Ryba na jeleniu

Kiedyś miałem przyjemność spotkać się z ciałem naukowym Uniwersytetu w Eliście.

17.02.2014

Czyta się kilka minut

Na ścianie wisiał portret brodatego pana w pince-nez.

– To Władysław Kotwicz, ma się rozumieć – powiedział mi jeden z profesorów. – Czy on w Polsce jest bardzo znany? – zapytał.

Chrząknąwszy, skierowałem rozmowę na inne tory. Było mi głupio, bo Kotwicz jest dla Kałmuków największym z wielkich. Zbadał ich język, napisał pierwszą pracę dotyczącą gramatyki (pokazywano mi ją w Eliście jak największy skarb). Był specjalistą nie tylko od języków mongolskich, ale chińskiego i mandżurskiego. Opublikował ponad 150 prac naukowych.

Ale w Polsce mało kto słyszał o Kotwiczu. Dlaczego? A kto to wie! Może dlatego, że pracował naukowo w Petersburgu, zanim przeniósł się do Lwowa? A może dlatego, że Kotwicz nie walczył, nie wygrywał, nie przegrywał ani nie rzucał się na barykady? Chodził zwyczajnie z brylami na nosie po wertepach i gadał z Kałmukami. Więc jest jasne, że w Polsce kręcił nikogo nie będzie.

A takich Kotwiczów u nas dostatek.

Jan Czochralski, genialny chemik, znawca metali, którego wynalazki doprowadziły do stworzenia mikroprocesorów. Bez metody Czochralskiego nie byłoby Krzemowej Doliny. No i co: dolina-mandolina, procesory-śmory! Kogo to?

Przypomnimy, że w wojnę, gdy inni się narażali, Czochralski mieszkał wygodnie, na imię miał Johann, a w kieszeni papiery obywatela III Rzeszy. Taki to był bohater. Żadne usprawiedliwienie, że studia skończył w Niemczech, tam dorobił się majątku, a do Warszawy wrócił na gorącą prośbę prezydenta Mościckiego.

Latami pamięć Czochralskiego kultywowała tylko garstka naukowców zapaleńców (jak dr Paweł Tomaszewski z wrocławskiej PAN). Prawie 70 lat zajęło, zanim zdecydowano się na solidne przetrząśnięcie archiwów (prof. Mirosław Nader). No i odnaleziono dowody na to, że geniusz-chemik, owszem, szpiegował. Ale nie dla Niemców, tylko Niemców dla AK. W końcu Sejm papiery przeczytał i wymyślił, że zeszły rok będzie Rokiem Czochralskiego. Obchody były tak huczne, że nikt ich nie zauważył.

Chwała Bogu, że nie jeżdżę do USA (pan Obama ma wybór: albo wizy, albo Reszka). Gdybym jeździł, pytaliby mnie pewnie, czy Czochralski jest u nas bardzo znany. I znów skończyłoby się na chrząkaniu.

Najwięcej takich zapomnianych „kwiatków” wiąże się oczywiście z Syberią. Naszych było tam sporo – dostarczano ich regularnie w kibitkach. Kolega Adama Mickiewicza, filomata Tomasz Zan na Sybirze opanował podstawy geologii i meteorologii, przygotował mapę geologiczną Uralu, odkrył pokłady złota, zbierał okazy skał, roślin i owadów. Aleksander Piotr Czekanowski (skazaniec styczniowy) już podczas transportu na Wschód zaczął zbieranie okazów owadów. Szkło powiększające zrobił sobie z korka od karafki. No i Czekanowski ma w Jakucji pasmo górskie swojego imienia, nie mówiąc o roślinach i gatunkach ryb.

Oczywiście przy takim Benedykcie Dybowskim – lekarzu, przyrodniku i także styczniowym zesłańcu – to małe piwo. Dybowski zbadał całą faunę jeziora Bajkał. Na Wyspie Beringa są Góry Dybowskiego. Zwierząt z Dybowskim w tytule jest kilkadziesiąt – od ryby głębinowej (którą ogląda się rzadko) po jelenia syberyjskiego, którego zobaczyć łatwiej.

Benedykt D. ma ulicę i tablicę pamiątkową w Irkucku, tablicę na Białorusi, a ostatnio upamiętniono go w Pietropawłowsku Kamczackim. Tę ostatnią tablicę osobiście „wychodził” Jacek Pałkiewicz (właśnie wyszła jego książka „Syberia”). Podróżnik od lat udowadnia, że Sybir w polskim przypadku to nie tylko przeklęta ziemia, ale i ziemia pionierów, odkrywców oraz badaczy.

Ich historia nie była prosta. Imperium skazywało ich na banicję, a po latach odznaczało złotymi medalami Towarzystwa Geograficznego w Petersburgu. A oni? Pracowali na chwałę nauki. W końcu taka ryba głębinowa z Bajkału nie ma narodowości – choć niby Bajkał w całości należy do Rosji.

Nauczyciele historii każą dzieciom kuć na blachę daty wielkich bitew. Ci z nich, którzy są mądrzy, nigdy nie zapomną dodać, że to, co najważniejsze w dziejach świata, działo się nie w czasie bitew, ale pomiędzy nimi.

No, ale kto by słuchał mądrych historyków?

W każdym razie dziś stan rzeczy jest następujący: łatwiej spotkać rybę Dybowskiego jadącą na jeleniu Dybowskiego niż ucznia, który będzie wiedział, kim Dybowski był. O Kotwiczach, Czochralskich, Zanach i Czekanowskich nie wspominając.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2014