Stolik "Pod Globusem"

Dosyć anachroniczna cała ta dyskusja. Jałowe argumenty, zwietrzałe kategorie... Dyskutanci jakby nie dostrzegli, że w 1989 r. skończył się, przynajmniej w literaturze, wiek dziewiętnasty. Bo dopiero wówczas, nagle i niespodziewanie, wygasła wiara w moralny autorytet i szczególną pozycję pisarza.

28.05.1995

Czyta się kilka minut

Także - w wyjątkowe znaczenie pisanego słowa. Nadmiernie żywiona w latach niewoli, przetrwała w stanie nienaruszonym po okres dwudziestolecia, nowym płomieniem wybuchła podczas okupacji, by przyjąć w PRL kształt nieraz fałszywy i pokraczny. Nie traciła zaś na swej sile, bo decydowała o tym pamięć prześladowań, a ponadto w kulcie literatury wychowane było całe społeczeństwo - w tym także ci, co mieli ją kontrolować i ograniczać jej rozwój.

Wiarę w sprawczą moc słowa nierzadko kojarzono z wiarą w słowo ideologiczne, którą wzmacniała zastanawiająca zgodność utrwalonej przez tradycję uprzywilejowanej pozycji pisarza z obowiązującymi w tej mierze wzorami sowieckimi. Krótko mówiąc, owa wiara była tyleż - przynajmniej do pewnego okresu - prawdziwa, co wmówiona i socjotechnicznie wykorzystana. Stąd przecież brały się przywileje liberałów skupionych wokół partyjnego dworu, ale i, znacznie później, moralny autorytet pisarzy opozycji, niezłomnie przekonanych, że to właśnie im przypadło w udziale zadanie obrony kultury i tożsamości narodowej. Taki stan świadomości społecznej trwał w utajeniu przez całe dziesięciolecia, ujawnił się, kiedy powstał drugi obieg, by w okresie stanu wojennego nabrać nierzadko cech chorobliwych. Słowo obrazujące się w zamkniętym kręgu albo nikło pod naporem cynizmu, albo puchło od nadmiaru szlachetności. Pisarskie autorytety tymczasem bądź nikczemniały, bądź jakby dławiły się jedynie słuszną racją.

Po co ta krótka historyczna rekapitulacja? By tym wyraźniej uzmysłowić całkowitą odmienność sytuacji, jaka powstała w literaturze po odzyskaniu niepodległości. Słowo pisarza nie rozbrzmiewa bynajmniej w pustce, jak to sugeruje Julian Kornhauser ("TP" nr 3/95), lecz przeciwnie, tonie w nadmiarze innych słów, kiedyś i dziś wypowiedzianych lub napisanych, płynących nieprzerwanie z radia i telewizji. To, że sytuacja "powróciła do normy" i wygląda podobnie jak w innych krajach europejskich sprawia, że - podkreślam - cała polska literatura znalazła się w położeniu bez precedensu. Musi równocześnie pogodzić się ze swoim strąceniem z piedestału, na którym trwała przez wieki, wytrzymać konkurencję z zalewem tłumaczeń i wygrać wyścig do odbiorcy ze środkami audiowizualnymi. Wobec tych samych trudności stoją zarówno pisarze uznani i renomowani, jak debiutanci, ci "w skórach", na równi z tymi w garniturach. Owszem, trochę jeszcze działa magia nazwisk. Ale fakt, że zalegają księgarnie dzieła autorów kiedyś rozchwytywanych - daje do myślenia.

Zagadkowe pokolenie

Anachronizm tej dyskusji polega również na tym, że powraca w niej kategoria pokolenia. Termin, przypomnę, wprowadzony w dwudziestoleciu, dopiero po wojnie zrobił tak zawrotną karierę, ponieważ okazał swoją szczególną przydatność przy opisie podobieństw światopoglądów autorów, dla których doświadczenia wojenne miały znaczenie formotwórcze. Kategoria pokolenia pozwalała ponadto uniknąć pułapki klasyfikowania twórców wedle przynależności klasowej czy światopoglądowej, stanowiła zatem wygodną zasłonę dymną dla politycznie niezaangażowanych lub ideologicznie opornych. A ponieważ próby samookreślenia nie znajdowały innej, neutralnej formuły, poeci chętnie występowali pod pokoleniowym sztandarem, co wprowadzało do życia literackiego niemały zamęt oraz utrudniało czy wręcz uniemożliwiało dostrzeżenie różnic rzeczywistych, a nie pozornych i pozorowanych.

Chociaż z obecnej perspektywy owe spory pokoleniowe tracą na znaczeniu, sama kategoria, jak widać, ma się całkiem dobrze. Gdyby ją jednak chcieć zastosować w dobrej wierze przy opisie obecnej sytuacji, powstaje zasadnicza trudność, przez uczestników dyskusji jakby w ogóle nie brana pod uwagę. Zapytam zatem: co jest dla "generacji bruLionu" przeżyciem pokoleniowym? Odzyskanie niepodległości? Koniec komunizmu? Wolne żarty! Chyba przez ich ostentacyjne zignorowanie. Już poprzednicy obecnych trzydziestolatków, ulegając presji krytyki, nerwowo się nawzajem pytali, które z historycznych wydarzeń najkorzystniej byłoby wybrać: strajk w Radomiu? Powstanie Solidarności? A może stan wojenny? Bo przecież jakieś pokoleniowe przeżycie wypadałoby mieć...

Zarysowuje się przy tym problem, w jaki sposób rozmaite upodobania, tematy, tendencje, tony stylistyczne sprowadzić do wspólnego, generacyjnego mianownika. Ujrzana w perspektywie historyczno-literackiej poezja trzydziestolatków traci dużo ze swej odrębności. Wulgaryzmy? Te już były u Bursy. Drastyczne opisy erotyczne? Posługiwał się nimi choćby Wojaczek. Podobnie przywiązanie szczegółowej wagi do tego, co intymne, ograniczone do rodzinnego kręgu, czy rodzące się w bezpośrednim kontakcie z naturą, przywodzi na myśl Stachurę, poetów Nowej Prywatności, niektóre późne wiersze nowofalowców, Polkowskiego i Maja. Są ci poeci także zbuntowanymi, lecz pilnymi uczniami, tak, tak, Miłosza, którego niektórzy radzi by już umieścić w poetyckim sarkofagu. Świadectwem tego odejście od eksperymentów językowych na rzecz nowej opisowości, przejrzystość słowa, które nie gubi swej wieloznaczności, wreszcie - dbałość o szczegół i umiejętność zapisu momentalnego doznania.

Chciałbym być dobrze zrozumiany: nie chcę przez to powiedzieć, że trzydziestoletni poeci jedynie wstępują w ślady swoich poprzedników. Różnica już choćby w tym, że najnowsza poezja poszerzyła znacznie obszar swobody: poetycki słownik wulgaryzmów objął określenia dotychczas nie używane, zaś tematyka wierszy wkroczyła do ostatnich enklaw strzeżonych przez tabu obyczajowe i religijne. Autorzy - jakby odreagowując lata komunistycznego puryzmu i purytanizmu - prześcigają się w nieokiełznaniu języka i odwadze przedstawiania najbardziej intymnych sfer życia. Przekraczają przy tym nieraz granice dobrego smaku? Tak, ale w tych wszystkich, nawet szczególnie szokujących, obscenach i bluźnierstwach daje się najwyraźniej wyczuć ulgę po zerwaniu wszelkich krępujących więzów oraz tajoną radość, że można wreszcie wypowiedzieć, wykrzyczeć to, co było dotychczas osłonięte wymuszonym milczeniem. Ponadto walor owej poezji do samych prowokacji się nie sprowadza, a jej swoistość nie tam się mieści, gdzie radzi by ją lokować w swoich buńczucznych wystąpieniach sami poeci.

Osobiście nad powtarzanie przez Jacka Podsiadłę - za O’Harą - zamierzchłych obrazoburczych gestów, z gwałceniem Statuy Wolności włącznie (jeżeli już, to czemu nie, zapytam, Warszawskiej Syrenki?), przedkładam jego przedostatni tom "Języki ognia", który uważam za prawdziwe osiągnięcie artystyczne, dowód wybitnego talentu.

Ucieczka od historii

Anachroniczne wydaje się także milcząco przyjęte przez niektórych dyskutantów przekonanie, że rolą krytyków jest pouczać młodych adeptów pióra, wyrażać mniej lub bardziej szczerą, troskę o ich miejsce na "liście rankingowej" literatury, oburzać się lub ubolewać. Liczą się w końcu indywidualne dokonania. Przykładanie do nich zbiorowej, pokoleniowej miary jest i niepotrzebne, i może wprowadzać w błąd. Raczej za wartościową uznać należy rozmaitość inspiracji: od Becketta (Myszkowski), poprzez Gombrowicza (Szaper), prozę amerykańską (Stasiuk) do postmodernizmu (Gretkowska). Rozumiem, że nie wszystkim wszystko może przypaść do smaku, ale jest na tym stole potraw wystarczająco dużo, by każdego zadowolić. Jedno wydaje się pewne: nie tacy to straszni barbarzyńcy, jak siebie malują, ani też "wypełniacze" pustki, bo tej nie ma.

Jeżeli zaś miałbym określić tendencję dominującą w literaturze polskiej ostatnich pięciu lat, to uznałbym za nią ucieczkę od historii oraz skupienie uwagi na jednostkowym doświadczeniu egzystencjalnym. Nie przypadkiem powieści i wiersze obracają się w kręgu spraw i doznań najbardziej osobistych, a ich bohaterowie przestają być reprezentantami - Sprawy, Idei, Narodu. Ponadto - jakże często! - odbywają wędrówkę w przestrzeni symbolicznej, wędrówkę, która stanowi figurę poznania i poszukiwania Sensu. Wyraża się w tym bez wątpienia wyraźny przesyt literaturą komuś lub czemuś służącą, ale także - złudzenie, że można przemawiać od razu - bez żadnych narodowych, społecznych i kulturowych zapośredniczeń - językiem uniwersalnym.

Pisarze zrzucają z ramion płaszcz Konrada i otrzepują zeń okruchy styropianu, pragnąc być sobą, czyli kimś jedynym, niepowtarzalnym. Znajdują się przecież w położeniu wyjątkowo trudnym. Doskwiera im bowiem nie tylko, wcześniej opisana, odmienność społecznego położenia, ale i pozbawienie atutu wobec literatury światowej, jakim dla ich poprzedników było doświadczenie realnego socjalizmu. Nie chcąc już dalej występować w roli rycerzy walczących heroicznie z totalitarną bestią, stali się mniej atrakcyjni, bo, po prostu - zanadto podobni do swoich zachodnioeuropejskich kolegów. Co może w jeszcze inny sposób tłumaczy tak charakterystyczne połączenie prowokacyjnej, a nawet wrogiej, postawy wobec otoczenia, z nierzadko kurczowym naśladowaniem postmodernistycznych wzorów oraz szukaniem schronienia w sferze intymnej, w cieple domowego ogniska.

Stoliczku, nakryj się

Dyskusja jest zatem anachroniczna, a zarazem - bardzo potrzebna. Uświadamia bowiem pośrednio rozmiar i zasięg dokonujących się zmian, będąc nadto cennym zapisem stanu obecnej świadomości środowiska pisarskiego. Ale równocześnie pokazuje, jak wiele pozostało do zrobienia. Przejście od modelu kultury elitarnej do modelu kultury masowej, nie może, co oczywiste, obyć się bez zgrzytów. Zwłaszcza, że na grunt całkowicie odmieniony trafią wciąż jeszcze pokutujące, anachroniczne przekonania i wyobrażenia. Ubolewać nad tym, to jak zawracać Wisłę kijem. Niemożliwy już jest powrót do dawnych wzorów życia literackiego. Możliwe natomiast i konieczne wydaje się usprawnienie i zmodernizowanie mechanizmu promowania i upowszechniania nowej literatury.

Mapa współczesnego życia literackiego do złudzenia przypomina obwarzanek. Wokół martwiejącego coraz bardziej centrum, jak grzyby po deszczu rodzą się nowe pisma, zwłaszcza miesięczniki i kwartalniki. Wystarczy wspomnieć: "Kresy", "Borussię", "Krasnogrudę", "Kwartalnik Artystyczny", "Tytuł" - by uzmysłowić rangę i rozległość tego zjawiska. Powstają wokół nich nowe środowiska pisarskie, które promują własne, lokalne wielkości. Problem jednak w tym, że nakłady książek są za małe, wysiłki rozproszone i brak opiniodawczych i kompetentnych ośrodków krytycznych. Nieobecności tygodników (poza "Dekadą Literacką" i w znacznym stopniu bojkotowanymi "Wiadomościami Kulturalnymi") nie zastąpią, nieraz stojące na dobrym poziomie, dodatki do pism codziennych. Krytyka tworzy zatem z konieczności system naczyń nie połączonych: pewne nazwiska i tytuły pojawiają się na moment, by zniknąć, a tworzone hierarchie zdają się mieć walor jedynie sezonowy. Niełatwo przecież prowadzić dyskusje i polemiki na temat jakiejś książki na łamach miesięczników, ukazujących się w małych nakładach i w różnych częściach kraju. A czy trzeba przekonywać, że w warunkach wolnego rynku, bez podjęcia dialogu o jakiejś książce i bez jej reklamy w mediach - nie ma ona żadnych szans dotarcia do czytelnika?

W tym miejscu pojawia się jednak następna trudność. Krytyczno-literacki rozgłos wokół książki w żaden sposób nie wpływa ani na wysokość jej nakładu, ani na dostępność w księgarni, czego dobrym przykładem losy "Panny Nikt" Tomka Tryzny. Co sprawia, że dystrybucja książek tak szwankuje? Że ich publikowanie wydaje się nieopłacalne? Reklama telewizyjna jest tak przypadkowa i mało profesjonalna? Trudno za ten stan rzeczy obarczać winą li tylko krytykę oraz niekompetentnych dziennikarzy, albo oburzać się, że "bruLionowcy" umieją wykorzystywać mass media.

Roztrząsanie dosyć abstrakcyjnych pokoleniowych sporów winno zatem, moim zdaniem, ustąpić miejsca poważnej refleksji na temat stanu całej polskiej literatury współczesnej oraz konkretnym działaniom pisarskiego środowiska. Pierwszym krokiem na tej drodze był opublikowany na łamach "TP" (nr 51-52/94) apel pisarzy, krytyków i wydawców "Do księgarzy polskich". Proponowano w nim stworzenie w większych miastach sieci dystrybucji polskiej literatury współczesnej w zamian za reklamowanie tych księgarń, które by tę literaturę promowały, oraz założenie w podobnym celu księgarni wysyłkowej. Jak na razie jedynym widocznym skutkiem owego apelu jest pojawienie się w Krakowie w księgarni "Pod Globusem" stolika z utworami młodych autorów. Fakt o nieoczekiwanie symbolicznej, ale nieco ironicznej, wymowie.

ALEKSANDER FIUT jest historykiem i krytykiem literatury, badaczem twórczości Czesława Miłosza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]