Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeśli komuś wydawało się, że rządy obecnego prezydenta-marszałka (do niedawna dowódcy armii), Abda al-Fattaha as-Sisiego, są łagodniejsze od rządów Hosniego Mubaraka, to złudzeń powinien był pozbyć się w ciągu minionych dwóch tygodni: podczas gdy sąd w Aleksandrii nakazał aresztowanie 78 dzieci (pod zarzutem udziału w demonstracji i blokowania ruchu drogowego), inny sąd, w Kairze, skazał na śmierć w czasie jednej rozprawy 188 uczestników ubiegłorocznego ataku na komisariat policji.
Majowe zwycięstwo as-Sisiego w wyborach prezydenckich, skądinąd demokratycznych, umocniło de facto nową dyktaturę. Teraz nie cofnie się ona przed niczym, by pozostać przy władzy. Autorytarne rządy w Egipcie coraz mniej przeszkadzają nawet Waszyngtonowi, który liczy na zaangażowanie się Egiptu w walkę z Państwem Islamskim. Wygląda na to, że uznając as-Sisiego za stróża porządku i dyscypliny w obliczu zagrożenia radykalnym islamem, Zachód znów namaścił na Bliskim Wschodzie „swojego” dyktatora.
Oby tylko nie popełnił tak tragicznego błędu jak w 1991 r. w Algierii, gdy – zaniepokojone zbliżającym się zwycięstwem islamistów w demokratycznych wyborach – Francja i USA poparły unieważnienie głosowania przez miejscową armię. Efekt? Trwająca dekadę wojna domowa, w której zginęło 150 tys. ludzi. Dziś znów nikt nie ma wątpliwości, że nadrzędnym celem na Bliskim Wschodzie jest walka z dżihadystami i że dobrze jest mieć Egipt po swojej stronie. A prawa człowieka? O tym cicho sza.