Szuflada

Na początku są tam środki higieniczne, słodycze, gazety. Potem pacjenci proszą o przywiezienie z domu ulubionych drobiazgów. Są i tacy, którzy chcą, by była zawsze pusta.

26.10.2013

Czyta się kilka minut

Ma trzydzieści dziewięć centymetrów szerokości i dziesięć długości. Mieszczą się w niej dwie, położone jedna na drugą, średniej grubości książki. Ale już notes z adresami i telefonami, poprzecinany luźnymi kartkami i wizytówkami – jak ten z „Ostatniego rozdania” Myśliwskiego – nie.

Jest w nachtkastliku, który stoi zwykle z prawej strony każdego łóżka. Z czasem – mówią – jej świadomość staje się coraz bardziej nieznośna. Należy się tutaj każdemu.

Szuflada w hospicjum.

OSWAJANIE

Pani Maria, emerytowana nauczycielka geografii, jest na sali od kilku tygodni. W dzień jej szuflada jest pusta. Zapełnia się dopiero nocą: – Chciałabym mieć w niej dużo map. Opowiem o nich, jeśli zabierze mnie pani do ogrodu.

Ciepły, jesienny wiatr wprawia ją w dobry nastrój: – Czuje pani ten zapach? Przypomina Hiszpanię. Powinna pani tam kiedyś pojechać.

Maria dodaje: – Jeśli ktoś spędza co roku dwa miesiące lata za granicą, jeśli oddycha ciepłym powietrzem, czuje zapach innego kraju, trudno mu wytrzymać w zamkniętym pokoju. Nawet na starość.

Zanim opowie o mapach, przypomina sobie miejsca, do których podróżowała z mężem. Też był nauczycielem, mieli zawsze długie wakacje. Wraz z ostatnim dzwonkiem roku szkolnego pakowali walizki. Rzadko wracali w to samo miejsce. Byli na Bałkanach, w Hiszpanii, przeszli wzdłuż i wszerz polskie góry. Znad Bałtyku przywozili figurki Posejdona i miniaturki okrętów.

Każdą podróż planowali tygodniami. – To był stały, najlepszy moment dnia. Siadaliśmy w łóżku, nakrywaliśmy się kołdrą, pod plecy podkładaliśmy poduszki i rozkładaliśmy mapę – opowiada Maria.

Nigdy nie umiała wymienić sąsiadujących ze sobą szczytów Tatr. Po co się tego uczyć, skoro są mapy? Uczniów też nie przepytywała z pamięci.

A map miała wtedy mnóstwo: Rumunii, Grecji, Czechosłowacji, Włoch, Portugalii, Hiszpanii, Tatr, Bieszczadów... Po drugiej stronie łóżka – w szafce męża – było ich drugie tyle. Pamięta, że w Bieszczadach trzeba było uważać na wilki, bo blisko podchodziły. A wchodząc na Rysy, złamała nogę.

DREWNO

Po paru dniach w hospicjum zaczyna się mierzenie z własną szufladą. Niektórzy chcieliby ją powiększyć („jest przecież tyle rzeczy, które można by do niej schować”). Inni – pomniejszyć (bo kto myśli o wkładaniu tam czegokolwiek, kiedy „niebawem wróci się do domu”, „ból jest tak silny”, albo wreszcie „kiedy nie ma do niej czego włożyć”).

Mogłoby się wydawać, że w szufladach przeważają święte obrazki, nabożne figurki, różańce i zdjęcia najbliższych. Nic podobnego. Chyba że u pani Zofii.

W jej szufladzie są obrazki z Matką Boską i Janem Pawłem II. Oraz kilka figurek. – Są wykonane z najlepszego drewna. Z takiego samego jak pałki, którymi Niemcy zabijali polskie dzieci w czasie II wojny światowej – mówi nagle.

Kiedy kończyła się wojna, Zofia miała 7 lat. Trzy lata wcześniej straciła mamę, rok później tatę. – Mama podczas żniw wbiła sobie w nogę sierp. Kilka godzin leżała na polu, nikt z dorosłych nie zauważył, że nie było jej tak długo. Płakała tylko nasza dwumiesięczna siostra. Zostawiła czworo dzieci. Obrazki święte i figurki noszę zawsze ze sobą – opowiada.

W domu stały na bieliźniarce, były dobrze widoczne. Po śmierci rodziców ją i jej rodzeństwo wzięła do siebie ciotka. Razem z mężem i trójką jej dzieci mieszkali w jednopokojowym mieszkaniu w Krakowie. – Wtedy też miałam jedną szufladę. A w niej te figurki.

Zofia najwięcej mówi o wojnie. Zapamiętała każdy szczegół. Pamięta, jak owijali stopy szmatami na zimę („żeby było cieplej, butów przecież nikt nie miał”); jak Niemcy zabili trzymiesięczne dziecko sąsiadów („zabrali je od piersi matki i rozbili na jej oczach o drzwi łaźni”); jak pachniała szafa, w której się chowali („nawet tam było słychać huki”).

Najładniejsza figurka to malutki Chrystus Król z koroną.

– Opowiedz lepiej, kochanie, o tych jasełkach, na które co roku chodziłaś – przerywa mąż Zofii. – Tam też były takie figurki z drewna.

RADIO

Z czasem zawartość szuflad w hospicjum się zmienia. – Na początku są tam rzeczy przywiezione przez rodzinę pacjenta: środki higieniczne, słodycze, gazety – wymienia siostra opiekująca się jednym z oddziałów. – Po paru tygodniach niektórzy pacjenci proszą o przywiezienie z domu ulubionych drobiazgów. Inni nie przywiązują do zawartości szuflady żadnej wagi. Są i tacy, którzy chcą, by była zawsze pusta – dodaje.

„Tam-ta-ta-ta-tam, ta-tam, ta-ta-ta-tam”. Pan Wiesław wybija rytm na kolanie. – Potrafi pani powtórzyć? Proszę go wybić na stole – zachęca. – Nie potrafi pani? Ha! Moja siostra też nigdy nie umiała. Jakby słoń jej na ucho nadepnął. A tylko pół godziny ode mnie młodsza.

Kiedy wchodzę na oddział, pan Wiesław siedzi przy wspólnym dla całego oddziału stole i słucha radia. Choć jest niewielkie, nie mieści się do jego szuflady. – Kiedyś miałem takie małe radio na sznurku, które można było powiesić na szyi. Nie wiedzieć czemu, traciło zasięg tylko nad Wisłą. Zmieściłoby się teraz w tej mojej szufladzie – mówi.

Muzyka była w jego domu od zawsze. – Kiedy chodziłem do podstawówki, mama każdego ranka włączała w kuchni niemieckie radio. Kilka lat później tata kupił mi moje własne. I słuchawki. Od tamtej pory mogłem go słuchać zawsze, nawet gdy w domu wszyscy spali – opowiada.

Dodaje: – Babcię to na początku denerwowało. Potem sama prosiła, żeby coś jej zagrać. Tak się jej podobało, że aż niekiedy jej noga podskakiwała. Wesoła była. Na polu podśpiewywała.

Dziś Wiesław często budzi się w nocy. – Zawsze trafiam na wiadomości radiowe. Wstaję o pierwszej i słucham, co w świecie. Za godzinę budzę się znowu. Po cichutku, żeby nikogo nie obudzić, i słucham, co nowego.

Kiedy jego ojciec założył w domu warsztat stolarski, Wiesław zamiast chodzić do szkoły, zostawał i razem z siostrą pomagał tacie. – Tam straciłem palce. Stałem przed nożem, ktoś ojca zawołał, wszystko trwało parę sekund – mówi.

W pracy zawsze był lubiany. Z warsztatu taty przeszedł do zakładu ślusarskiego. Tam stracił wzrok. – Operacja pięć lat temu nie pomogła. Teraz miałem mieć kolejną, ale lekarz odmówił ze względu na mój stan zdrowia. I teraz już tylko słucham radia. Rano mogę się z nim pomodlić, potem słucham wiadomości i zmieniam na piosenki.

Niedawno mówili w wiadomościach o nowym roku szkolnym. – Gdy pierwszy raz szedłem do szkoły, mama założyła mi okrągłą, czerwoną czapkę, czarne spodnie i jasną marynarkę. Ojciec, z którym minąłem się na drodze, nie poznał mnie – wspomina Wiesław. – Zawsze miałem dużo kolegów. Najlepszy był Darek, syn listonosza. Przychodził po mnie codziennie rano. Utopił się po pierwszej komunii. Rozpaczałem za nim. To był fajny kolega, nie naciągał mnie na nic.

Kiedy Wiesław trochę podrósł, dostał adapter, potem magnetofon. – Jak tylko zarobiłem parę złotych, kupowaliśmy z kolegami taśmy i płyty. Zaczynałem od ABBY. Kiedy ją puszczałem, dziewczyny szalały.

Mieszkał wtedy w Krynicy. Kiedy mama posyłała go czasem po cukier do niedalekiej Muszyny, potrafił całą drogę słuchać słynnej czwórki ze Szwecji.

Wiesław: – Grałem też w orkiestrze dętej. Stworzyliśmy zespół muzyczno-taneczny. Wie pani, jaka to była radość zagrać przed bawiącymi się ludźmi na Nowy Rok? Graliśmy za beczkę piwa i talerz kiełbasy. Pamiętam taki festyn nad Popradem, całe łąki ludzi z nami śpiewały.

Siedzimy z panem Wiesławem na korytarzu. Mówi szeptem, ma trudności z oddychaniem. Co jakiś czas próbuje się pozbyć przymocowanego do boku cewnika.

Kiedy wracamy do rozmowy, do muzyki i radia, zostawia cewnik. Łatwiej mu przypomnieć sobie wszystko. I to, że ojciec grywał na harmonii i trąbce. I to, że co niedzielę gotował dla wszystkich obiad. A potem otwierał okno, siadał na nim. I grał, pięknie grał.

– Siadał w tym oknie i wio! A ja po nim. Słuchałem, naśladowałem go. Najwięcej grałem na łąkach. Tam mi nikt nie przeszkadzał.

KORALE

– Gdybym widziała dobrze, miałabym tu całą szafkę map. Mogłabym pani wszystko pokazać – mówi Maria, gdy wracamy do rozmowy w ogrodzie.

Na noc do jej szuflady trafia czarny różaniec z dużymi paciorkami. Rano z powrotem zawiesza go sobie na szyi. Spod bladoróżowego sweterka paciorki wyglądają jak korale. – Zawsze nosiłam coś na szyi. Lubiłam się stroić, a mąż rozpieszczał mnie świecidełkami – wspomina. – Wystarczyło, że kupiłam nową bluzkę, on przynosił do niej korale. Jak miałam nową sukienkę, wybierał łańcuszek z wisiorkiem. Wiedział, co mi się spodoba.

Różaniec też dostała od męża. Chodzili razem na próby chóru kościelnego. Ona śpiewała w altach, on w tenorach. Potem różaniec gdzieś się zawieruszył. Znalazła go, pakując się do hospicjum. W szufladzie, którą ma teraz, wydaje się bezpieczny: – Kiedy go zakładam, przypomina mi się, jak mąż zawieszał mi na szyi korale.

Mówi, że oprócz różańca w szufladzie nie ma już niczego ważnego. – Ale chciałabym mieć – gdybym dobrze widziała. Schowałabym do niej gąbki. Takie, z których można robić lalki – opowiada.

W szkole zrobiła ich kilkadziesiąt. – Osobno wycinało się główkę lalki, nogi, ręce, tułów – wyjaśnia Maria. – Były solidne, mogły nawet same stać. Wszystkim bardzo się podobały. Przygotowywała je też inna nauczycielka, ale to moje dyrektorka pokazywała jako wzór.

Lalkom dorabiała pantofelki, haftowała sukienki. Teraz nie miałaby nawet komu ich dać. Ma samych wnuków: Artur ma dopiero cztery lata, a gra już na akordeonie i pianinie. Bardzo zdolny chłopiec – mówi dumnie.

Jej pamięć zatrzymała się przed kilkoma laty. Mówi, że pamięta wszystko do śmierci męża. Potem już nic. – Niech mi pani przypomni, jak się pani nazywa. Chciałabym zapamiętać. Opowiem o naszej rozmowie synowi, jeśli mnie dziś odwiedzi – prosi, kiedy staję za jej wózkiem i pcham go w stronę drzwi hospicjum. – Ja nazywam się Maria... Maria... Nie pamiętam. Mój mąż miał na imię Antoni. Antoni... Nie pamiętam... No coś takiego. Zapomniałam własnego nazwiska. Będziemy tak długo jeździć po ogrodzie, aż sobie przypomnę.  

Imiona bohaterów reportażu zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2013