Twierdza Narcyzów

Elżbieta Janicka, autorka „Festung Warschau”: „Zwrócenie” Holokaustu Żydom uruchomiło rywalizację w cierpieniu, którą podjęła polska kultura. Zastanawiająco wyglądają Skwer Sybiraków czy Skwer Matki Sybiraczki w miejscach najbardziej tragicznych z punktu widzenia historii Żydów.

19.03.2012

Czyta się kilka minut

Ul. Śliska, Szpital Dzieci Warszawy (wcześniej: Szpital Dziecięcy Bersohnów i Baumanów), Warszawa, 15 kwietnia 2011 r. / fot. Elżbieta Janicka / Wojciech Wilczyk, Nowe Miasto
Ul. Śliska, Szpital Dzieci Warszawy (wcześniej: Szpital Dziecięcy Bersohnów i Baumanów), Warszawa, 15 kwietnia 2011 r. / fot. Elżbieta Janicka / Wojciech Wilczyk, Nowe Miasto

PIOTR KOSIEWSKI: Czym jest Warszawa? Miastem rzeczywistym czy wyobrażonym?

ELŻBIETA JANICKA: Przede wszystkim jest projekcją wyobrażeń o nas samych.

Ale jest też realnym miastem?

Tak, Warszawa jest realnym bytem kształtowanym przez te wyobrażenia.

Jaką Warszawę dziś oglądamy? Przez kogo została wyobrażona?

Przez tych, którzy tutaj żyją, ale z racji swej stołeczności miasto jest też przestrzenią autoreprezentacji całej wspólnoty, a przynajmniej dominującej, większościowej opowieści o wspólnocie.

Chodzimy po Warszawie, która jest innym miastem niż w roku 1939, choć często udajemy, że jest inaczej. Próbujemy odtwarzać miasto sprzed II wojny. Co w ostatnim 20-leciu wydarzyło się w tej nowej Warszawie, udającej często dawne miasto?

Przede wszystkim miasto przechodzi transformację architektoniczną i urbanistyczną bez planu zagospodarowania przestrzeni, co wiele mówi o naszym stosunku do nas samych. Na pierwszy rzut oka widoczna jest rewolucja społeczna i ekonomiczna, która oznacza powrót do rozwiązań z repertuaru dzikiego kapitalizmu. Na porządku dziennym jest np. grodzenie przestrzeni czy burzenie zabytków z pogwałceniem prawa. Powstają nowe budynki na planie podwórka-studni. Wydawało się, że po „Karcie ateńskiej” [opisującej zasady nowoczesnego projektowania urbanistycznego, podpisanej w 1933 r.] nie będziemy już budowali mieszkań bez dostępu powietrza i słońca dla wszystkich. A jednak.

Innym przykładem są ingerencje w przestrzeń pomyślaną jako całość, np. wstawianie w dobrze funkcjonujące zespoły architektoniczno-urbanistyczne nowych budowli z pogardą nie tylko dla pierwotnego zamysłu, ale też dla mieszkańców. W filmie dokumentalnym Heidrun Holzfeind o Osiedlu za Żelazną Bramą mieszkaniec jednej z górnych kondygnacji mówi: „Nie dość, że mam małe mieszkanie, to jeszcze mieszkam teraz w ciemności, jak w piwnicy”.

Zaczęła się zmieniać nie tylko przestrzeń architektoniczna.

Tak, jednocześnie toczy się niesłychanie bujne, gorączkowe życie symboliczne, życie fantazmatyczne, „upamiętnieniowe”.

W jaki sposób przebiegała ta zmiana?

Brakuje „planu zagospodarowania przestrzeni symbolicznej”. Podobnie jak w przypadku architektury i urbanistyki, myśli się punktowo i doraźnie. Tym bardziej ciekawy jest wynik działań podejmowanych w ostatnich dwóch dekadach. Mamy dublujące się tablice i pomniki, powielające się nazwy miejsc, np. w przypadku Sybiraków ich liczba doszła do pięciu i nie ma pewności, że na tym koniec.

Problemem jest nieufność wobec nowych form upamiętniania, kurczowe trzymanie się dawnych sposobów wyobrażania, ale istotniejsze jest chyba pytanie o proces zmiany symboliki, bez planowania, i to przy wycofaniu się władzy publicznej z planowania przestrzeni symbolicznej.

Ale przecież nie można niczego postawić bez zgody władzy ani też zmienić nazwy ulicy czy placu. To władza ma ostatnie słowo – obojętne, czy jako strona inicjująca, czy tylko zatwierdzająca inicjatywę danej „grupy pamięci”.

Można jednak mówić o „uobywatelnieniu” przestrzeni publicznej, ale też o jej sprywatyzowaniu. Udaje się postawić niemalże wszystko. Warszawa została obdarowana nawet pomnikiem Jana Matejki, którego nie chciało żadne inne miasto.

Mało brakowało, a mielibyśmy w centrum miasta pomnik KL Warschau jako miejsca, gdzie jakoby „zagazowano 200 tys. Polaków za to tylko, że byli Polakami”. Zwolennicy tej wizji nazywają KL Warschau „warszawskim Katyniem”. Najciekawsze jednak wydaje się to, co materializuje się we wspólnej przestrzeni i jak zaistniałe upamiętnienia oddziałują: jakie mobilizują inicjatywy i emocje. Ponadto trudno nie zauważyć, że te rozmaite i bezplanowe działania układają się w pewne wzory. Z nagromadzenia tablic, pomników, obelisków, nazw placów, ulic, parków, a ostatnio nawet trawników – wyłaniają się modele opowieści, które zaświadczają o stawkach w rozgrywanej tu grze. Pozwalają dostrzec, że upamiętniane wydarzenia czy ludzie niekoniecznie są w procesie upamiętniania najważniejsi. Często nie upamiętniamy rzeczy dla nich samych, lecz po to, by zabrać głos w jakiejś innej sprawie – niejednokrotnie przeciwko czemuś lub komuś.

Mam poczucie, że w książce „Festung Warschau” zajęłam się na tyle dużym zbiorem upamiętnień, że pozwala to na formułowanie wniosków. Przy czym nie chodzi o dociekania z zakresu psychologii głębi, a o próbę odczytania tego, co widać gołym okiem. Możliwe są różne interpretacje. Przedstawiam jedną z nich. Wychwycona przeze mnie narracja o przeszłości wydaje się dość dobrze wyartykułowana w przestrzeni publicznej.

O czym zatem jest „Festung Warschau”?

O pamięci zbiorowej, która jest opowieścią wytwarzającą zbiorową tożsamość. Chodzę po Warszawie i przyglądam się, w jaki sposób nowa wiedza jest przyswajana w taki sposób, by zasady dotychczasowej opowieści większościowej nie zostały naruszone. Opowiadam o rekonfiguracji, która w istocie okazuje się pozorna.

Pani książka koncentruje się na jednym fragmencie miasta.

Na dwóch trasach, wzdłuż i wszerz dawnego getta oraz na fragmencie dawnych Nalewek. Dziś już nie ma problemu z pamięcią o żydowskiej Warszawie. Jest ona upamiętniona. Istnieją na jej temat przewodniki. Można się wybrać na wycieczkę po „żydowskim mieście”. Można też się wybrać na wycieczkę po „polskim mieście”, np. powstańczym. Obie trasy w części prowadzą po tym samym fragmencie Warszawy, nie wchodząc ze sobą w styczność. Podjęłam próbę łącznego opisania jednej i drugiej, z uwzględnieniem relacji, w jakie wchodzą dedykowane im upamiętnienia. Próbowałam zobaczyć, jak funkcjonują one razem. Okazuje się, że jeżeli spróbujemy w ten sposób „przeczytać” ten obszar, natykamy się na problem optyki, punktu widzenia.

Jest to zresztą problem, przed którym stoi polska kultura. Wynika stąd zadanie napisania historii Polski, która byłaby historią nie tylko Polaków i w której na równych prawach mogłyby zaistnieć perspektywy inne niż polonocentryczna. Przeszkodą na drodze do „historii zintegrowanej” nie jest brak wiedzy, lecz kategorie dominującego dyskursu. Okazuje się, że jeżeli nawet na tak małym obszarze próbuje się mówić równocześnie o polskiej i żydowskiej Warszawie, to pokrzepiająca narracja większościowa się rozpada. Nie można zatem jedynie, wzorem wielu muzeów miejskich, dodać do istniejącej już ekspozycji tak zwanego „kącika mniejszości”. Tu potrzebna jest rewolucja opowieści, która byłaby zarazem rewolucją tożsamości i większościowych wyobrażeń.

Jak zatem, biorąc np. okolice kościoła św. Karola Boromeusza, miałaby wyglądać taka nowa, całościowa narracja o tych miejscach?

Przede wszystkim trzeba zobaczyć, gdzie tkwi problem. Warto by pozbyć się krzyży celtyckich zdobiących np. budynek należący do Wydziału Psychologii UW na dawnym Umschlagplatzu. Neonazistowskie graffiti znajduje się tam od końca lipca, nie wadząc nikomu, jeśli nie liczyć odwiedzających to miejsce wycieczek. Nie lękajmy się! Nawet jeżeli krzyże celtyckie i swastyki znikną z murów naszego miasta, turyści nadal będą mieli co fotografować.

Następnie: po co na tymże dawnym Umschlagplatzu dwie tablice z kotwicą Polski Walczącej – identycznej treści? Następnie: zastanawiająco wyglądają Skwer Sybiraków czy Skwer Matki Sybiraczki w miejscach emblematycznych i najbardziej tragicznych z punktu widzenia historii warszawskich Żydów. Podobnie krucyfiks, zupełnie niekonieczny na środku ulicy Chłodnej, gdzie zatrzymują się zwiedzający – ulokowany przed domem Adama Czerniakowa i zwrócony frontem do miejsca, w którym znajdował się drewniany most łączący małe i duże getto. Wreszcie „Golgota Wschodu”, czyli wagon upamiętniający radzieckie wywózki na Wschód, ustawiony na osi ulicy Stawki, w symetrii z upamiętnieniem wywózek z Umschlagplatzu.

Wydaje mi się, że postrzeganie tych znaków jako odosobnionych incydentów nie pozwala zobaczyć istoty zjawiska. Tymczasem mielibyśmy do czynienia z nowym wzorem opowiadania o Zagładzie. Wśród tych wzorów, w kolejności chronologicznej, można wyróżnić uniwersalizację humanistyczną, uniwersalizację antyfaszystowską, polonizację, chrystianizację. „Zwrócenie” Holokaustu Żydom uruchomiło następnie rywalizację w cierpieniu, którą podjęła polska kultura. Wzór rywalizacji czy symetrii prostej na naszych oczach ustępuje wzorowi symetrii złożonej. Mało kto neguje dzisiaj, że polska większość dominująca i decydująca o tym, że „cała Polska była gettem” – jak wyraził się Jan Karski – „uszczelniła” niemiecki hitlerowski mechanizm Zagłady.

W tym punkcie wywodu pojawia się mityczna „żydokomuna”, żywo obecna w polskiej kulturze większościowej. Logika fantazmatu jest nieubłagana. „Żydokomuna” – twór niepojęty, nieludzki – podnosi rękę na Boga w osobie Chrystusa, co płynnie przechodzi w zbrodnicze zamiary względem Chrystusa Narodów, czyli Polski. Postawy i zachowania polskiej większości, niechby i niepiękne, zyskują tym samym wyjaśnienie i status obrony koniecznej. Cierpienie chrześcijańskie, polskie, było wcześniejsze. Cierpienie zadane Żydom zostaje w ten sposób opatrzone racjonalizacją i moralną legitymacją. Taki byłby sens owej symetrii złożonej.

„Polska kultura większościowa”, czyli jaka? Czy rzeczywiście główny nurt myślenia o przeszłości wygląda tak, jak go Pani przed chwilą opisała? I jeszcze jedno: bardzo krytycznie wyraża się Pani o próbach wyjaśniania polskich zachowań podczas wojny. Ale czy samo poszukiwanie wyjaśnienia musi być naganne? Może przecież pomóc w zrozumieniu, dlaczego doszło do tak tragicznych wydarzeń. Przywołam tylko fragment rozmowy z prof. Jeanem-Charlesem Szurkiem. Francuski historyk, przywołując artykuł Marcina Zaremby, zwraca uwagę na brutalizację społeczeństwa polskiego podczas wojny, która sprawiła, że „żadne życie się nie liczy, nie tylko życie Żydów. Można teoretyzować na ten temat, ale wiedza historyczna coraz bardziej przybliża nas do rzeczywistości. Trzeba powiedzieć, że warunki okupacji w Polsce były wyjątkowe (podobne były na Litwie, na Ukrainie, Białorusi). Terror niemiecki był straszny i ratowanie Żyda mogło kosztować życie”.

Podobnie jak np. hodowanie niezakolczykowanej świni, szmugiel, oszukiwanie na kontyngentach, unikanie wywózek na roboty do Rzeszy, tajne nauczanie czy udział w konspiracji. Refleksję nad położeniem Żydów warto lokować w kontekście. Powszechna brutalizacja nie ulega wątpliwości, przy czym przemoc wobec Żydów – symboliczna i fizyczna – od wieków była wpisana w kulturową normę chrześcijańskiej Europy. W stosunku do Żydów mamy do czynienia z kontinuum przemocy. Również rezultat tej przemocy sprawia, że analiza porównawcza wykazuje różnicę.

To nie zmienia faktu, że ludzie ginęli za ratowanie Żydów, a inni bali się o życie swoje i bliskich. I jeszcze jedno: czy rzeczywiście główna narracja o Katyniu, dominująca, łączy zbrodnię katyńską z „żydokomuną”, jak to Pani sugeruje?

W 2008 r. Sejm ustanowił 13 kwietnia Dniem Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej. Jak podała prasa, chodziło o nawiązanie do dnia, w którym zbrodnię katyńską „ujawniono”. Problem w tym, że Katyń ujawnili hitlerowcy na tydzień przed planowaną likwidacją warszawskiego getta jako „mord rytualny judeobolszewizmu”. Gdy w getcie Warszawy Żydzi ginęli w płomieniach i samotności, prasa i audycje radiowe podawały listy świadków, którzy mieli mówić o „żydowskim” wyglądzie czy zachowaniu katów. Żydem zrobiono także Polaka, Feliksa Dzierżyńskiego, architekta aparatu terroru CzeKa-NKWD.

Antysemicka propaganda hitlerowska połączyła najbardziej zamierzchłe wierzenia chrześcijańskie z nowoczesnymi formami antysemityzmu. I tak na Wielkanoc 1943 r. wybrzmiały jednocześnie: mit „Żyda bogobójcy”, mit „Żyda sprawcy mordu rytualnego”, mit „judeobolszewii”. Na ulicach miast i miasteczek Generalnej Guberni pojawił się plakat zatytułowany „Katyń”. Przedstawia on wyobrażoną scenę egzekucji katyńskiej: do oficerów wojska i służb mundurowych II RP strzelają postaci w mundurach NKWD, z krwiożerczą satysfakcją na twarzach, z rękami po łokcie unurzanymi we krwi. Oprawcy mają rysy znane z popularnych antysemickich karykatur zamieszczanych np. na łamach hitlerowskiego pisma „Der Stürmer”. Słowem, do polskich jeńców wojennych strzelają mityczni „judeobolszewicy” – „żydokomuna”. W 2009 r. na Wielkanoc zobaczyłam ten plakat w Świątyni Świętej Opatrzności Bożej przy grobie kapelana Rodzin Katyńskich. Natomiast 19 kwietnia tego samego roku, w rocznicę wybuchu powstania w warszawskim getcie, w scenerii „Golgoty Wschodu” odbyła się historyczna rekonstrukcja egzekucji katyńskiej.

Zbrodnia katyńska miała miejsce w roku 1940. Była to radziecka zbrodnia państwowa. Dokonało jej NKWD na mocy decyzji Stalina i najwyższych władz ZSRR z 5 marca 1940 r. Wraz ze wskazaniem na 13 kwietnia 1943 r. nastąpiło wszczepienie fantazmatu „żydokomuny” pod powierzchnię sfery publicznej, wspólnotowej.

Uchwalając Dzień Pamięci chciano utwierdzić mit „judeobolszewii”?! Czy nie zbyt łatwo przechodzi Pani od sfery podświadomości – o której z wielką łatwością się Pani wypowiada – do sfery konkretu, jak najbardziej realnej? Od sfery oficjalnej, jaką są pomniki, do ukrytych, ale wiadomych Pani przekonań? Zadam jednak inne pytanie: ludzi rzeczywiście wywożono na Sybir. Tego nie można upamiętnić?

Tego nigdy nie powiedziałam. Pytanie, czy należy to robić z zaczepno-obronną intencją polemiczną.

Umieszczenie pomnika na placu Muranowskim jest – mówiąc oględnie – niezbyt fortunne, bo to miejsce jest związane z innymi dramatycznymi wydarzeniami, ale wiele upamiętnień powstania warszawskiego, o których Pani pisze, dotyczy wydarzeń, które rzeczywiście w tych miejscach się rozegrały. Tymczasem Pani zdaniem zostały one umieszczone po to, by świadczyć o symetryczności polskiego i żydowskiego losu. Nie powinno się zatem upamiętniać tych wydarzeń?

W żadnym momencie tak nie twierdzę!

Ale Pani przeciwstawia je w swej książce. Upamiętnienia polskie ustawia w kontrze do żydowskich, by już trzymać się tego podziału.

Interesuje mnie sposób upamiętniania. Nie twierdzę, że jest on wynikiem świadomego działania, premedytacji. Uważam natomiast, że gdyby dominująca większość przepracowała własną historię, nie potwierdzałaby na każdym kroku tego, czemu w sferze deklaracji nieustannie zaprzecza. Nie zmienimy przeszłości, ale mamy wpływ na to, jak ją rozumiemy. A z rozumieniem takim jak obecne nie opuścimy warownej twierdzy narcystycznej tożsamości, w której przecież sami się zamykamy. Chodzi też o to, jaka i dla kogo będzie Polska. Strzegąc polonocentrycznego spojrzenia, nie zbudujemy solidarnego społeczeństwa ludzi wolnych, którzy spełnienia mogliby upatrywać we wzajemnym upodmiotowieniu.

Odnoszę wrażenie, że Pani w swej książce abstrahuje od zmian sposobów pamięci o Zagładzie, tej zbiorowej, ukształtowanej przez szkołę, książki, media etc. Te narracje zmieniały się, nie tylko w Polsce zapominano o Zagładzie, i nie tylko u nas zmieniał się stosunek do ofiar. Zadam jednak inne pytanie, powracając do tego, o czym już była mowa. Podkreśla Pani stale, że interesuje Panią kultura większościowa, dominująca. Jaki zatem dzisiaj jest nurt większościowy?

Nurt większościowy, jak dotąd, sprawnie oswaja przyrastającą wiedzę. Dużo się jednak dzieje i może przyjdzie czas, że w rodzinach, w szkole publicznej, w Kościele padną pytania, których nie będzie można zignorować. Może zamiast urządzać „kąciki mniejszości” i utożsamiać się z ofiarami wykluczenia, przerazimy się własnego uczestnictwa w kulturze opartej na wykluczeniu. Nauczymy się dziwić i marzyć. I zapragniemy innego świata.

To chyba mój podstawowy problem z Pani książką. Zdefiniowana przez Panią dominująca polska większość została ustawiona w pozycji Innego. Opisuje ją Pani jako niemalże obcego, bez najmniejszej próby empatii, zrozumienia jego racji, przekonań i emocji, co dobrze pokazują rozmaite, nawet drobne uwagi w tej książce, jak chociażby wymiana zdań ze Zbigniewem Dłubakiem: „– Tam Skwer Sybiraków zrobili, wiesz? – Skwer Szmalcowników? Co ty powiesz!”.

A może większość została tu potraktowana tak, jak sama traktowała mniejszość, czyli właśnie jako byt obcy, bez empatii? Przyznam jednak, że pisząc książkę, wytężałam się empatycznie w kierunku większości, pragnąc zrozumieć, co też chce ona zakomunikować – i komu – za pośrednictwem hipertrofii znaków pamięci i tożsamości.

Jednak „Festung Warschau” to przede wszystkim opis nieustannej irytacji tym, co Pani napotyka chodząc po tej części Warszawy. To niemalże spojrzenie osoby wyobcowanej.

Bo też czuję się wyobcowana we własnym kraju, we własnej kulturze.


ELŻBIETA JANICKA jest literaturoznawczynią, fotografką, wykładowczynią w Collegium Civitas, członkinią Rady Programowej Stowarzyszenia Przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii „Otwarta Rzeczpospolita”. Autorka monografii Andrzeja Trzebińskiego „Sztuka czy naród?” (2006) oraz wystaw indywidualnych w Galerii FF w Łodzi i tamtejszym Atlasie Sztuki. Obecnie wraz z Wojciechem Wilczykiem pracuje nad projektem fotograficznym „Nowe miasto”, poświęconym przestrzeni miejskiej Śródmieście Warszawa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2012