Rodzaj brawury

Do niedawna dzieła malarzy można było zobaczyć przede wszystkim w galeriach sztuki. Teraz oglądamy ich twórczość w kinach. Czyżby galerie przestały już artystom wystarczać?

27.02.2012

Czyta się kilka minut

Po kamerę sięgali twórcy awangardy z lat 20. i 30. ubiegłego stulecia: Fernand Léger, Man Ray, Hans Richter czy – w Polsce – Stefan i Franciszka Themersonowie. Później, wraz z artystycznymi poszukiwaniami z lat 60. i 70., film na trwałe wkroczył do galerii i muzeów sztuki. Stał się naturalnym narzędziem pracy dla artystów. Niektórzy z nich coraz częściej balansowali między obiegiem artystycznym a filmem niezależnym.

Jednak dopiero w ostatnich latach artyści zdecydowanie wkraczają do kin, ich dzieła są wyświetlane i nagradzane na prestiżowych festiwalach. To już nie offowy obieg, lecz mainstream filmowego świata.

Poza światem galerii

Warszawskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej przekształciło się niedawno w salę kinową. Przez cały luty w ramach „Kinomuzeum” zaplanowano pokazy Steve’a McQueena, Sasnalów, braci Chapman, Jeremy’ego Dellera, Damiána Ortegi czy Anri Sali.

Steve McQueen i Wilhelm Sasnal nie są oczywiście pierwszymi artystami, których filmy trafiły do szerszego obiegu. Wystarczy przypomnieć „Johnny’ego Mnemonica” (1995), film wyreżyserowany przez amerykańskiego malarza, fotografa i rzeźbiarza Roberta Longo na podstawie cyberpunkowego opowiadania Williama Gibsona. Futurystyczny, dziejący się w 2021 r. film, w którym tytułowy bohater grany przez Keanu Reevesa zajmuje się przewożeniem informacji w implancie wszczepionym w głowię, uzyskał niemalże kultowy status. To m.in. on wytyczył drogę podobnym opowieściom o cybernetycznej rzeczywistości – z „Matriksem” na czele.

Po kamerę sięgnął też inny Amerykanin – Julian Schnabel. Malarz, jeden z czołowych postaci neoekspresjonizmu lat 80., bardzo modny, chętnie wystawiany i uznawany za jednego z najbardziej wpływowych wówczas twórców, dzięki filmom przypomniał o swoim istnieniu. W 1996 r. powstaje „Basquiat – Taniec ze śmiercią”, poświęcony jednej z legendarnych postaci nowojorskiej sceny artystycznej lat 80. Później Schnabel na podstawie autobiografii Reinalda Arenasa, kubańskiego poety i pisarza, homoseksualisty prześladowanego przez reżim Castro, tworzy przejmujący film „Zanim zapadnie noc” (2000).

W 2007 r. powstaje „Motyl i skafander” oparty na biografii sparaliżowanego po udarze mózgu Jeana-Dominique’a Bauby, film o próbach zachowania pamięci, poszukiwaniu innego sposobu kontaktu i odbierania świata. Dzieło Schnabela zostało nagrodzone m.in. Złotym Globami za najlepszy film zagraniczny (powstał jako koprodukcja francusko-amerykańska) i za najlepszą reżyserię. Trzeba wspomnieć też o Brytyjczyku Dereku Jarmanie, który po licznych eksperymentalnych filmach, w 1986 r. tworzy „Caravaggia” z niezwykle dopracowanymi, efektowymi zdjęciami, w których łączy barokowe motywy ze współczesnością. Później powstaje jego „Edward II” (1991) i „Wittgenstein” (1993).

Jednak dopiero w ostatnich latach artyści na dobre wtargnęli do kina. W 2008 r. „Głód” Steve’a McQueena zostaje okrzyknięty jedną z rewelacji festiwalu w Cannes (film został nagrodzony Złotą Kamerą). Brytyjczyk, dotąd znany jako twórca instalacji wideo, sięgnął po wydarzenia z przeszłości. Film opowiada o głośnym proteście członków Irlandzkiej Armii Republikańskiej, którzy podjęli strajk głodowy, domagając się przyznania im statusu więźniów politycznych. McQueen skupił się na osobie lidera – Bobby’ego Sandsa, który zmarł po 66 dniach głodówki. Przygląda się wydarzeniom „zimnym okiem”, a jednocześnie niezwykle zmysłowo pokazuje zmęczenie, powolne wyniszczanie ciała, brud. Jest w tym filmie przerażająca wierność oryginalnym wydarzeniom pokazywanym bez upiększeń i komputerowych trików (McQueen chciał kręcić w historycznych wnętrzach więzienia, na co jednak nie wyrażono zgody), ale też dbałość w oddaniu dźwięków, wszelkich odgłosów, które były nagrywane na miejscu, na planie filmowym, a nie – jak zazwyczaj – w zaciszu studia.

Po trzech latach powstaje kolejny jego film, pokazywany właśnie w polskich kinach, „Wstyd”. Tym razem opowiada on o nowojorczyku, który nie może poradzić sobie ze swoimi zaburzeniami seksualnymi. Patrzy zatem na seks od zewnątrz, na zimno. Dopiero ten film uznano za ostateczne przekroczenie przez McQueena granicy, wyjście do masowego odbiorcy. Na 2013 r. zapowiadany jest kolejny film McQueena: „Twelve Years a Slave”.

Z kolei w 2010 r. Złotą Palmą w Cannes nagrodzono „Wujka Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia” tajskiego artysty Apichatponga Weerasethakula. Przy stole chorego Boonmee zjawia się nagle zmarła żona, po chwili pojawia się syn, który zaginął przed laty. Nie wiemy, co jest realne, a co jest jedynie wytworem wyobraźni, złudzeniem. Gubimy się. Żywi i zmarli na równych prawach zasiedlają rzeczywistość. Apichatpong od lat tworzy pełnometrażowe filmy i instalacje wideo. Jego prace mogą funkcjonować zarówno w salach galeryjnych, jak też mogą być pokazywane w kinach.

W 2009 r. irańska fotograficzka i autorka prac wideo, Shirin Neshat, wygrała Srebrnego Lwa w kategorii najlepszy reżyser na Festiwalu Filmowym w Wenecji. Nagrodzono jej reżyserski debiut „Kobiety bez mężczyzn” według książki Shahrnush Parsipur. Neshat stworzyła głęboko polityczny, ale nieoczywisty film. Jego akcja rozgrywa się w roku 1953 r., podczas niepokojów związanych z rządami premiera Mohammada Mosaddegha. Ówczesne dramatyczne wydarzenia, które mogły doprowadzić do demokratyzacji Iranu, oglądamy oczami kobiet. Cztery bohaterki filmu, upokorzone przez mężczyzn, spotykają się w ogrodzie za miastem. Jedynie tam mogą być swobodne. Reżyserka konstruuje rzeczywistość alternatywną. Neshat buduje swój film za pomocą luźno połączonych ze sobą obrazów, często na zasadzie kontrastu. Podobnie jak w swej świetnej dwukanałowej instalacji wideo „Turbulent” (1998), w której obserwujemy dziwny „pojedynek” dwóch śpiewaków: kobiety i mężczyzny. Ona występuje przy pustej widowni (inaczej jej nie wolno), on przed zasłuchanym tłumem.

Listę artystów, którzy wkroczyli do kina, można oczywiście wydłużać: Miranda July za debiutancki pełnometrażowy film „Ty i ja, i wszyscy, których znamy” (2005) także otrzymała Złotą Kamerę w Cannes.

U nas nad Wisłą

W 2006 r. powstaje „Summer Love” Piotra Uklańskiego, czyli... western. Fabuła – chociaż sensacyjna: do miasteczka przyjeżdża Obcy, wioząc ze sobą trupa człowieka, za którego wyznaczono wysoką nagrodę – schodzi na dalszy plan. Dialogi są śladowe. „Summer Love” to przede wszystkim ciąg zaskakujących obrazów, czasami kręconych z nieoczywistej dla widza perspektywy. Uklański gra z tradycją filmu, ze stereotypowymi ujęciami i samą konwencją westernu. „Summer Love” miał premierę na Festiwalu Filmowym w Wenecji, został tam jednak zignorowany. Nie pomógł udział gwiazd: Bogusława Lindy, Katarzyny Figury czy Vala Kilmera, grającego trupa budzącego tyle emocji wśród mieszkańców miasteczka. Być może dopiero film „Z daleka widok jest piękny” Sasnalów będzie pierwszym, który poważnie zaistnieje w polskim obiegu filmowym.

Na obecność artystów w kinie można spojrzeć jak na kolejne mieszanie gatunków, tak częste we współczesnej sztuce. Innym przykładem może być sięgnięcie po dokument, obecność prac bliskich reportażowi w galeryjnych salach. Artur Żmijewski w „Katastrofie” obserwował reakcje na dramat smoleński w 2010 r. Niektóre z tych dokumentów trafiają także do mainstreamowego obiegu, jak w przypadku „Wyjścia przez sklep z pamiątkami” (2010), nominowanego do Oscara filmu wyreżyserowanego przez głośnego street-artowca Banksy’ego.

Polski film otwiera się na inne dyscypliny artystyczne. Należy dodać, że następuje to powoli. Kiedy Katarzyna Kozyra w 2010 r. starała się w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej o wsparcie jej projektu „Sygnowano Kasia K.”, jeden z recenzentów orzekł: „happeningi i instalacje to zupełnie inna sprawa. Inny temat. Film rządzi się swoimi prawami, nawet gdy jest eksperymentalny”. Jednak tenże PISF z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie (i we współpracy ze Szkołą Filmową Andrzeja Wajdy) zaczął przyznawać Nagrodę Filmową przeznaczoną dla artystów zajmujących się sztukami wizualnymi. Jako pierwszy w 2011 r. otrzymał ją Zbigniew Libera za projekt „Popołudnie w barze Ozon”. Nad swoim filmem pracuje Oskar Dawicki, a lista artystów, którzy w ten sposób chcą wypróbować swoje siły, staje się coraz dłuższa.

Trudno przesądzać, czy doprowadzi to do zmiany polskiego kina, lecz na pewno stanie się ono bardziej różnorodne. „Jeśli film, nawet nieudany, ma w sobie jakąś brawurę, ryzyko, to ja w to wchodzę” – mówił niedawno Wilhelm Sasnal w rozmowie z Donatą Subbotko. Zatem zaryzykujmy. Warto.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2012