Putin to nastolatek

Boris Akunin: Największa zbrodnia Putina polega na tym, że nie pozwala Rosji wydorośleć.

27.10.2014

Czyta się kilka minut

GRZEGORZ JANKOWICZ: Skąd u Pana zainteresowanie dziewiętnastowieczną carską Rosją?

BORIS AKUNIN: Nie mam żadnych złudzeń dotyczących czasów carskich. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że koncepcja tamtego państwa była zła – politycznie i moralnie. Natomiast bezgranicznie kocham kulturę i literaturę dawnej Rosji. Często błędnie określa się moje podejście do carskiej Rosji jako nostalgię. Krytycy piszą o mojej rzekomej tęsknocie za przeszłością. To bzdura. Nostalgia dotyczy nie państwa, lecz wielkiej literatury, która wtedy powstawała.

Pański pseudonim literacki w oczywisty sposób nawiązuje do anarchisty Bakunina, ale jest to też pewna wskazówka dla odbiorców, że oto mają do czynienia z literackim anarchistą. Czy anarchizm jest Panu bliski również jako postawa społeczno-polityczna?

Nie. Obydwie sfery – literacka i społeczna – są u mnie wyraźnie oddzielone. Jeśli chodzi o sztukę, jestem absolutnym i niepodważalnym anarchistą. Natomiast jeśli idzie o życie państwowe i społeczne, jestem bezwzględnym przeciwnikiem anarchizmu. Moją postawę można by określić mianem „grzeczności”, ale nie w sensie zachowania, dobrych manier, lecz w znaczeniu egzystencjalnej uważności wobec drugiego człowieka. Grzeczność zakłada określoną postawę w relacjach z innymi ludźmi: poszanowanie ich praw oraz postępowanie zgodne z przyjętymi przez nas konwencjami. W tym systemie nie ma miejsca na anarchię.

Natomiast jeśli chodzi o literaturę, to tu nie uznaję żadnych ograniczeń.

Wspomniał Pan kiedyś, że Pański projekt pisarski powstał jako efekt procesu chemicznego...

„Boris Akunin” jest tworem sztucznym. W latach 90. byłem człowiekiem o wiele bardziej racjonalnym niż obecnie. Byłem swego rodzajem maniakiem racjonalności, poddającym analizie wszystkie zjawiska pojawiające się w otaczającym nas świecie.

Rozumiem, że dotyczyło to również literatury.

Zgadza się. Pracowałem wówczas jako redaktor w wydawnictwie. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że rosyjski rynek cierpi na niedobór określonego typu literatury. W latach 90. XX w. w Rosji wyłoniła się nowa klasa średnia, która mozolnie gromadziła swoje atrybuty. Do pełnego ukonstytuowania się brakowało jej m.in. własnej literatury. Z jednej strony ciekawej i rozrywkowej, z drugiej spełniającej wysokie standardy estetyczne. Ten projekt interesował mnie przede wszystkim jako wydawcę i czytelnika. Po prostu wiedziałem, jak należy to zrobić.

Zabrał się Pan do pracy?

Nie od razu. Miałem wielu przyjaciół – utalentowanych pisarzy. Powtarzałem im w kółko: „Słuchajcie, są doskonałe przykłady i wzorce: »Imię róży« Eco czy »Pachnidło« Patricka Süskinda. Stwórzcie coś podobnego po rosyjsku”. Byłem przekonany, że możemy to zrobić nawet lepiej, bo jest przecież cała tradycja rosyjskiej powieści. Mówiłem tak: „Patrzcie na Amerykanów – przecież tam nie było nic prócz tych pastuchów i ich krów! I jakie mity wokół tego zbudowali! A my mamy Dostojewskiego i Czechowa! Można czerpać z nich garściami”. Moi przyjaciele słuchali z zainteresowaniem, kiwali głowami i... nic nie robili. „Ale tu trzeba wymyślić jakąś fabułę!” – narzekali . Na co ja: „Nie ma problemu, ja wam stworzę szkielet fabularny, a wy to obłóżcie literackim mięsem”. I dalej nic.

Lenistwo czy brak wyobraźni?

Rosyjski pisarz jest nadzwyczajnie leniwym stworzeniem. Najbardziej typowym dla Rosji bohaterem literackim jest Obłomow z utworu Gonczarowa. Jedyną jego aktywnością jest leżenie na kanapie. Życie mija mu na marzeniach, które bez wątpienia są piękne, ale nie da się ich zrealizować. Obłomow ma przyjaciela, rosyjskiego Niemca o nazwisku Stolz, który jest jego doskonałym przeciwieństwem. To człowiek czynu, który próbuje skłonić Obłomowa, by wreszcie ruszył się z miejsca. Niestety, bez skutku.

Przez jakiś czas grał Pan rolę Stolza.

Tak. Ale szybko uświadomiłem sobie, że moje wysiłki są daremne. Postanowiłem, że napiszę przykładową powieść, żeby pokazać wszystkim, jak to się robi. Tak powstał „Azazel”. Pisanie zajęło mi półtora miesiąca. Oczywiście w tym czasie chodziłem także do pracy. Wyszło nieźle, podobało się mojej żonie, ale inni czytelnicy nie wykazywali entuzjazmu. Długo szukałem wydawcy. Zazwyczaj słyszałem następującą wymówkę: „Po co mamy wydawać kryminały z XIX wieku, skoro jest tak dużo współczesnych przestępstw?”. Ale ostatecznie udało mi się znaleźć małą oficynę, którą kierował człowiek równie szalony jak ja.

Błyskawiczny sukces wydawniczy?

Nic podobnego! Książka w ogóle się nie sprzedawała. Ale jestem uparty, więc napisałem drugą powieść – „Gambit turecki”. Ona też się nie sprzedawała. Napisałem zatem trzeci kryminał, który... również był klęską marketingową. Inni może daliby za wygraną, ale na mnie nie robiło to wrażenia. Stworzyłem kolejną fabułę. Efekt ten sam: zachwyt żony i obojętność czytelników. Ale po publikacji piątej powieści sprawy potoczyły się inaczej. Praca nad pięcioma utworami to doskonałe ćwiczenie. Spodobało mi się tak bardzo, że postanowiłem rzucić regularną pracę i skoncentrować się wyłącznie na pisaniu. Od tamtej pory nie mam w domu budzika.

Fandorin, główny bohater tego cyklu, to patchwork: ulepił go Pan z elementów zaczerpniętych od mistrzów kryminału. Czy uchwycił Pan moment, w którym fikcyjna postać zaczęła nabierać życia?

Gdy obmyślałem cały ten cykl, byłem już dojrzałym człowiekiem. Miałem 40 lat! Uświadomiłem sobie, że jeśli projekt ma być naprawdę interesujący, główny bohater musi się rozwijać. Czułem, że takie wzorce jak Herkules Poirot czy James Bond nie są odpowiednie, ponieważ cały czas występują w statycznej formie. Fandorin został pomyślany jako studium męskiego życia, jako opowieść o kolejnych etapach, które w życiu przechodzi mężczyzna. On rozwija się, rzecz jasna, inaczej niż ja. Ale rzeczywiście w pewnym momencie ożył, nabrał doświadczenia, stał się samodzielny.

Czy zgodziłby się Pan z opinią, że wszystkie powieści, które Pan stworzył, to po prostu kolejne części wielkiej historii Rosji?

Coś w tym jest. Rosjanie są różni i na różne sposoby Rosję pojmują. Wszystkie książki, które napisałem, są zbiorem moich własnych problemów i kompleksów, towarzyszących mi na różnych etapach życia. Dla innych nie ma to najmniejszego znaczenia. Nie powinno mieć, gdyż w prozie tego gatunku nie można obarczać czytelnika swoimi problemami. Unikam tego. Każda powieść jest jednak odpowiedzią na pytanie, które mnie w danym momencie nurtowało. Czytelnik nie musi tego wiedzieć, gdyż poszukując odpowiedzi, poruszałem się zawsze okrężną drogą. To jest główny napęd mojego dzieła. Kto kogo ściga, kto do kogo strzela – to jedynie dekoracja. Rosjanie mają tę cechę, że nawet gdy mówią o błahych kwestiach, zachowują powagę. Postanowiłem to odwrócić: o sprawach ciężkich mówię w lekki sposób.

Na jakie pytania szukał Pan odpowiedzi?

To były najróżniejsze kwestie: natury intelektualnej, egzystencjalnej, moralnej czy państwowej. Gdybym powiedział, że pisząc powieść „Pelagia i biały buldog”, interesowałem się kwestiami związanymi z systemem podatkowym, czytelnicy byliby pewnie zaskoczeni. Ale tak właśnie było. Z kolei w „Kochance śmierci” próbowałem rozstrzygnąć kwestię dotyczącą odpowiedniego modelu wychowania dziewczynek w wieku dojrzewania. „Czarne miasto” to na głębszym poziomie studium starzenia się. A nawet więcej: instrukcja obsługi tego procesu. Ale moich czytelników to nie interesuje.

Nie zgadzam się. Jest wielu odbiorców, którzy zwracają na te sprawy uwagę.

Zgoda, ale większość kupuje moje książki dlatego, że chce się rozerwać, zapomnieć o problemach osobistych i politycznych. Każdy kryminał, ale też każde wartościowe dzieło sztuki, ma dwa poziomy. Coś pokazuje i coś skrywa. Jeśli w literaturze mówi się o pewnych sprawach wprost, mamy do czynienia z publicystyką.

Powiedział Pan kiedyś, że w Związku Radzieckim i Rosji przeżył sześć żywotów. To trochę jak w grze, w której mamy kilka żyć. Czy życie w Rosji to zręcznościówka, czy raczej gra strategiczna?

Nie mogę się oderwać od Rosji, ponieważ jestem doszczętnie przesiąknięty jej kulturą i literaturą. To połączenie nierozerwalne. To, co dzieje się w moim kraju, bardzo mnie interesuje i zarazem potwornie martwi. Robię wszystko, by moje państwo było lepsze. Jestem już w wieku, w którym człowiek ma wyrobione poglądy na temat tego, jak sprawy państwowe powinny zostać ułożone – pod względem strategicznym i zręcznościowym.

„Putin nie jest konfucjanistą, nie słucha swojego wewnętrznego głosu, nie potrafi rozróżnić, co jest dobre, a co złe”. To Pańskie słowa. Kim zatem jest prezydent Rosji?

Wydaje mi się, że „wewnętrznie” jest nastolatkiem. Tak na oko ma 16 lat. To jest podstawowy kontekst, który musimy wziąć pod uwagę, gdy oceniamy jego działania. Nastolatkowie buntują się przeciwko dorosłym i ich zasadom postępowania. W świecie Putina obowiązuje prymitywny podział na swoich i obcych. Jest to świat zbudowany na kompleksach, w którym poczucie niedowartościowania przeradza się w przewartościowanie i odwrotnie. Oczywiście, gdyby to wszystko było wyłącznie prywatnym problemem Putina, nie byłoby o czym gadać. Ale jest jeszcze coś. Swój wiek wewnętrzny mają nie tylko przywódcy krajów, ale także same społeczeństwa. Społeczeństwo rosyjskie również jest bardzo niedojrzałe. Właśnie dlatego Putin doskonale radzi sobie z jego kontrolą. Naciska guziki i uruchamia emocje, które świetnie zna. Największa zbrodnia Putina polega na tym, że nie pozwala Rosji wydorośleć.

W 2008 r. prowadził Pan na odległość dialog z zamkniętym w celi Chodorkowskim. Czego dotyczyła ta wymiana listów?

Sam temat nie był istotny, chodziło przede wszystkim o nawiązanie kontaktu. Chodorkowski był wówczas bardzo negatywnie odbierany przez Rosjan. Zagrywka Putina była obliczona na populistyczny efekt. Oto najbogatszy człowiek w kraju trafia za kratki. Działanie władzy od samego początku budziło we mnie niechęć. Byłem na pierwszych rozprawach Chodorkowskiego i miałem bardzo negatywne odczucia.

Był Pan jako obserwator?

Nie, jako zwykły obywatel. Zafascynowało mnie jego zachowanie na sali sądowej. Ten człowiek – miliarder, który na wolności kompletnie by mnie nie interesował – przyjmował wyrok z powagą, z wyjątkowym dostojeństwem! To wzbudziło mój szacunek. Na tym cała sprawa zapewne by się skończyła, gdybym pewnego dnia nie otrzymał od niego listu. Najpierw jednak zadzwoniła do mnie jego matka. Wcześniej nie znałem ani jego, ani jej. Zapytała, czy nie mam nic przeciwko, by jej syn wysłał do mnie list. Zgodziłem się. Napisał, że bardzo boli go zaoczny wyrok, który w jego sprawie wydało społeczeństwo. Tłumaczył, że wszystko, o co go oskarżają, jest kłamstwem. Był gotów udzielić każdego wyjaśnienia, o ile zechcę zająć się tą sprawą. Nie mogłem pozostać bierny.

Uwierzył mu Pan?

Było dla mnie oczywiste, że nie jest winny tego, o co go oskarżono. Nasza korespondencja została opublikowana w rosyjskim magazynie „Skwer” – to takie modne hipsterskie pismo, wydawane przez grupę odważnych chłopaków. Zwrócili się do mnie z propozycją: chcieli, żebym wybrał sobie dowolnego rozmówcę i wszedł z nim w dialog. Dostawałem wtedy wiele podobnych propozycji z różnych gazet. Przygotowałem sobie na tę okoliczność automatyczną odpowiedź. Proponowałem mianowicie, że chętnie pogadam z Chodorkowskim. Po tym kontakt zazwyczaj się urywał. Ludziom ze „Skweru” odpowiedziałem tak samo. Byłem pewien, że więcej się nie odezwą.

Nie przestraszyli się.

Ku mojemu zaskoczeniu odpisali, że to świetny pomysł. Oczywiście zgodziłem się, ale zastrzegłem, że nie mogą zmienić ani jednego słowa w materiale, który im dostarczę. Wysłałem do nich prawnika z umową, która ich do tego zobowiązywała. Podpisali ją bez czytania. Wydrukowana rozmowa zajęła dwanaście stron. Na każdą z nich redakcja pozyskała drogą reklamę, co mnie bardzo rozbawiło.

Czyli tryumf?

Nie do końca. Cała sytuacja szybko przestała być śmieszna, bo po ukazaniu się numeru Chodorkowski został ukarany dwunastoma dniami karceru – jeden dzień za jedną stronę. Powinienem zadzwonić do jego matki i poprosić ją o wybaczenie. Napisałem skargę do prokuratora, że to jest niezgodne z prawem. Po czasie przyznano mi rację, co jednak nie zmienia faktu, że Chodorkowski spędził w karcerze dwanaście dni o chlebie i wodzie. A ja w tym czasie byłem na wolności, grałem w tenisa... Czułem się potwornie.

Przewidywał Pan wtedy, że Putin nigdy nie wypuści Chodorkowskiego na wolność, bo miliarder jest jego symbolicznym przeciwnikiem. A jednak stało się inaczej. Dlaczego?

Mam wrażenie, że w grudniu zeszłego roku Putin postanowił zmienić formułę swojej władzy – zaczął dialog ze społeczeństwem. Uwolnieni zostali też działacze Greenpeace, uwięzieni za akcję na Morzu Arktycznym. Na wolność wyszły dziewczyny z Pussy Riot. Zwieńczeniem tego procesu było uwolnienie Chodorkowskiego, który w międzyczasie zaczął być inaczej postrzegany przez rosyjskie społeczeństwo. W 2014 r. miały odbyć się w Moskwie wybory do władz miasta. Putin zdawał sobie sprawę, że przegra, dlatego postanowił oddać część władzy protestującym, aby zajęli się lokalnymi problemami, takimi jak budowa dróg czy remonty. To był bardzo cwany plan, dzięki któremu zmniejszyłoby się społeczne napięcie, a Putin mógłby rządzić dalej. Ale wtedy na Ukrainie wybuchła rewolucja. Stało się to, czego Putin bał się najbardziej. Tak bardzo się przestraszył, że postanowił działać twardo, zmieniając Rosję w państwo policyjne. Takie wahnięcia są typowe dla nastolatka. Nie da się tego inaczej racjonalnie wytłumaczyć. Dojrzały człowiek tak nie robi: nie wydaje dziesiątków miliardów na olimpiadę w Soczi, która ma poprawić wizerunek Rosji na świecie, po czym wszystko spuszcza w kiblu.

Czy to sytuacja w Rosji sprawiła, że przestała Panu wystarczać fikcja i zdecydował się Pan napisać wielką historię swojego kraju?

Zawsze interesowałem się historią. Z wykształcenia jestem historykiem. Chciałem dokładnie poznać historię swojego kraju. Nie podoba mi się to, że wszyscy mówią o Rosji jako o Sfinksie. Nie wierzę, że istnieją sprawy, których nie można zrozumieć. Męczy mnie to, że o historii mówi się jak o mitologii. Postanowiłem przejść na emeryturę i zacząć pisać o tym, co mnie naprawdę interesuje.

Zawsze zazdrościłem Nabokovowi, który mieszkał w Szwajcarii i oddawał się swojej pasji – łapaniu motyli. Historia jest dla mnie jak łapanie motyli.

Ale czy wydarzenia na Ukrainie miały jakiś wpływ na Pana jako historyka?

Ani polityka, ani moje prywatne poglądy polityczne nie mają wpływu na moją pracę. Nie piszę historii Rosji po to, żeby komuś coś udowodnić, ani żeby dowieść, że to ja mam rację. Nie mam żadnego wypracowanego wcześniej i założonego z góry stanowiska. Chcę się dowiedzieć i zrozumieć, jak było naprawdę. I, jeśli się uda, odpowiedzieć na pytanie „dlaczego?”. Chciałbym przeanalizować wszystkie zwycięstwa i wszystkie porażki. Polityka nie ma tu żadnego znaczenia. Jeśli wyniki moich badań okażą się niezgodne z moimi poglądami politycznymi, z pewnością ich nie zmienię. Fakty są dla mnie ważniejsze niż osobiste przekonania. Otrzymałem kiedyś list od jednego polityka demokraty, nie podam jego nazwiska, który gratulował mi mojej pracy historycznej, ale też prosił, bym pokazał, jak głęboko w rosyjskiej historii zakorzeniona jest demokracja, o czym świadczyć miałyby liczne przykłady.

Piękne zamówienie polityczne...

Otóż to. Taka narracja niczym nie różniłaby się od putinowskiego podręcznika historii. Fakt, że ja mam demokratyczne poglądy, nie oznacza, że moja praca ma się koncentrować na udowadnianiu, że Rosja jest państwem demokratycznym. To nie jest prawda. Nie traktuję historii jako materiału propagandowego. Dla mnie historia jest po prostu historią.

Przejdźmy na koniec od badań historycznych do perspektyw na przyszłość. Jaki los czeka Rosję?

Myślę, że Rosja stanie się państwem demokratycznym. Nie ma innego wyboru. Boję się jednak, że to przejście może być ciężkie i krwawe. Jeśli będziemy mieli szczęście i jeśli Bóg pozwoli, uda nam się to zrobić bez rozlewu krwi. Wydaje mi się, że mamy duże rezerwy odporności. Istnieje w Rosji zdrowy organizm społeczny, który poradzi sobie z tymi problemami. W przeszłości mieliśmy różne ciężkie okresy i poradziliśmy sobie z nimi. Obecny kleptokratyczny reżim nie może być porównywany do radzieckiego imperializmu ani do czasów stalinowskich. Ale zła, za które odpowiada, nie można bagatelizować.


BORIS AKUNIN (ur. 1956) jest rosyjskim pisarzem, eseistą i tłumaczem z języka japońskiego. Pochodzi z Gruzji (właściwe nazwisko Grigorij Szałwowicz Czchartiszwili). Autor kilku dużych cykli literackich. W 15 lat napisał około 50 powieści. Jak sam mówi, spaceruje bulwarami Moskwy i pomysły same wpadają do głowy, on musi je tylko zanotować i przystosować do literatury. Sprzedał około 30 mln egzemplarzy książek w Rosji i poza jej granicami. Niedawno oświadczył, że w związku z polityką Putina wyemigruje z Rosji.


WYWIAD Z BORISEM AKUNINEM powstał w kuluarach centrum festiwalowego VI edycji Festiwalu Conrada, który zakończył się w trakcie wysyłania do druku tego numeru „Tygodnika”. Na Festiwal, zorganizowany przez Fundację Tygodnika Powszechnego, Miasto Kraków i Krakowskie Biuro Festiwalowe, przy wsparciu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Instytutu Książki i licznego grona partnerów, przyjechało ponad 150 gości z kraju i zagranicy. Ponad 100 festiwalowych spotkań i wydarzeń towarzyszących przyciągnęło uwagę kilkudziesięciotysięcznej publiczności: uczestników, internautów i czytelników festiwalowych publikacji. Obszerne podsumowanie całego Festiwalu zaprezentujemy Czytelnikom „Tygodnika” w następnym wydaniu.

Zapraszamy także na stronę tygodnik.onet.pl/conrad-festiwal-2014 i conradfestival.pl, gdzie znajdą Państwo relacje z wielu wydarzeń tegorocznej edycji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2014