Śniła mi się kultura

Całą noc śniła mi się kultura.

07.12.2014

Czyta się kilka minut

Przewracałem się z boku na bok i nic, tylko kultura. Literatura mi się śniła oraz jej osiągnięcia. Dzieła oraz autorzy. Przychodzili i siadali, by tak rzec, u wezgłowia. Szeptali na ucho albo i podniesionym głosem się odzywali. Zbudzić chcieli, ale zwijałem się w kłębek i bezwiednie odpędzałem. Nagabywali cytatami, akapitami, co śmielszy nawet strofę przytaczał. Co młodszy recenzje jedną albo drugą z kieszeni widmowej wyciągał i szturchając łokciem się domagał: „Pan posłucha”. Odwracałem się do ściany, nie wiedząc, którego albo którą wybrać, bo krzywdzić nikogo nie chciałem, a i ciekawości nie miałem specjalne, bo jak to we śnie: człek się zdaje na to, co mu się jeszcze przyśni, wiedziony oniryczną nadzieją , że a nuż będzie jeszcze fajniej.

I było. Filmy mi się śniły długaśne, wyrafinowane i bezlitosne wobec rzeczywistości naszej. Twórcy przykucali w nogach posłania i z werwą senną opowiadali, co mieli na myśli. Rozsnuwali swe majakowate wizje w ciemnościach pokoju: „Pan spojrzy, pan popatrzy, płytkę z całością zostawiam na parapecie”.

I teatr przychodził, i muzyka współczesna, i balet. I mistrzowie sztuk wideo oraz performatywnych. Malarstwo sztalugowe i naścienne. Obłożony dobrem kulturalnym ledwo się mieściłem w łóżku i coraz to inny wytwór spadał z cichym stukiem na podłogę. Co sprytniejsi próbowali wsunąć swoje prezentacje pod przykrycie. Oddychać było trudno, bo i ciężar, i grubość co poniektórych przywodziła na myśl tablice Mojżeszowe. Mój Boże, dotrwać do rana – takie mi się śniły myśli.

Cóż jednak indywidualni twórcy ze swoimi pojedynczymi dziełami. Trendy ogólnoświatowe, problemy na skalę cywilizacji, projekty przyszłościowe, pytania o być albo nie być tłoczyły się w ciemnej sieni, czekając na swoją kolej. Czy męska będzie człowiecza kultura, czy żeńska? Czy może nijakość jest jej losem? Lokalność azali globalność przyniesie wybawienie? Techno czy porno? Dół materialnocielesny czy postcybernetyczna sublimacja? Czyli wóz albo przewóz gatunku, który tak bohatersko dawał sobie do tej pory radę ze swoimi dziejami. Zaiste moje łoże tej nocy było jak prokrustrowe i madejowe razem wzięte.

A wszystko przez to, że nieubłaganie zbliżał się termin oddania kolejnego felietonu w – było nie było – społeczno-kulturalnym piśmie.

No ale w końcu się zbudziłem. Słońce też dopiero wstawało. Ziemia była siwa od szronu. Jasność szła jeszcze gdzieś górą i siwizna w dole była ciemnoniebieska. Ale krawędź blasku powoli zgarniała szron. Patrzyłem i odliczałem sekundy. Raz, dwa, trzy, cztery. Źdźbła, kretowiska, młode świerki, olchowe samosiejki, niedokoszone kępy traw chwila po chwili odzyskiwały swoje barwy. Nieubłagane to było. Nie dało się zatrzymać. Szło ze wschodu, powiedzmy gdzieś od Mandżurii, od Harbinu, od Hanty-Mansyjska szło, od Niżnego Nowogrodu szło, by przez powiat krośnieński i powiat jasielski dotrzeć aż tutaj. I przychodziło każdego dnia. Nawet w pochmurne dni jakoś dawało sobie radę z tym wydobywaniem kształtów i barw. Trochę inaczej, ale jednak. Chciałem medytować nad tym dalej, ale poczułem, że to jednak ponad siły i poszedłem do owiec.

Leżały w cieniu, w szarym zamrozie pod świerkami. Runo na grzbietach miały wysrebrzone szronem. Mogły sobie wejść do stajenki, mogły skryć się w zaciszu, ale one nie: wolały na dworze, na otwartym. Spokojnie żuły i patrzyły na swojego pasterza. Pewnie zastanawiały się, dlaczego dzisiaj tak wcześnie. „Kultura mi się śniła” – powiedziałem przepraszająco. Wyrozumiale pokiwały głowami i podniosły się z ziemi. Odsłoniły siedem zielonych, parujących ciepłem plam. Otworzyłem furtkę i wypuściłem je na łąkę. Sześć czarnych i jedną białą. Przeszły przez strumień. Biała zatrzymała się i wypiła kilka łyków. Poszły w górę zbocza, tam gdzie szron już zniknął.

Teraz pasą się w ciasnym stadku pysk przy pysku. Pięć-sześć skubnięć i krok. Cztery-pięć i znowu. Gdy są już daleko, pod samym lasem, biorę lornetkę i przyglądam się ich owczemu życiu. Co jakiś czas któraś podnosi głowę i lustruje okolicę. O zmierzchu same wracają pod furtkę. Razem z ciemnością nadchodzi przymrozek, ale one i tak układają się pod niebem. Co jakiś czas zaglądam do nich. Patrzą wyczekująco. Wtedy mówię: „Spokojnie. Sen mara, Bóg wiara. Jutro pośpicie dłużej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2014