Stolica architektury

Od katowiczan moglibyśmy uczyć się dobrej, nowoczesnej architektury pozostającej w służbie publicznej.

26.07.2015

Czyta się kilka minut

Muzeum Śląskie: wieże z mrożonego szkła. W tle szyb Warszawa II z tarasem widokowym. / Fot. Bartek Barczyk
Muzeum Śląskie: wieże z mrożonego szkła. W tle szyb Warszawa II z tarasem widokowym. / Fot. Bartek Barczyk

Tak, od dłuższego czasu narasta we mnie, krakowiance z krwi i kości, utajony kompleks. Nie, nie wobec Warszawy. Wobec Katowic. Miasta, które niewątpliwie przewyższa resztę kraju w jednej przynajmniej kwestii: jest stolicą polskiej architektury współczesnej (co zresztą w dużym stopniu wynika z modernistycznych tradycji tego 150-letniego raptem miasta). Jest nią nie tylko dlatego, że powstają tam fantastyczne budynki, bo to zdarza się przecież i w innych miastach.

Polubić Spodek

Istotniejszy jest fakt, że na Śląsku nie myśli się dzisiaj o budynkach jako o pojedynczych „ikonach” miasta, tak silnych, że niepotrzebujących nikogo i niczego, by zakorzenić się w naszej wyobraźni jako dominujące symbole, naznaczające przestrzeń. W Katowicach są one organicznymi elementami większych całości, mających swoją historię i przyszłość, swoje zadania i ograniczenia, także swoje tajemnice. W arogancko projektowanej Polsce ta uważność jest nadal, niestety, raczej wyjątkiem niż regułą (w stolicy Górnego Śląska też zdarzają się akty bezmyślnego wandalizmu, by przypomnieć niechlubną historię dekonstrukcji dworca kolejowego – jednego z najciekawszych w Polsce przykładów brutalizmu w architekturze).

Od kilku lat Katowice wyraźnie reorientują swoje priorytety, o czym świadczy chociażby świetny projekt Miasta Ogrodów, z którym startowały w konkursie do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Przypominają, że tutejsza kultura ma wyrazisty – oryginalny i „endemiczny” – charakter, stawiają także na młode, odważne, ale i sięgające do tradycji budownictwo. Zagłębie węglowe przeistacza się szybko w zagłębie architektury, czego najlepszym dowodem jest kompleks budynków użyteczności publicznej – Centrum Kongresowe, nowe Muzeum Śląskie i gmach Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia – składających się na Strefę Kultury.

Wszystkie one usytuowane zostały niedaleko słynnej Hali Widowiskowo-Sportowej (ukończonej po licznych perypetiach w 1971 r.), znanej wszystkim w Polsce jako Spodek. Przyznam, że nigdy go nie lubiłam – choć doceniam wirtuozerię nowatorskiej na skalę światową konstrukcji (to jeden z pierwszych przykładów zastosowania zasady tensegrity, polegającej na tym, że elementy ściskane i rozciągane nawzajem się stabilizują) i legendę miejsca (przy czym fakt, że grały tu śląskie z ducha grupy Dżem czy Paktofonika, ma dla mnie bardziej symboliczne znaczenie niż koncerty światowych gwiazd – od Pearl Jam po Metallicę, a nawet Leonarda Cohena).

Przypuszczam, że moja niechęć do Spodka wynikała z jego umiejscowienia: niby w centrum, ale na uboczu, między arteriami ulic i gigantycznym rondem gen. Jerzego Ziętka. Pamiętam wrażenie, które pojawiało się jeszcze niedawno, ilekroć powracałam pod Spodek: słyszałam wokół ruch samochodów, widziałam abstrakcyjne światła, a jednocześnie miałam poczucie, że jestem poza miastem, gdzieś na księżycu; pomiędzy chaosem a niczym. Porównanie z UFO wydawało się jak najbardziej adekwatne. Nawet jeśli wiedziało się, że to rewitalizacja dawnej hałdy górniczej.

Nie zachwycała również prowadząca do Spodka aleja Wojciecha Korfantego z ciekawą, ale w tym miejscu martwą społecznie architekturą późnego modernizmu, nad którą dominowała Superjednostka, jeden z największych budynków mieszkalnych w Polsce (w którym winda zatrzymuje się co trzy piętra). Owszem, Superjednostka może pobudzać wyobraźnię socjologów, historyków architektury (choćby żelbetonowe „nogi” ułatwiające przepływ wiatru) i reportażystów. Owszem, Charles de Gaulle, odwiedzając Katowice we wrześniu 1967 r., mógł powołać się na nią propagandowo, przywołując Le Corbusiera i jego słynny „blok marsylski”. Ale Superjednostka, podobnie jak dzieło Francuza, ma w sobie nadal coś nieludzkiego...

Węglowe kryształy

Przy alei Korfantego stoi też neorenesansowy Hotel Grand, w którym od 1984 r. na jakiś czas znalazło siedzibę reaktywowane Muzeum Śląskie. Od 1972 r. działało przy tej ulicy Biuro Wystaw Artystycznych. W 2007 r. na górnym piętrze niezbyt atrakcyjnej kopuły przy rondzie Ziętka rozpoczęła działalność – zainicjowana przez ASP w Katowicach – energiczna galeria Rondo Sztuki.

Te wyspy artystycznych aktywności okazały się punktem wyjścia dla rewitalizacji terenów pozostałych po zamkniętej w 1999 r. kopalni KWK „Katowice”, na których to właśnie wyrosła Strefa Kultury. Z budynkiem Spodka zrosło się w sposób naturalny – uwypuklając wreszcie urodę słynnej hali – Międzynarodowe Centrum Kongresowe. Za projekt, wybrany w drodze konkursu w 2008 r., odpowiedzialny był zespół dużego warszawskiego biura JEMS Architekci. Ten minimalistyczny budynek wydaje się w pierwszej chwili bardzo kameralny, a nawet skromny. Stojąc na zewnątrz trudno uwierzyć, że mieszcząca się w środku sala wielofunkcyjna może pomieścić nawet 12 tys. osób.

Architekci wykorzystali naturalne ukształtowanie terenu – i tradycję miejsca. Elegancka, nieco chłodna, ażurowa bryła przywołuje na myśl pokruszony miał węglowy. Z jej czernią harmonizują połamane, pokryte żywą zielenią dachy ze strefami przeznaczonymi do odpoczynku i niezwykłym widokiem na miasto. Przyglądając mu się z tego miejsca zauważamy, że Katowice to naprawdę „miasto ogrodów”. Rośliny na dachu są zadbane, ale też dzikie – pasują tu nawet „chwasty” i samosiejki. Sprawiają, że dzieło człowieka staje się integralną częścią krajobrazu: tracimy rozeznanie, co jest czym. Zresztą, „organiczność” widoczna jest także w środku – wnętrze, utrzymane w czerni i kontrastującym z nią drewnie, sugeruje, że oto niczym górnicy zeszliśmy do wnętrza ziemi – by wydobyć z niej dające ciepło i poczucie bezpieczeństwa „czarne złoto”. Całość, mimo pewnej ostrości form i kolorów, jest bowiem bardzo przyjazna. Nie tylko estetycznie, ale i praktycznie: nie zapomniano o wygodnym pomieszczeniu dla matki i dziecka.

Łagodność betonu 

Z Międzynarodowego Centrum Kongresowego betonowa kładka doprowadzi nas do nowego gmachu Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia. Schodząc nią, nad bryłą tego budynku zdążymy przez chwilę dostrzec zarówno kilka wysokościowców pamiętających późny PRL, jak i charakterystyczną sylwetę szybu górniczego. To jakby ikoniczna synteza regionu. W tym kontekście nie dziwi więc fakt, że Tomasz Konior, autor projektu NOSPR, postanowił, by budynek ten wyraźnie odwoływał się do symbolu śląskości – Nikiszowca, górniczego osiedla zbudowanego tuż przed końcem I wojny światowej. Surowy prostopadłościan, przepruty rytmami okien i wejść, zbudowany został z charakterystycznej dla regionu czerwonej cegły, na zewnątrz szorstkiej i brunatnej, we wnękach szklistej i czerwonej.

Wyciszeniu, koniecznemu, by przygotować się do koncertu, służy otoczenie: na dwóch placach wejściowych i w stworzonym tu parku miejskim posadzono 450 drzew. Do wyboru gatunków przyczynił się Krzysztof Penderecki – wielki znawca botaniki, który w otoczeniu swojego dworku w Lusławicach stworzył wspaniały park-arboretum. Zbudowano też mały amfiteatr, zaprojektowano roślinny labirynt nawiązujący kształtem do planu Katowic z 1926 r., pojawiły się zabawki muzyczne i fontanny.

Prawdziwa feeria doznań czeka nas w środku. Gmach przypomina trochę TARDIS, wehikuł czasu, którym podróżuje tytułowy bohater serialu „Doktor Who”. Sprawia wrażenie o wiele większego, niż mogłoby pomieścić zbudowane na planie prostokąta „opakowanie”. Tymczasem znalazła się tu rozbudowana strefa dla muzyków – 400 pomieszczeń z salami prób, garderobami, studiem nagrań, kantyną, a nawet hotelikiem. Dalej strefa melomanów i to, co najważniejsze: dwie sale koncertowe – na 1800 i 300 osób. Nie przygniatają wielkością, nie onieśmielają – a to za sprawą falistych form i materiałów: drewna brzozowego i egzotycznego, harmonijnie łączonego z betonem. 670 punktów świetlnych dodatkowo łagodzi charakter miejsca.

Najistotniejsza jest jednak akustyka. A ta ma wartość arcymistrzowską. Architekta wspomógł Krystian Zimerman (zabrzanin, absolwent katowickiego konserwatorium), artysta, który powtarza, że sala koncertowa jest dla niego częścią fortepianu. Skontaktował Tomasza Koniora ze słynną japońską firmą Nagata Acoustics. Do Katowic przybył wybitny akustyk Yasuhisa Toyota, pracujący wcześniej przy budowie Suntory Hall w Tokio, Walt Disney Hall w Los Angeles czy Concertgebouw w Amsterdamie, z takimi gwiazdami architektury jak Frank Gehry czy Jacques Jean Nouvel.

Najbardziej spektakularnym momentem w pracy nad katowickim projektem była budowa miniaturowego modelu dużej sali koncertowej (wraz z widownią!), który posłużył do licznych eksperymentów akustycznych. W efekcie stworzono przestrzeń, w której publiczność zasiadająca na parterze i na balkonach otacza estradę, nad którą zawieszony jest specjalny plafon, „kierujący” dźwiękiem, który rozchodzi się równomiernie: z każdego fotela słyszy się go dokładnie tak samo. A wszystko po to, by wprowadzić w życie maksymę holenderskiego architekta Alda van Eycka, którą studio Tomasza Koniora przyjęło za motto: „Cokolwiek znaczą czas i przestrzeń, miejsce i zdarzenie znaczą więcej”.

Podziemne światy

Wreszcie najnowsza realizacja w Strefie Kultury: 26 czerwca uroczyście otwarto nowe Muzeum Śląskie, zrealizowane według projektu biura Riegler Riewe Architekten z Grazu. To ono najmocniej odwołuje się do przeszłości tego terenu. W pierwszej chwili dostrzegamy jedynie sześć dość przysadzistych wież z mlecznego, mrożonego szkła. Nie, nie są to galerie (trochę w stylu white cube). Ich funkcją jest jedynie doświetlenie ekspozycji, które... zeszły nawet 14 metrów pod ziemię. Główny budynek ma siedem kondygnacji, z których aż trzy znajdują się pod powierzchnią. Tam – w bardzo komfortowych warunkach – możemy zobaczyć galerię sztuki polskiej 1800–1945, wystawę polskiej sztuki powojennej, zaś na innym poziomie prezentację śląskiej sztuki sakralnej, ekspozycję poświęconą historii Górnego Śląska i Laboratorium Przestrzeni Teatralnych (specjalność tej instytucji). Pod ziemią zlokalizowano także bibliotekę i pomieszczenia edukacyjne.

Austriackim architektom chodziło o to, by jak najmniej ingerować w historyczną przestrzeń postindustrialną, a zarazem nadać jej spacerowy, wypoczynkowy charakter. A także o to, by dowartościować istniejące już budynki, które zyskują właśnie nowe funkcje. I tak dawna maszynownia kopalni zamieniła się w kawiarnię i restaurację. Szyb Warszawa II, gdy dobudowano do niego windę, stał się atrakcyjnym tarasem widokowym. Magazyn odzieżowy przekształcił się w Centrum Scenografii Polskiej...

Oczywiście nie wszystko jest idealne. Największym problemem okazuje się dotarcie do Strefy Kultury na piechotę. Zajmuje ono o wiele więcej czasu, niż wskazywałaby odległość mierzona w metrach. Idąc od strony alei Korfantego, trzeba walczyć z brawurą kierowców i sygnalizacją świetlną. Szczególnie trudno dostać się do Strefy od strony Bogucic, dzielnicy, z którą miała być połączona, służąc jej rewitalizacji. Wiem, o czym mówię, próbowałam bowiem od tej strony pokonać raptem 200 m, by znaleźć się w Muzeum Śląskim – a nie przepadam za sportami ekstremalnymi uprawianymi wśród księżycowego krajobrazu.

Mimo to, kiedy patrzę na pomyślany z rozmachem, ale i empatią kompleks architektoniczny, który wyrósł w ostatnich latach przy Spodku, ogarnia mnie właśnie zazdrość. Pomijając architektoniczną wartość obiektów, ważne jest to, że nie istnieją osobno, ale wchodzą z sobą w relacje, a przy okazji tworzą spójną narrację. Po drugie, odnosi się wrażenie, że jest to „dzieło w toku”, że np. kwestie komunikacyjne zostaną docelowo rozwiązane.

W Krakowie również inwestowano w ostatnich latach w architekturę służącą kulturze. I co? Nad Wisłą stanął piękny, ażurowy budynek nowej Cricoteki. Ale aby dojść stąd do Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK i Fabryki Schindlera, oddziału Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, trzeba pokonać nieprzyjemne przejście podziemne, pod zrujnowanym wiaduktem kolejowym (gdzie stanęła, na szczęście, rzeźba Mirosława Bałki), obok kilku bud, ruin i wielkiego, ogrodzonego blokowiska, które udaje zamożną dzielnicę nowej klasy średniej. Zbudowano również Centrum Kongresowe – na działce tak małej (miasto nie wykupiło w odpowiednim momencie gruntów), że budynek zdaje się ją rozsadzać, a wokół niego narasta beztroski architektoniczny chaos. O warszawskim chaosie architektonicznym nawet nie wspomnę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2015