Rzeźnia zamiast kuźni

Każdy jest wybitny na swój sposób – powtarzają pedagodzy i nauczyciele. Ale dla wielu szkół nie ma to znaczenia: edukacja spod znaku testu i klucza nawraca wszystkich na jedynie słuszną przeciętność. Zwykle skutecznie.

26.01.2015

Czyta się kilka minut

 / Il. Martyna Wójcik–Śmierska
/ Il. Martyna Wójcik–Śmierska

Powiedzmy, że ma na imię Bartek. Jest szczupłym blondynem, bystrym i żywym. Mieszka w niewielkim mieszkaniu w niewielkim mieście na południu Polski razem z rodzicami i młodszym bratem. Niedługo skończy pięć lat.
W spisywane przez matkę na bieżąco, a teraz – w przerwach między gotowaniem, myciem naczyń i doglądaniem dzieci – odczytywane przez nią ze starych fiszek statystyki trudno uwierzyć.
Kiedy ma dwa miesiące, reaguje śmiechem na śmiech dorosłego. Przed ukończeniem pierwszego roku życia wskazuje z odczytanych na głos nazw państw wszystkie niemal flagi świata. Litery rozpoznaje w 15. miesiącu życia. Wtedy też potrafi odróżniać kształty i kolory. Przed drugimi urodzinami czyta – bez sylabizowania, płynnie.
Niesamowita pamięć, szerokie zainteresowania: plastyka, wycinanie, taniec. W niektórych obszarach kompetencje 10-latka. Posługuje się np. bez problemów programem komputerowym Word, z Paintem radził sobie wiele miesięcy temu.
Co z tego wynika? W przyszłości być może coś bardzo dobrego. Dziś – przynajmniej dla rodziców – głównie zmartwienie.
– Niedawno poszliśmy do poradni psychologiczno-pedagogicznej – opowiada matka Bartka. – Głównie z obawy, że jak trafi do szkoły, to na dźwięk słowa „uzdolniony” nauczyciele będą się pukać w czoło, bo „przecież każda matka tak mówi”. I że zostanie wtłoczony w uśredniony program nauczania, a po jakimś czasie zacznie się nudzić, przeszkadzać, może nawet zyska etykietę „niegrzecznego”.
Co się stanie z Bartkiem za lat pięć, dziesięć, piętnaście?

Historia pierwsza i druga: dzieci nie wierzą

– To historia paradoksalna, bo dotycząca szkoły sprofilowanej, więc niby z definicji nastawionej na dziecięce talenty – opowiada Maria Foryś, pedagog i neurologopeda pracująca w Krakowskiej Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej nr 4 (placówki te diagnozują dzieci o specjalnych potrzebach edukacyjnych), do której zgłosili się pewnego dnia zdesperowani rodzice z dzieckiem.
Chłopiec już w pierwszej klasie zaczyna „źle się zachowywać”: krzyczy, chodzi po ławkach. Rodzice przychodzą z gotową hipotezą – zespół nadpobudliwości ruchowej.
– Przyszli już w chwili, kiedy dziecko nie chciało chodzić do szkoły, kompletnie przestało wierzyć w siebie – opowiada Maria Foryś. – Mama zaczęła się zastanawiać nad edukacją domową, ale trudno było ją pogodzić z rytmem własnej pracy. Okazało się, że chłopiec nie ma żadnej nadpobudliwości, jest natomiast wybitnie uzdolniony, czego w szkole nikt nie zauważył. Gdyby jego talent dostrzeżono i dowartościowano, nie straciłby może ochoty do wizyt w szkole.
Historia druga – tym razem z plastyką w tle. Opowiada ją dr Tomasz Knopik, psycholog i filozof zajmujący się szkoleniem nauczycieli i pracą z uczniami wybitnie uzdolnionymi.
– To był uczeń nie tylko uzdolniony plastycznie, ale też wybitny, jeśli chodzi o twórczy zmysł – relacjonuje Knopik. – Przygotował na konkurs plastyczny „Mój współczesny znak pokoju” pracę: wykonany w sepii plakat, który przedstawiał rzeźbę Dawida takiego, jak go stworzył Michał Anioł, tyle że wyposażonego, zamiast procy, w telefon komórkowy, w zamierzeniu symbol współczesnego rozwiązywania konfliktów.
 Nauczyciel komentuje pracę tylko jednym zdaniem: „Musisz dorysować majtki, przecież to pornografia”. – Ręce mu opadły, bo spodziewał się innej reakcji – relacjonuje naukowiec. – Pracy na kolejny konkurs już nie przygotował.

Osiem miesięcy

Trudno o statystyki dotyczące uczniów wybijających się w polskich szkołach, tak jak trudno opanować pojęciowy chaos związany z tym zjawiskiem. O dzieciach zdolnych, uzdolnionych, wybitnie uzdolnionych, wybijających się – mówi się, nieraz używając tych wszystkich pojęć wymiennie.
Maria Foryś, pracująca z dziećmi zdolnymi oraz szkoląca nauczycieli, zwraca uwagę na ważne rozróżnienie: uczniowie zdolni to ci wykazujący wysokie kompetencje poznawcze, takie jak logiczne myślenie czy koncentracja; kompetencje dające się zmierzyć (i mierzone w poradniach) choćby za pomocą testów IQ. Z kolei pojęcie uzdolnionych odnosi się do wybijających się kierunkowo: językowo, matematycznie, plastycznie, muzycznie, ruchowo itd.
Co wiemy o wpływie szkoły na uczniowskie talenty? Najwięcej wiadomo o uzdolnieniach matematycznych, którym naukowo przyjrzała się – badając dzieci w przedszkolu i u progu podstawówki – prof. Edyta Gruszczyk-Kolczyńska z Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Wnioski, do których doszła, muszą robić wrażenie: o ile pod koniec edukacji przedszkolnej uzdolnienia matematyczne wykazuje co drugie dziecko, a wybitne uzdolnienia co piąte, po ośmiu miesiącach spędzonych w szkolnych ławkach te drugie wykazuje już tylko co ósmy uczeń. Nie koniec na tym: uczniowie przebadani po ośmiu miesiącach szkoły są – jak pisze badaczka – „mniej krytyczni i mniej odważni w samodzielnym formułowaniu zadań. Częściej oczekują pomocy w ich rozwiązywaniu i słabiej reagują na absurdy w sytuacjach zadaniowych”.
Prof. Gruszczyk-Kolczyńska jest promotorką będącej na ukończeniu pracy doktorskiej Karoliny Skarbek. – Jej celem było potwierdzenie wniosków moich badań bądź wysunięcie innej tezy – relacjonuje. – Potężne badania uzdolnień matematycznych dzieci w jednej z warszawskich dzielnic potwierdziły ponure wyniki. Karolina Skarbek doszła do jeszcze jednego wniosku: czymś, co jest najbardziej niszczone w ramach szkolnej edukacji, jest poczucie sensu. Szkoła niszczy też zachwyt nad działalnością matematyczną i chęć poznania.
Kto lub co jest za to odpowiedzialne? Szkolna socjalizacja – taki wniosek wyciąga prof. Gruszczyk-Kolczyńska. „Od pierwszych dni nauki nauczyciel uczy dzieci, jak mają się zachowywać w grupie uczniowskiej, a one z całych swych sił starają się upodobnić do wzorca, bo chcą sprostać oczekiwaniom nauczyciela, najważniejszej dla nich osoby – pisze badaczka. – Problem w tym, że owym wzorcem jest przeciętny uczeń”.
– W socjalizacji jako takiej nie ma nic złego – zastrzega prof. Gruszczyk-Kolczyńska w rozmowie z „Tygodnikiem”. – Nauczyciel po prostu musi zrobić wszystko, by z grupy zrobić klasę. Tylko czemu to idzie w kierunku uśredniania? To zresztą zmora całej europejskiej edukacji. Jak mówił zwany „papieżem pedagogiki” prof. Czesław Kupisiewicz, średni nauczyciele pracują w średnich szkołach i wychowują średnich uczniów.
Efekty tego uśredniania można zaobserwować w wynikach innych badań, przeprowadzonych przez nieżyjącą już prof. Beatę Dyrdę, która zajmując się niepowodzeniami szkolnymi uczniów zdolnych, odwoływała się do pojęcia „syndromu nieadekwatnych osiągnięć”. – Badaczka dowiodła, że duża część zdolnych przechodzi przez system szkolny, nie wiedząc o tym, że są zdolni – mówi dr Knopik. – Z wynikami dużo gorszymi, niż wynikałoby to z ich potencjału intelektualnego czy twórczego.

Historia trzecia: rodzic krzyczy

Ubiegły rok, do gabinetu Marii Foryś trafia 11-letni chłopiec. Powinien już być w piątej klasie – jest w trzeciej, bo dwukrotnie nie dostał promocji. Powód? Kłopoty z pisaniem i czytaniem. Matka – mająca za sobą już wiele wizyt diagnostycznych – krzyczy. Domaga się ostatecznej diagnozy, chce dokumentów potwierdzających, że dziecko nadaje się do szkoły specjalnej. Emocje buzują do tego stopnia, że Maria Foryś wyprasza kobietę z gabinetu. „Mama zapomniała jeszcze powiedzieć, że jestem debilem” – mówi chłopiec po wyjściu matki.
– Rzeczywiście okazało się, że czyta tylko kilka wyrazów na minutę – opowiada Foryś. – Ale gdy przeprowadziliśmy diagnozę ogólnych zdolności, okazało się, że nie ma żadnego upośledzenia. Chłopiec miał dysleksję, co uniemożliwiało szybką naukę czytania i pisania, oraz dyskalkulię. Taka właśnie ukierunkowana diagnoza powinna była odbyć się dużo wcześniej.
W dalszej części diagnozy Foryś rozmawia z dzieckiem o jego pasjach. Mimo przeciętnych zdolności matematycznych, chłopiec przejawia niezwykłe uzdolnienia w dziedzinie przedsiębiorczości. – Po prostu rewelacja! – zachwyca się pedagożka. – Został wysłany na konkurs, w ramach którego miał, wraz z kolegami, wymyślić projekt. Skonstruował plan działania zespołowego, angażując kolegów z podwórka. Chodziło o plany zorganizowania i pomnożenia środków, a następnie ich rozdysponowania. Podczas spotkania mówił o kolegach – co każdy z nich może wnieść do projektu. O każdym potrafił powiedzieć coś dobrego, tylko nie o sobie.
Gwarancji, dodaje Maria Foryś, że dalsze losy dziecka potoczyły się harmonijnie, oczywiście nie ma. – Ale pierwszy krok, polegający na zauważeniu w nim czegoś dobrego, został uczyniony – mówi pedagożka.

Poradnia nie poradzi

Foryś stworzyła pierwszy w Polsce punkt konsultacyjny dla „dziecka podwójnie wyjątkowego”, szczególnie z myślą o dzieciach z dysleksją, którym poświęciła badania naukowe. Pierwsza „wyjątkowość” to dysleksja albo inny problem szkolny, z którym uczeń przychodzi do punktu. – Drugą staramy się odkrywać my – mówi Maria Foryś.
I zwraca uwagę na ważne rozróżnienie w podejściu do dziecięcych zdolności i uzdolnień. Pierwsze, które nazywa elitarnym, kazałoby podzielić dzieci na wybitne, przeciętne i odstające od reszty. W szkolnej praktyce takie podejście ma często moc samospełniającej się przepowiedni: dziecko uzyskujące dobre stopnie – bywa, że to niestety jedyne kryterium oceny ucznia – umacnia się, przynajmniej w oczach nauczycieli, na uprzywilejowanej pozycji lidera; dziecko „słabe”, a więc często po prostu osiągające niską średnią ocen, coraz głębiej wpada w koleiny szkolnego outsiderstwa.
Podejście egalitarne, tłumaczy Maria Foryś, każe dostrzec coś szczególnego w każdym dziecku. – Szukamy jego uzdolnień, bo na tym możemy zbudować strategię radzenia sobie z tym, co było jego problemem – mówi.
Ale zwykle poradnie psychologiczno-pedagogiczne nie mają ani czasu, ani możliwości wyszukiwać drugiego oblicza dziecka. – Większość zgłaszających się przychodzi z problemem – mówi Maria Foryś. – Np. rodzice chcą się dowiedzieć, czy z ich mającym problemy w szkole dzieckiem jest coś nie tak.
– W dokumentach Ministerstwa Edukacji Narodowej nie ma jasnej definicji ucznia zdolnego – mówi dr Knopik. – W szkołach zwykle operuje się kryterium średniej ocen, a to jest pułapka. Z kolei poradnie psychologiczno-pedagogiczne przyjęły model, w którym o zdolnościach decyduje test IQ. Znany model zdolności Renzullego mówi tymczasem o trzech komponentach: ogólnej inteligencji, myśleniu twórczym oraz zaangażowaniu i motywacji do pracy. Z punktu widzenia rozwoju dziecka wszystkie te elementy są ważne.

Historia czwarta: nauczyciel etykietuje

Historia ta (opowiedziana przez dr Marzenę Żylińską, neurometodyka z Torunia, od niedawna doradczynię minister Joanny Kluzik-Rostkowskiej) doskonale wpisuje się w klimat ukazany w filmie dokumentalnym „Alfabet” (więcej o nim pisze poniżej Agata Kula). Oto wszechpotężna szkoła zajmuje dziecku całe niemal życie, stając się źródłem opresji. Główny cel: wyścig. Na teście, na egzaminie. Po co? Czemu to służy? – tych pytań nikt już nawet nie zadaje.
Jędrek – tak Marzena Żylińska nazwała chłopca z jednej z toruńskich podstawówek, którego losy (zasłyszane od rodziców) postanowiła opisać na swoim blogu.
– Jędrek nie ma żadnych szczególnych trudności edukacyjnych – opowiada Żylińska. – Zanim do tej szkoły poszedł, był dzieckiem radosnym i ciekawym świata. Z czasem, a jest teraz w trzeciej klasie, rodzice zauważyli, że jest coraz bardziej przygaszony. Powodem okazał się natłok obowiązków. Rodzina Jędrka w którymś momencie zorientowała się, że nie ma życia poza jego szkołą. Dostaje taką liczbę mechanicznych zadań z zeszytów ćwiczeń, że poświęca kilka godzin dziennie na ich odrabianie. Ma już tak głęboko zakorzenioną niechęć do szkoły, że każde z tych zadań musi robić z rodzicami.
Rodzice Jędrka w końcu udają się do szkoły. „Dzieci muszą się dużo uczyć” – słyszą na wstępie. – Pani powiedziała, że tak musi być, bo szkole i jej samej zależy na wynikach dzieci – opowiada Żylińska.
Poza presją na wynik podobne historie odkrywają, według metodyczki z Torunia, jeszcze jedną cechę naszej edukacji. – Tkwimy w kulturze błędu – ocenia Żylińska. – Jak dziecko dostaje od nauczyciela sprawdzian, to co jest na nim zaznaczone na czerwono? Podkreślamy błędy – reflektor uwagi kierujemy na deficyty.
Dlaczego nauczyciele często nie zauważają uzdolnień swoich uczniów? – Kiedy przeprowadzałam badania dotyczące matematyki, pytałam nauczycieli, jak oceniają dzieci – opowiada prof. Gruszczyk-Kolczyńska. – W moim badaniu wypadały one fantastycznie, a nauczyciele oceniali je zwykle intelektualnie źle lub przeciętnie. Obejrzałam wtedy programy studiów i zauważyłam, że jeszcze do niedawna studenci nie mieli ani jednego przedmiotu, w ramach którego dowiedzieliby się czegoś o postępowaniu z uczniami zdolnymi. Choć to się powoli zmienia, dziś uczą przecież nadal ci nauczyciele, którym uczelnie przekazały na ten temat niewiele lub nie przekazały nic.

Wyścig

Trudno powiedzieć, by wokół tematu uczniowskich uzdolnień, indywidualizacji nauczania – nie działo się nic dobrego. Ministerstwo Edukacji włączyło uczniów zdolnych do grona tych ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi (co w porównaniu z dawnym podejściem, zakładającym, że uczeń zdolny i tak sobie poradzi, jest postępem), niemało na tym polu zrobił też Ośrodek Rozwoju Edukacji (pomoc nauczycielom, organizacja konferencji).
Problemem – nie tylko nad Wisłą zresztą – pozostaje jednak logika działania systemu. „Nasza obecna kultura edukacyjna bazuje na strachu. Rodzice boją się nauczycieli, nauczyciele dyrektorów, a dyrektorzy kuratoriów i Sanepidu. Uczniowie często boją się swoich nauczycieli” – napisała na swoim blogu Marzena Żylińska.
Różne są pewnie źródła tego strachu, ale tym, co łączy wszystkich – uczniów, rodziców, nauczycieli i dyrektorów – jest strach przed porażką. – Wzorem Zachodu chcemy mieć rankingi i bez przerwy się ścigać – zauważa prof. Gruszczyk-Kolczyńska. – A rozwojowi dziecka nie sprzyja wyścig! Wielokrotnie widziałam dzieci, które zdawały się marniutkie edukacyjnie, a potem nagle przemieniały się z „poczwarek” w „motyle”. Nie jesteśmy w stanie zgadnąć, kiedy to się stanie. Są dzieci, na które trzeba poczekać, wykazać się cierpliwością i umiejętnie wspomagać w rozwoju. Logika wyścigu takiemu podejściu nie służy.
System konsoliduje się wokół testów nawet w miejscach, gdzie nie jest to wymagane. Dobrym przykładem jest Ogólnopolskie Badanie Umiejętności Trzecioklasistów, którego idea sprowadzała się do – nieobowiązkowej – diagnozy. Co z tego, skoro większość szkół robi z niej coś w rodzaju oficjalnego egzaminu. – Bywa nawet, że każe się uczniom odświętnie ubrać – mówi Marzena Żylińska. – I zamiast badania robi się sprawdzian, który ocenia, kto po trzech latach edukacji jest lepszy, a kto gorszy.
– W jednym z zadań tego Badania pojawiła się opowieść o królu – relacjonuje dr Knopik. – Chciał sprawdzić wierność swoich poddanych. Wydał rozkaz, by przynieśli mu do zamku wodę, a w nagrodę rozdawał złoto. Zadaniem uczniów było podanie cech króla. Według klucza należało zakreślić dwie odpowiedzi: „mądry” i „sprawiedliwy”. Jeśli uczeń myślący twórczo, nieskażony jeszcze szkolnym schematyzmem, nie wybrał tych cech, tracił punkt. Nieważne, że jego pojęcie mądrości i sprawiedliwości nijak miało się do ich rozumienia przez autorów klucza.
Nie o punkt jednak chodzi, ale o „informację” dla ucznia: trzeba działać tak, by się podobało. – Nie kombinować, nie myśleć, a już na pewno nie myśleć niestandardowo – mówi dr Knopik. – Taka postawa jest przenoszona na dalsze etapy edukacji, dając dobre wyniki w testach. Ale z punktu widzenia rozwoju talentów dziecka – a patrząc w perspektywie makro: rozwoju społeczeństwa innowacyjnego – to jest system bardzo zły. Nasza innowacyjność często marnuje się w zarodku.
– Naprawdę wystarczy, że każde dziecko wejdzie na swój szczyt – mówi Marzena Żylińska. – Nie każdy musi wejść na ten sam szczyt, w dodatku w tym samym tempie. A system testowy jest takiego myślenia odwrotnością: wszyscy biegną na tej samej trasie. Mamy dzieci od siebie odróżniać, a my je nieustannie porównujemy!

Bartek

Jakie będą losy wspomnianego na początku 5-letniego Bartka? Jaki wpływ na jego rozwój będzie miała edukacyjna kultura wyścigu, błędu i strachu?
Scenariusz negatywny byłby potwierdzeniem ponurej szkolnej praktyki. Dziecko wykazujące ponadprzeciętne zdolności zostaje wtłoczone w rzeczywistość fabrycznej produkcji testowo-egzaminacyjnego sukcesu. Jest nadal ponadprzeciętne, ale z biegiem lat traci chęć do nauki, zapał poznawania świata, zdolność krytycznego myślenia. Perfekcyjnie odtwarza szkolne sztance – nauczone, że na tym właśnie polega sukces.
Scenariusz pozytywny? Jest możliwy. Tyle że nie dzięki systemowi szkolnemu, ale raczej pomimo niego. A nawet jemu wbrew. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2015