Rosyjskie śledztwo nie będzie uczciwe

Szczątki zestrzelonego przez prorosyjskich separatystów boeinga leżą rozrzucone na przestrzeni 10 km, nikt ich dotąd nie zabezpieczył.

21.07.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Evgeniy Maloletka / AP / EAST NEWS
/ Fot. Evgeniy Maloletka / AP / EAST NEWS

Zwłoki pasażerów zaczęto zbierać dopiero po trzech dniach; przedtem leżały na polach i pastwiskach. Grupa tak zwanych ekspertów z Doniecka miała oglądać ciała. Skąd jednak są i czy w ogóle wiedzą, co robią? Nie wiadomo.

Wiadomo za to jedno: grupy prorosyjskich separatystów, z bronią, pilnują dostępu do najważniejszych miejsc, w których leżą szczątki samolotu. Dowódca jednej z większych z nich przedstawia mi się pseudonimem „Ponury”. Ma ze sobą identyfikator w barwach nieuznawanej „Donieckiej Republiki Ludowej”, na którym napisano: „Prokuratura Generalna”. Nie chce podać nazwiska.

To właśnie „Ponury” dwa razy oddał strzał w powietrze. Były to strzały, dzięki którym przeszedł do historii. A przynajmniej – trafił do światowych agencji prasowych, choć agencje nie wiedziały, że chodzi o „Ponurego”. Najpierw strzelił, gdy na miejsce próbowała dostać się misja OBWE. Potem, następnego dnia, w taki sam sposób postanowił przekonać dziennikarzy, żeby się odsunęli. W obu przypadkach skutecznie.

Tego samego dnia, w którym oddano drugi ostrzegawczy strzał, wraz z misją OBWE przyjechało jeszcze kilka innych pojazdów. W autokarze było około trzydziestu ludzi z bronią, którzy mieli na sobie oznaczenia zdelegalizowanej formacji milicyjnej „Berkut” (nowy ukraiński rząd, powstały po ucieczce Janukowycza, rozwiązał ją z powodu brutalnych działań w trakcie protestów na Majdanie). Wiadomo, że wielu „berkutowców” ze wschodniej Ukrainy przyłączyło się do „sił zbrojnych”, dowodzonych przez Rosjanina Igora Girkina, pseudonim „Striełkow”, tytułującego się „ministrem obrony” w „rządzie Republiki Donieckiej”.

Dowiedziałem się, że było tu także wielu bojowników, którzy przybyli wcześniej ze Sławiańska. A to oznacza właśnie najbliższe otoczenie Igora Girkina. To on – jak twierdzą władze ukraińskie: wyższy oficer rosyjskiego wywiadu – sprawuje praktycznie pełną kontrolę nad terytoriami zajętymi przez separatystów w obwodzie donieckim. I wygląda na to, że to on ma teraz decydujące słowo w sprawie działań w strefie, gdzie leżą szczątki samolotu.

Poszlaki: Torez, „Buk”...

Boeing 777, należący do malezyjskich linii lotniczych, został zestrzelony po ­południu w czwartek, 17 lipca. Leciał na wysokości około 10 km. Na pokładzie znajdowało się dwieście dziewięćdziesiąt osiem osób (ponad połowę stanowili obywatele Holandii). Powszechnie uznaje się, że uczynili to prorosyjscy separatyści. Poszlak, które na to wskazują, jest z każdym dniem coraz więcej.

Rakietę wystrzelono z 70-tysięcznego miasta Torez (nazwano je tak za czasów ZSRR, w 1964 r., na cześć zmarłego w tymże roku Maurice’a Thoreza, sekretarza generalnego Francuskiej Partii Komunistycznej), które leży we wschodniej części obwodu donieckiego, blisko granicy z Rosją. Jest to teren całkowicie kontrolowany przez rosyjskich separatystów.

Rakieta została wystrzelona przez system (albo inaczej: zestaw) rakietowy „Buk”, którego przejęciem separatyści chwalili się jeszcze pod koniec czerwca. Określenie ­„system” albo „zestaw” jest o tyle adekwatne, gdyż broń ta jest znacznie bardziej skomplikowana niż np. ręczne wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych. „Buk” składa się nie tylko z wielotonowej wyrzutni rakiet dalekiego zasięgu, ale także z urządzeń służących do namierzania celu. O ile ręczną wyrzutnię przeciwlotniczą obsługiwać może jeden człowiek, od biedy nawet pospiesznie doszkolony ochotnik, o tyle do obsługi systemu „Buk” konieczni są „profesjonaliści, a nie pijane goryle” (jak to ujął soczyście ukraiński premier Arsenij Jaceniuk w jednym z wywiadów).

Dziś wiemy również, że wielu mieszkańców pobliskich miast zaobserwowało kolumnę pojazdów, wśród nich wiozące zestaw „Buk”, zmierzającą w kierunku, skąd wystrzelono rakietę. W internecie opublikowano nawet zdjęcia tej kolumny.

Ale chodzi nie tylko o sprzęt. Jeden z lokalnych dziennikarzy w pobliskim Sniżnym powiedział mi, że poza systemem rakietowym widział jeszcze „zielone ludziki” – wojskowych w mundurach bez oznaczeń (tj. nawet bez oznaczeń „Republiki Donieckiej”). Podobnych do tych, którzy byli główną siłą odpowiedzialną za operację na Krymie. Wtedy szybko okazało się, że byli to rosyjscy wojskowi, żołnierze regularnej armii – nie żadni lokalni ochotnicy.

I wreszcie poszlaka ostatnia: rosyjscy separatyści zdradzili się sami.

Najpierw, mniej więcej w podobnym czasie, gdy stracono łączność z malezyjskim samolotem, separatyści na swoich stronach internetowych (a także na rosyjskich portalach) pochwalili się, że zestrzelili ukraińską maszynę wojskową An-26. Chwalił się tym także sam Girkin/„Striełkow” na swoim profilu na portalu społecznościowym „V Kontakte” (to rosyjski odpowiednik Facebooka). Gdy okazało się jednak, że to był samolot cywilny, informacje na temat tego wydarzenia pospiesznie z tych stron usuwano.

Kilka godzin później Walentyn Naliwajczenko – od lutego dyrektor Służby Bezpieczeństwa Ukrainy – ujawnił na konferencji prasowej przechwycone nagrania dwóch rozmów telefonicznych, prowadzonych między lokalnymi dowódcami separatystów; jest wśród nich m.in. słynny „Bies” [patrz reportaż „Donbas we krwi” w dziale „Świat”– red.]. Podczas pierwszej rozmowy mowa jest o tym, że „nasi” zestrzelili samolot; podczas drugiej wyraźnie zakłopotany rozmówca, który oglądał miejsce, gdzie spadły szczątki samolotu, referuje swemu dowódcy, że to „na sto procent” samolot cywilny.

Rosjanie: chciano zestrzelić Putina

Gdy stało się już jasne, że samolot był cywilny, separatyści od razu zaczęli obwiniać stronę ukraińską – chociaż nie mogła ona fizycznie wystrzelić żadnej rakiety z tego konkretnego miejsca. Dlatego też po stronie rosyjskiej pojawiły się koncepcje alternatywne. „Samolot został zestrzelony jeszcze w obwodzie dniepropietrowskim” – twierdzi na przykład jeden z liderów separatystów, Paweł Gubariew. Słuchałem jego wypowiedzi, gdy już następnego dnia po tragedii przybył – w otoczeniu licznych ochroniarzy – na miejsce, gdzie spadły szczątki.

W innych rosyjskich źródłach pojawiły się z kolei sugestie, że boeinga zestrzelił ukraiński myśliwiec. Albo że – to kolejny przejaw rosyjskiej wojny informacyjnej – Ukraińcy chcieli zestrzelić samolot z Władimirem Putinem, który tego samego dnia wracał do Moskwy z podróży do Ameryki Łacińskiej, ale się pomylili...

Oczywiście, dziś wszyscy liderzy „Republiki Donieckiej” twierdzą, że nie mają na wyposażeniu zestawu „Buk”. Gdyby skonfrontować ich z faktem, że jeszcze niedawno sami pisali i mówili coś innego, po prostu nie przyjmują tego do wiadomości.

Najbardziej szokującą wersję wydarzeń przedstawił „Striełkow”. W wywiadzie, który ukazał się na separatystycznym portalu „Rosyjska Wiosna”, stwierdził on, że... „większość zwłok była »stara«”. Ich ciała były „całkowicie pozbawione krwi”. Zasugerował tym samym, że był to samolot medyczny, transportujący trupy.

A prezydent Rosji Władimir Putin? On z kolei beztrosko przyznał, że skoro samolot spadł na terytorium Ukrainy, to winę ponosi za to strona ukraińska (czyżby niezależnie od tego, kto strzelał do samolotu?). Logikę Putina warto zapamiętać – bo gdyby Putin chciał być konsekwentny, co powinien powiedzieć o katastrofie pod Smoleńskiem?

Wagon pełen zwłok

Dopiero trzeciego dnia po zestrzeleniu zaczęto zbierać zwłoki, od których już czuć było odór rozkładu. Nie jest jasne, dlaczego potrzebowano na to tyle czasu. Teoretycznie powodem mogłoby być śledztwo. Ale jak wówczas wyjaśnić, że w okolicy, gdzie znajdują się szczątki kokpitu, zwłok nie było już następnego dnia?

Podobnie zresztą było z rzeczami pasażerów, w których ktoś musiał grzebać. Trzeciego dnia na stercie bagaży ustawiono rozbity komputer, a obok wyjęto dwie butelki alkoholu ze strefy wolnocłowej. To chyba miało uwiarygodnić, że nikt niczego nie ukradł. Biorąc jednak pod uwagę, że tylko mała część terytorium jest (pozornie) zabezpieczona, to jest to mało prawdopodobne.

Trzeciego dnia zwłoki chowano do worków i układano wzdłuż drogi. Z niejasnych powodów niektóre były pootwierane. Potem wsadzono je do ciężarówek-chłodni i gdzieś wywieziono. Łącznie miało znajdować się w nich około dwustu ciał.

Na miejscu pojawiały się sprzeczne informacje. Jedni twierdzili, że ciała były w kostnicy w Doniecku, ale potem je wywieziono. Dziennikarzy, którzy przyjechali tam, aby to sprawdzić, aresztowano. Przewieziono ich do budynku Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, od marca zajętego przez separatystów. Ekipę BBC trzymano prawie dwie godziny – powodem był brak akredytacji od „Striełkowa” (której do tej pory w zasadzie nigdy nie wymagano). Za to dziennikarza kremlowskiej telewizji Russia Today wypuszczono od razu.

Ostatecznie okazało się, że pociąg z niemal dwustoma ciałami stoi na dworcu w Torezie – lokomotywa, cztery wagony chłodnicze i jeden dla obsługi. Gdy przyjeżdżam na miejsce, wokół wagonów latają roje much, czuć odór rozkładających się ciał.

Ani maszynista, ani inne osoby, które wchodzą do pociągu, nie są zbyt skore do rozmowy. Pracownicy dworca chętniej udzielają komentarzy, ale nie wiedzą zbyt wiele. – Gdy przyszłam do pracy o siódmej, pociąg był już załadowany – mówi Weronika, pracująca na dworcu. Do ostatniej chwili nie był znany kierunek odjazdu pociągu. – Czekamy na dyspozycję – dodała kobieta bezradnie.

Osoby mieszkające w pobliżu dworca widziały, jak wcześniej o północy na dworzec przyjechały przynajmniej trzy ciężarówki z ciałami; od razu rozpoczęto załadunek.

Niby-eksperci

Władze ukraińskie twierdzą dziś, że separatyści wywożą do Rosji ciała, a przynajmniej te, których stan mógłby wskazywać na zestrzelenie samolotu. Ma to dotyczyć również części maszyny. W szczególności „czarnych skrzynek”, które mogłyby wiele powiedzieć. Jak na razie separatystyczne „władze” nie są pewne, czy są w ich posiadaniu: wydają sprzeczne komunikaty. Jednego dnia przyznają, że je posiadają, innego – że nie. Wreszcie twierdzą, że coś znaleźli, ale nie wiedzą co.

W każdym razie, jeśli ich „eksperci” nie są w stanie nawet określić, jak wyglądają „czarne skrzynki” – i jeśli kilka dni po tej tragedii nikt nie jest w stanie odpowiednio zabezpieczyć miejsca zdarzenia – to o żadnym rzetelnym śledztwie nie może być mowy.


Pisane w poniedziałek 21 lipca przed południem

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2014