Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Woody Allen wprowadził ongiś do swoich komedii typ bohatera nazywanego w żydowskiej kulturze szlemielem – nieudacznika, który nawet gdy upadał na plecy, to rozbijał sobie nos. Ten żydowski antybohater nie tak łatwo dawał się złamać: żwawo się podnosił, otrzepywał i szedł dalej, filozofując na temat paradoksów tego świata.
Tytułowa bohaterka „Frances Ha” ma w sobie coś z takiego właśnie nieuleczalnego pechowca, który nie zamierza się poddawać złośliwościom losu. Amerykański reżyser Noah Baumbach, podobnie jak wielu twórców z kręgu kina niezależnego, chętnie adaptuje ów Allenowski wzorzec, kontestując w ten sposób amerykańską mitologię sukcesu, a tym samym reprezentujący ją model kina. „Frances Ha” to film „ubogi”, który swoją zgrzebnością świetnie wpasowuje się w kryzysowe nastroje młodego pokolenia, a jednocześnie pokazuje model życia, w którym sukces znaczy coś zupełnie innego, niż powszechnie zwykło się sądzić.
MIĘDZY MIEJSCAMI
Twórca „Greenberga” i „Walki żywiołów” (dostępnej u nas na DVD) jest zresztą wiernym wyznawcą twórcy „Manhattanu”. Swój najnowszy film rozmyślnie sfotografował w czerni i bieli, akcję zaś po raz kolejny umieścił w rodzinnym Nowym Jorku, który funkcjonuje tu na prawach bohatera, zaludniony zabawnymi postaciami niedoszłych intelektualistów i artystów. W roli głównej Baumbach obsadził swoją życiową partnerkę, a zarazem współscenarzystkę „Frances...”, czyli Gretę Gerwig, znaną doskonale z „Zakochanych w Rzymie” tegoż Allena. Podobieństwo obu twórców nie może więc być przypadkowe.
Gerwig tworzy tu portret sympatycznej wariatki, nieumiejącej (albo niemającej zamiaru) wpasować się w schematy „nowoczesnej dziewczyny przed trzydziestką”. Zbyt kanciasta, by stać się zawodową tancerką, zbyt romantyczna, by uczestniczyć w seksualnej sztafecie, zbyt wyzwolona, by myśleć o jakkolwiek pojętej stabilizacji. Dryfuje więc „między miejscami” – przez kolejne wynajęte pokoje, kolejne znajomości, kolejne tymczasowe prace. Frances to wieczna statystka, zawieszona między życiem studenckim a dorosłością, robiąca raz po raz ostentacyjne kroki w tył.
W tej chaotycznej, bałaganiarskiej postaci, czasem irytującej, ale częściej uroczej, jest jakiś pozytywny bunt. Bohaterka Baumbacha walczy o przetrwanie w Nowym Jorku, potyka się, zalicza kolejne wpadki i porażki, ale nie przestaje biec. W tym pędzie towarzyszy jej piosenka Davida Bowiego „Modern Love”, dysząca tą samą energią i w sposób dosłowny mówiąca o tym, że w życiu mimo wszystko warto próbować. Bowiem „Frances Ha” to komedia, która bynajmniej nie ośmiesza niedojrzałości swojej bohaterki – to Frances swoją anarchistyczną, błazeńską postawą ośmiesza nasze dwubiegunowe postrzeganie życia wyłącznie w kategoriach sukcesu i porażki. Zapewne z perspektywy wielu polskich trzydziestolatków ta nowojorska prowizorka Frances nosi znamiona luksusu. Nie można jednak traktować filmu Baumbacha jako opisu socjologicznego, a tylko jako obraz pewnej postawy. Przypadek Frances pokazuje np., że bezkompromisowość nie zawsze bywa wartością – może nosić cechy tyranii, a kompromis może okazać się gestem wyzwalającym. Najważniejsze jednak, by stojąc w tym rozkroku, pozostać wiernym sobie i nade wszystko pielęgnować stare przyjaźnie (Sophie, ukochaną i równie neurotyczną przyjaciółkę bohaterki, gra w filmie Mickey Sumner, prywatnie córka Stinga).
A JEDNAK SZCZĘŚLIWI
Niezgrabna Frances, brawurowo zagrana przez Gerwig, daje widzowi siłę, bo zwalnia go z obowiązku bycia erotycznie spełnionym, zawodowo docenionym i zaspokojonym we wszelkich możliwych ambicjach. Patrząc na Frances, oddychamy z ulgą: na szczęście są jeszcze ludzie, którzy nie czują przymusu, by świetnie się bawić w każdym towarzystwie, nie zawsze błyszczą ciętą ripostą i wiodą życie niekoniecznie tak ekscytujące, by domagało się codziennego wpisu na blogu. I w swoim niedopasowaniu do standardów potrafią być naprawdę szczęśliwi!
Świetnie oddaje ten stan „pielgrzymka” Frances do Paryża (bohaterowie Baumbacha są snobistycznie zakochani we francuskiej kulturze), która okaże się dla Frances porażką: legendarna „Café de Flore” zostaje jej zatrzaśnięta przed nosem, a samo miasto w niczym nie przypomina wyobrażeń wyniesionych z francuskich filmów, oglądanych przez bohaterów namiętnie. Pewnie również przez samego reżysera, albowiem „Frances Ha” ma charakterystyczny dla Nowej Fali niedbały, niby-dokumentalny sznyt i pozostawia aktorom dużą przestrzeń do improwizacji.
Tytuł filmu nawiązuje do wizytówki na skrzynce pocztowej w jednym z wynajmowanych przez bohaterkę mieszkań – widnieje tu tylko „Frances Ha”, bo nazwisko nie zmieściło się w całości. Baumbach sugeruje tym samym permanentną niepełność i niegotowość swojej bohaterki, ale to „ha” może też oznaczać coś więcej: jej niepoprawny, szelmowski optymizm, w przełożeniu na sam film naprawdę zaraźliwy.
„FRANCES HA” – reż. Noah Baumbach, scen. Greta Gerwig i Noah Baumbach, zdj. Sam Levy, wyst. Greta Gerwig, Mickey Sumner, Michael Esper, Adam Driver, Michael Zegen i inni. Prod. USA 2012.