Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Najważniejszy, bo głównym tematem miały być projekty przyszłości: utworzenie unii bankowej, a przede wszystkim polityczna przebudowa strefy euro. Ale wyszło jak zwykle: wprawdzie politykom eurolandu udało się porozumieć w sprawie wspólnego nadzoru bankowego, lecz prace nad reformą polityczną przełożyli na 2013 r.
Traf chciał, że w czasie, gdy w miniony piątek kończył się szczyt, Towarzystwo Języka Niemieckiego ogłosiło „Słowo roku 2012”. Odbywa się to corocznie, a zamysł jest prosty: znaleźć wyrażenie, które odda klimat mijających 12 miesięcy. Tym razem „słowem roku” zostało „Rettungsroutine” – typowo niemiecka zbitka słów: „rutyna działań ratunkowych”.
Zbieg okoliczności – ale wymowny. Za chwilę miną trzy lata od początku kryzysu strefy euro – jeśli za ów początek przyjąć załamanie finansów Grecji oraz pierwszy unijny „pakiet ratunkowy” dla Aten. Trwające odtąd działania antykryzysowe można rzeczywiście postrzegać jako coś do znudzenia powtarzalnego. Rutyna dotyka już nawet języka, jakim opisujemy ów stan. Być może niejeden dziennikarz miał pokusę (nie z lenistwa, lecz z rozpaczliwej konstatacji tej powtarzalności), aby po kolejnym „greckim” szczycie przekopiować któryś ze starych komentarzy. A obywatelom Europy, nie tylko Grekom, również Niemcom, można chyba przypisać dziś – obok, mimo wszystko, przyzwyczajenia się do kryzysu jako stanu permanentnego – także oczekiwanie przełomu, jakiegoś jednego decydującego „szczytu szczytów”, po którym będzie można powiedzieć: wyszliśmy na prostą.
Ale takiego wyzwolenia nie będzie: również w 2013 r. będziemy świadkami/uczestnikami „ratunkowej rutyny”. Prognozy na rok 2013 nie są optymistyczne. Wedle Eurostatu w Unii jest dziś 26 mln bezrobotnych, z tendencją rosnącą; Polska jest pośrodku tego „rankingu”, który z jednej strony flankują Austria i Luksemburg (bezrobocie 4-5 proc.), a z drugiej Grecja i Hiszpania (25-26 proc.). Europejski Bank Centralny ocenia, że w 2013 r. w strefie euro nie należy spodziewać się powrotu koniunktury, a wzrost będzie symboliczny: jak się uda, może powyżej zera (nawet w Niemczech: prognoza Bundesbanku mówi o wzroście 0,4 proc.). Wzrostu 1-2 proc. w eurolandzie można oczekiwać dopiero w 2014 r. Prezes EBC Mario Draghi mówił, że aby „odbudować w pełni zaufanie do naszego kontynentu”, konieczne są dalsze reformy – tu piłka jest po stronie polityków.
Dlatego, gdyby zaryzykować własną prognozę: w 2013 r. w kłopoty wpadną nie tylko Włochy; ich stabilność wisi na determinacji premiera Montiego, a on ma chyba dość (za to premierem znów chce być Berlusconi, wybory w 2013 r.). Ale największym problemem Unii – obok Grecji i Hiszpanii, rzecz jasna – może być Francja. Kraj u progu recesji i załamania całego modelu gospodarczego budzi się właśnie z letargu i stwierdza, że lewica, której niedawno zawierzył, nie ma recepty na kryzys. Jeśli prezydent Hollande nie okaże się reformatorem, Francja będzie kolejnym „pacjentem” Europy.
A coś na pociechę? Wybory w Niemczech wygra Angela Merkel. W sytuacji, gdy od 2010 r. na kryzysie wywróciły się rządy co najmniej dziewięciu krajów Unii, taki moment pewności ma znaczenie – także psychologiczne. A jeśli nawet Merkel przegra (na co się nie zanosi), w sprawach kryzysu Niemcami nadal rządzić będzie, jak teraz, cicha wielka koalicja chadecko-socjaldemokratyczna. Przynajmniej tyle.