Sprawa Białego Lisa

Reżyser filmów dokumentalnych Giorgi Chaindrawa chwycił mnie mocno za fraki.

14.07.2014

Czyta się kilka minut

Wrzucił w wąską przestrzeń między tłumem rozwścieczonych demonstrantów a otaczających Kancelarię Prezydenta żołnierzy sił specjalnych. Żarty się skończyły. Faceci byli potężni, uzbrojeni w karabiny, jeszcze schowane pod kurtkami. Oni wiedzieli, że nie mają się już dokąd cofać. Jeśli tłum ruszy, będą musieli wyciągnąć kałachy i zacząć strzelać.

Chaindrawa też to zauważył. Dlatego wraz z innymi przywódcami protestu zaczął tworzyć z reporterów coś w rodzaju żywej tarczy albo buforu.

Białego Lisa w Kancelarii już wtedy nie było. Eduard Szewardnadze, otoczony wianuszkiem ochrony, przeszedł do pobliskiego parlamentu. Za chwilę miał otworzyć posiedzenie. Pierwsze po wyborach, które cynicznie sfałszował.

– W takim razie idziemy do parlamentu – rzucił młody lider opozycji Micheil Saakaszwili. I tłum ruszył. Po chwili byliśmy przy bocznych drzwiach. Trzasnęły jak zapałka łamana w palcach. Byliśmy w środku. Jeszcze schody i wdzieramy się na salę. Widzę go z bardzo bliska. Stoi na mównicy. Pewny siebie, z czupryną siwych włosów. Prawdziwy Biały Lis! Przed nim herbata. Szklaneczka w srebrnym koszyku.

Patrzę mu w oczy. On jest zdziwiony. Nic nie rozumie. Kto śmie mu przerywać? Był jednym z najpotężniejszych polityków świata. Ostatni minister spraw zagranicznych ZSRR. Współtwórca pierestrojki. Jego dłoń ściskali królowie i prezydenci. Najlepsze uniwersytety świata biły się, by wystąpił u nich z wykładem. Dziennikarze marzyli, by udzielił im wywiadu.

A teraz? Przecież jest w Tbilisi, u siebie w domu! Jest tu, bo kocha swój kraj, chce mu służyć. Może nie wszystko poszło tak, jak chciał. Fakt, że jest korupcja. I bandytyzm. Kraj utonął w marazmie. No i trzeba było sfałszować te wybory... No, ale nie zrobił tego dla siebie! Tylko dla Gruzji oczywiście.

Więc kto śmie przerywać?

Widzi ich. Misza Saakaszwili jak zwykle w pierwszym szeregu. Za nim drepcze drobniutki Zurab Żwania. Małolaty, młokosy! To on uczył ich polityki, ojcował im.

Prezydent podnosi rękę, chce ich uspokoić. Ale jest za późno. Przegrał. Pojawia się ochrona. Biorą go w krąg, wyprowadzają.

Też wybiegam z sali. Tak to nie może się skończyć. Szewardnadze się nie podda. Ma armię, milicję, wojska wewnętrzne – na jedno skinienie. Zaraz odbije parlament, przywróci porządek. Będzie tu jatka. Trzeba znaleźć jakieś okno, żeby patrzeć na szturm. No i trzeba szybko wymyślić jakąś kryjówkę, zanim zaczną strzelać. Biegnę przez opustoszały korytarz.

Czuję, że coś jest nie tak. Widzę faceta w garniturze, który mierzy do mnie z kałasznikowa. Zatrzymuję się. Próbuję zrozumieć sytuację.

Jasne. Ochrona prowadzi prezydenta do bocznego wyjścia. Już nie jest Białym Lisem, tylko starym, malutkim człowiekiem. Przygarbiony, z trudem dotrzymuje im kroku. Ucieka.

Pokazuję wiszącą na szyi akredytację. Wolno podnoszę ręce do góry, opieram się plecami o filar i osuwam się na ziemię do pozycji siad. Ochroniarz kiwa głową na „tak jest ok” i biegnie za szefem.

Tego dnia nie było żadnego ataku. Nikt nie wystrzelił. Szewardnadze kazał się zawieźć do domu. Niedługo potem podpisał własną dymisję.

Byłem u niego 5 lat później, gdy Gruzja wojowała z Rosją. Tanki stały kilkanaście kilometrów od centrum Tbilisi. Siedział za wielkim biurkiem, w pokoju z widokiem na ogród, gdzie pochowana była najdroższa mu osoba, żona Nanuli – chciał, by była ciągle blisko niego.

Czułem, że to nie będzie dobry wywiad. Bo co może mi powiedzieć człowiek, którego kraj prowadzi straceńczą wojnę? Widziałem, że ma żal do Saakaszwilego, bo zabrał mu prezydenturę i dał się wkręcić w konflikt z rosyjską potęgą.

– Wie pan, jest wojna. Nie mogę dawać dziś politycznych ocen. Sam pan rozumie – mówił ze smutnym uśmiechem. – Po pierwsze, rosyjskie wojska muszą opuścić nasz kraj.

Znów był wielkim Białym Lisem.

Tak samo wielkim, jak owego dnia w parlamencie. Gdyby wtedy kazał ochronie zawieźć się do sztabu, gdyby chciał wyprowadzić wojsko, Gruzja byłaby dziś w zupełnie innym miejscu. No ale on kazał się zawieźć do żony. Chciał ją uspokoić, ten wieczór spędzić tylko z nią.

W jednym z ostatnich wywiadów wspominał to z autoironicznym dowcipem: „Powiedziałem żonie, że wszystko będzie dobrze. Potem przyszli ci młodzi ludzie: Saakaszwili i Żwania. Podpisałem rezygnację, a za to oni pozwolili nam zostać w tej rezydencji”.

Eduarda Szewardnadze pochowano w zeszłą niedzielę. Z honorami należnymi byłej głowie państwa. Gruzini ciągle nie wiedzą, jak go oceniać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2014