedzą w różnych dziedzinach życia... Można by tę litanię cech ciągnąć dalej, tworząc model niezbyt chyba oryginalny i łatwy do przeniesienia na inne zawody czy funkcje społeczne. Problem negatywnego postrzegania sędziego (i sądu) polega też na tym, że sędzia ów pojawia się w naszym życiu w sytuacjach konfliktowych, których nie da się rozwiązać przez zwyczajne mechanizmy funkcjonujące w społeczeństwie. Nikt chyba nie myśli o wizycie w sądzie jako sposobie na spędzanie wolnego czasu. Zwłaszcza gdy trzeba w nim występować: czy to w charakterze procesującej się strony, czy świadka. Sąd byłby więc sądem idealnym wówczas, gdyby zniknął z naszego życia, a to nie jest możliwe.

Współczesne społeczeństwo nie poradzi sobie bez wymiaru sprawiedliwości. Nie żyjmy jednak złudzeniami - funkcjonowanie owego wymiaru sprawiedliwości jest pochodną tego, jak funkcjonuje całe państwo i sfera publiczna. Jeżeli więc korupcja dotyka urzędników państwowych różnego szczebla, będzie dotyczyć i sędziów. Nie można też roić sobie, iż oto z dnia na dzień, za pomocą cudownych reform, osiągnie się ów wcześniej opisywany stan idealny. Marzenia takie, zwłaszcza gdy próbuje się je wcielić w czyn, z reguły prowadzą do jeszcze gorszych efektów. Nie zmienia to faktu, że każdy przypadek sprzedajności sędziego czy politycznego uzależnienia prokuratora jest skandalem, który powinien być z całą bezwzględnością ujawniany i potępiany. Tak się zresztą już dzieje, jakkolwiek czasami główni bohaterowie owych skandali nie zawsze ponoszą wszystkie konsekwencje swoich zachowań.

Co zagraża sędziemu...

Zamiast ulegać frustracji, a czasem wręcz perwersyjnej przyjemności taplania się w brudach polskiego wymiaru sprawiedliwości, trzeba sobie uświadomić, że nie jest on bytem idealnie złym ani idealnie dobrym - wymaga zmian, jak wszystko w życiu społecznym. Można też odnaleźć w nim zjawiska wymagające promocji i nagłaśniania (pisał o tym prof. Zbigniew Hołda w tekście "Małe kroki, ale w dobrą stronę", "TP" nr 3/05). Warto także zmienić perspektywę oceny instytucji wymiaru sprawiedliwości i zadać sobie pytanie, jakie niebezpieczeństwa grożą niezawisłemu sędziemu. Są one bowiem równie groźne dla tych, którzy poproszą go o pomoc, a więc dla nas wszystkich.

Niebezpieczeństwem jest konformizm - i to nie ten, który wynikać miałby z uległości wobec stron postępowania czy świata polityki - ale o charakterze "korporacyjnym". Wprowadzenie zobiektywizowanych kryteriów awansu zawodowego - tak, by nie zależał od koleżeńskich układów i środowiskowych sympatii - stanowi istotną gwarancję niezawisłości sędziowskiej. Przemyślenia wymaga też instytucja asesora sądowego, tego półsędziego, zatrudnionego na czas określony, który co prawda orzeka jako sąd pierwszej instancji w bardzo istotnych sprawach, niemniej, musi się wsłuchiwać nie tyle w głos własnego sumienia, co w poglądy reprezentowane przez tych, którzy następnie będą decydować o jego ewentualnej nominacji na stanowisko nieusuwalnego już sędziego. Bo asesor może takiej nominacji nie otrzymać i wówczas czeka go degradacja - najczęściej z niezawisłego sędziego na stanowisko urzędnika sądowego.

Niebezpieczeństwem są przepracowanie i zniechęcenie - paradoksalnie liczba etatów sędziowskich, która w Polsce osiągnęła już poziom europejski, nie przekłada się na zmniejszenie czasu pracy. O środkach zaradczych - w postaci zwiększenia liczby etatów pomocniczych, jak asystenci czy obsługa sekretarska - pisano już wielokrotnie. Mimo to, daleko jeszcze do stanu optymalnego. Sędziowie, zwłaszcza młodzi, orzekający w sądach pierwszej instancji, piszą uzasadnienia po nocach, a rano, w poczuciu wiecznego spóźnienia oraz niemożności dogłębnego przygotowania, prowadzą rozprawy. Trudno wymagać od nich, by mieli jeszcze czas na dokształcanie się i czytanie literatury fachowej. Z reguły są to najlepsi absolwenci wydziałów prawa, kończący studia z przekonaniem, że zawód, który chcą uprawiać, to rodzaj służby publicznej. Rzeczywistość bywa w takich sytuacjach brutalna. Pewnie z czasem komfort wykonywania zawodu sędziego będzie się podnosił. Oby jednak trwało to krócej niż dłużej.

Niebezpieczeństwem jest kompleks oblężonej twierdzy, którego objawy są widoczne w wypowiedziach niektórych przedstawicieli organów wymiaru sprawiedliwości, nietolerujących żadnej krytyki czy to wobec środowiska sędziowskiego, czy też owoców sędziowskiej pracy - czyli wydawanych wyroków. Kompleks ten przejawia się też w fałszywie pojmowanej solidarności zawodowej, czasem skutkującej kulejącym orzecznictwem dyscyplinarnym i sprowadzaniem organów kolegialnych wymiaru sprawiedliwości (łącznie z Krajową Radą Sądownictwa) do roli związku zawodowego.

Niebezpieczeństwem jest świat polityki, którego najbliższą sędziemu postacią jest minister sprawiedliwości - w potocznym rozumieniu nieraz traktowany jako minister od sądów. Zresztą niektórzy politycy obejmujący tę funkcję sami żywią takie przekonanie, czując się wręcz odpowiedzialni za prawidłowość ferowanych wyroków. To przekonanie błędne: zadaniem ministra jest obsługa wymiaru sprawiedliwości od strony administracyjnej i zagwarantowanie sprawnej egzekucji orzeczeń sądowych.

W tym sensie ponosi on oczywiście odpowiedzialność za braki w infrastrukturze sądów, źle działającą egzekucję komorniczą czy np. niemożność wykonania orzeczonej przez sąd kary ograniczenia wolności w formie pracy na rzecz społeczności lokalnej. To właśnie jest pole do popisu dla ministra sprawiedliwości, a nie np. tłumaczenie się z orzeczenia przez jakiś sąd okręgowy kary 25 lat pozbawienia wolności zamiast dożywocia. Niestety, niektórym ministrom trudno było w to uwierzyć, niektóre sądy zaś, chyba z powodu owej sprawiedliwości w nazwie ministerstwa, nazbyt gorliwie starały się dopasować do wiatrów wiejących z Warszawy. To pomieszanie funkcji i kompetencji musi wreszcie ustąpić. Tupanie zza ministerialnego biurka nie powinno wywoływać u niezawisłych sędziów innych reakcji jak tylko wzruszenie ramion.

Prawo, które dzieli

W sądach jest coraz więcej nowoczesnej techniki, także tej służącej wymianie i przetwarzaniu informacji. To Ministerstwo Sprawiedliwości powinno zadbać, by sądy otrzymały jednolite oprogramowanie do prowadzenia elektronicznych repertoriów, czyli rejestrów rozpatrywanych spraw. W tej chwili każdy sąd robi to na własną rękę. Nie ma także technicznych barier do wprowadzania elektronicznego zapisu rozpraw i posiedzeń sądowych, co znakomicie usprawniłoby tworzenie protokołów rozpraw. Wystarczy tylko wspomnieć, że obecnie właściwie wszystko, co słyszy się na sali rozpraw, wypowiadane jest dwa razy: najpierw mówi to świadek czy inna osoba wysłuchiwana przez sąd, a następnie sędzia prowadzący rozprawę tę samą kwestię dyktuje już własnymi słowami protokolantowi, który szybciej lub wolniej ją zapisuje. Wprowadzenie elektronicznego protokołu skróciłoby rozprawy co najmniej o jedną trzecią.

Poczucia bezpieczeństwa nie zapewnią nam jednak nawet najlepsze sądy, wyposażone we wszelkie uprawnienia do twórczej interpretacji zagmatwanych przepisów, jeżeli nie uporamy się z niestabilnością tworzenia prawa. Od pewnego czasu ustawa stała się w Polsce plakatem politycznym, którego autorytet i zdolność regulowania określonych sfer życia społecznego maleje z każdym rokiem. Nie jest to zresztą zjawisko wyłącznie polskie. W całej Europie kontynentalnej mówi się o inflacji przepisów prawa, nadprodukcji ustaw i rozporządzeń, pochodzących obecnie już nie tylko z parlamentu narodowego, ale i z Brukseli. Tymczasem niejasne prawo, zamiast zapobiegać konfliktom między ludźmi - bo dzięki dobremu prawu każdy sam może ustalić, czego może oczekiwać od innych - staje się zarzewiem konfliktu społecznego. To wszak naturalne, że w przypadku niejasności każdy będzie interpretował przepisy na swoją korzyść, co z kolei zderzy się z przekonaniami innych osób, do których też są one adresowane. Jaskrawym tego przykładem jest słynna "ustawa 203", której twórcy dekretując 203 zł podwyżki dla pielęgniarek walnie przyczynili się do wzniecenia niepokojów społecznych. Można oczywiście z niejasną ustawą udać się do sądu. Tyle tylko że w sytuacji konfliktu nie ma możliwości zaspokojenia każdej strony, odium złego prawodawstwa zaś spada wówczas na wymiar sprawiedliwości. Jeśli więc chcemy odbudować autorytet sądów, nie wolno czynić z prawa rekwizytu w teatralnych grach polityków.

O kolejnym nieszczęściu wymiaru sprawiedliwości dyskutuje się od lat - chodzi o połączenie funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Zawsze rodzi to pokusę upolitycznienia prokuratury, która jako instytucja wysoce zhierarchizowana pozostaje szczególnie wrażliwa na aktualne zapatrywania tego, kto stoi na wyższym szczeblu służbowej drabinki. Można wręcz stwierdzić, że probierzem czystości intencji tego, kto przymierza się do naprawy sytuacji w prokuraturze, jest stanowisko wobec rozdzielenia tych dwóch funkcji. Ręczne sterowanie prokuraturą przez polityka, choćby w najsłuszniejszej sprawie, zawsze kończy się łamaniem "kręgosłupów" zawodowych, a ze złamanym kręgosłupem nie można już przeciwstawić się nikomu. Zwłaszcza że, jak uczy doświadczenie, kariery ministrów-prokuratorów generalnych rzadko kiedy trwają dłużej niż cztery lata, prokuratorem zaś często pozostaje się aż do emerytury.

Nie można oczywiście utożsamiać prokuratury z sądownictwem, ale takie przeniesienie jest w odczuciu społecznym powszechne. Zwłaszcza że rola prokuratora w postępowaniu karnym, w którym ostatecznie ma orzekać sąd, jest bardzo istotna. Negatywny obraz prokuratury przekłada się na negatywny obraz sądów i całego systemu wymiaru sprawiedliwości.

***

W państwie, w którym parlament staje się coraz częściej sceną spektakli medialnych, rządy zaś funkcjonują w warunkach demokracji sondażowej, sądy mimo wszystko jawią się jako element stabilności. To chyba nie przypadek, że wszystkie ważniejsze dyskusje aksjologiczne rozstrzygane były na salach sądowych - choćby podczas rozpraw Trybunału Konstytucyjnego. Wobec sądów rosną wymagania. Po wejściu Polski do UE sędzia jest nie tylko sędzią polskim, ale też europejskim: posiada władzę weryfikowania ustawodawstwa wewnętrznego pod kątem jego zgodności z ustawodawstwem wspólnotowym; musi uzgadniać różne wzorce kulturowe, będąc jednocześnie wiernym państwu polskiemu. Niezawisły sędzia ma więc we współczesnym państwie coraz większą władzę. Tym większej jednak wymaga obrony. W naszym wspólnym interesie.

Dr hab. WŁODZIMIERZ WRÓBEL jest pracownikiem naukowym Katedry Prawa Karnego UJ.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2005