Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wszystkim sprawiał kłopoty: Prymasowi i Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Ta ostatnia zresztą uważała, że wywiera zły wpływ na Karola, z którym też miała kłopoty, więc usiłowała (partia, przy pomocy służb specjalnych) bez sukcesu ten zły wpływ redukować.
Kiedy go poznałem, był bardzo poszukiwany i mile widziany. To dziwne, bo nie był ani bogaty, ani ładny, ani zgrabny, ale uwodził. Czasem bawił, często nudził i zawsze kogoś irytował – jednych, bo nieznośnie katolicki, innych, bo modernistyczny, goszystowski i liberalny, a do tego nie wykropkowuje brzydkich słów, jak np. „dupa”. Teraz, gdy dożył siedemdziesiątki, mógłby dojrzeć i się ustatkować. Nic z tego, wciąż jest nieprzewidywalny.
70 lat życia „Tygodnika Powszechnego”, bo o nim tu mowa, można oglądać z różnych stron i pod różnym kątem widzenia, ale zawsze będzie to coś z najnowszej historii. Choćby „TP” jako pismo katolickie… Być takowym, nie będąc organem (nawet w szerszym tego słowa znaczeniu) biskupiej kurii, nie jest łatwo. Przecież wezwania, by nam odebrać prawo do przymiotnika „katolickie” w tytule, podnosiły się już kilka razy. Np. wtedy, gdy „Tygodnik” zainicjował debatę o tym, czy naukę religii przywracać do szkół, albo z powodu wydrukowania artykułu prof. Środy, albo gdy opisaliśmy historię abp. Paetza, albo gdy „Nergala – satanistę” woleliśmy nazwać „jasełkowym” niż potępić.
Ale jest też inna strona medalu. Jubilacie, wciąż pamiętaj, że w swej siedemdziesięcioletniej historii otrzymałeś w darze dwadzieścia (1958–1978) osobliwych lat, które potem – do roku 2005 – miały także niezwykły dalszy ciąg. To był czas przyjaźni „Tygodnika” z młodym wtedy biskupem Karolem Wojtyłą – wcześniej zresztą, jako szeregowy ksiądz, autorem wielu tekstów na łamach pisma.
Dziś, w 10. rocznicę śmierci tego Biskupa i 70. rocznicę narodzin „Tygodnika”, wspominam tę więź tak, jak ją oglądałem. Biskup, arcybiskup i kardynał Wojtyła w „Tygodniku” czuł się u siebie. Wielokrotnie przychodził do redakcji, lubił tu przyprowadzać gości z zagranicy, zwykle dość wybitnych, jakby chciał nas im pokazać, żeby gość nawiązał kontakt z nami, a my z nim. Co miesiąc zapraszał nas – redakcję – do siebie, słuchał i rozmawiał z nami o sprawach ważnych. Drukował u nas, naszego Marka Skwarnickiego wybrał sobie na doradcę od poezji, w księdzu Andrzeju Bardeckim miał zaufanego przyjaciela, a u Jerzego Turowicza w trudnych sprawach szukał mądrej rady. Mówił nam (czasem nawet pisał), co mu się w „Tygodniku” nie podoba i czego od pisma oczekuje. A myśmy się z nim spierali, mówiąc, co myślimy o polskim Kościele i o nim. Opublikowana przez nas w 2006 r. Jego korespondencja z Turowiczem przybliża klimat tamtych relacji i sporów.
„Tygodnik” zawsze niepokoił ludzi nienawykłych do publicznego podejmowania trudnych kwestii. Takim właśnie Wojtyła tłumaczył: „musimy się ostatecznie kierować sądem własnym, zarówno gdy chodzi o przyznanie, jak i odmawianie »TP« kredytu katolickości. (…) Zdajemy sobie sprawę z tego, że »TP« (…) nosi w sobie jakiś pierwiastek ryzyka. Ogólne jednak principium etyczne przyjmuje możliwość narażania się na niebezpieczeństwo moralne pod pewnymi warunkami. Otóż w imię tego principium chcemy brać odpowiedzialność za katolickość »TP« tak długo, jak długo nie ma dostatecznych podstaw do stwierdzenia, że niebezpieczeństwo zamieniło się w faktyczne zło, a niebezpieczeństwo błędu w faktyczny błąd. I bardzo prosimy Ducha Światłości, aby to nie nastąpiło”.
Mam nadzieję, że tam, gdzie jest teraz, nasz Protektor i Przyjaciel (Święty!) nadal Ducha Światłości o to prosi. ©℗