Przerwa na życie

Przybywa Polaków, dla których długa, samodzielna podróż staje się początkiem nowego życia. Może by tak rok przerwy, znany na Zachodzie jako „gap year”, zinstytucjonalizować?

28.04.2014

Czyta się kilka minut

 /
/

Magdalena zabrała ze sobą na wyprawę tylko jedno zdanie (wyjaśniło jej w Indiach wszystko). Maria, mieszkając w Turcji, uciekała czasem do supermarketu (tam czuła się jak w Europie). Liliana odkryła swój raj na Wyspach Gili w Indonezji (pierwszy raz poczuła, że nie musi myśleć). A Karolinę Haiti nauczyło cierpliwości do ludzi (już zawsze, mówi teraz, będzie się do nich śmiać).

W Polsce – lub w innych krajach, gdzie akurat mieszkały – zostawiały zaniepokojonych bliskich, ulubioną pracę. Przekładały obrony magisterek, opóźniały inne „ważne” decyzje. Jednak, choć za granicą przytrafiały się im dramaty, większość powtórzyłaby podróż.

Bo przerwy w życiu, które sobie w ten sposób zafundowały, zawsze okazywały się początkiem nowego.

Dobrze jak w Utah

Zanim jednak poznamy historie podróży czterech młodych Polek, przenieśmy się do Utah. Niewielu przypuszcza, że ów trzymilionowy stan na środkowym zachodzie USA, w większości zamieszkany przez – zdawać by się mogło – zamkniętych na świat mormonów, staje się jednym z najbardziej kosmopolitycznych w kraju. I to właśnie za sprawą tych konserwatywnych chrześcijan.

Co roku tysiące młodych członków Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, mężczyzn i kobiet, wyrusza w podróż na inne kontynenty, aby głosić swoją wiarę. Do domów wracają z międzynarodowym doświadczeniem, nierzadko znając egzotyczne języki. W Salt Lake City, stolicy stanu, mówi się ponoć aż stu trzydziestoma.

Efekt? Stan, o którym do niedawna opowiadano w Ameryce niesmaczne dowcipy („Dlaczego w Utah policja tak rzadko łapie morderców? Bo wszyscy mają takie samo DNA”), dziś regularnie wygrywa w rankingach magazynu „Forbes” na najlepsze miejsce do prowadzenia biznesu – a zdaniem publicysty „New York Timesa” Nicholasa Kristofa, za jego tryumfy odpowiadają właśnie tradycyjne misje mormońskie.

Czy przepis na sukces rodem z Utah można zastosować gdzie indziej? Czy kilkumiesięczny pobyt za granicą może być kluczem do udanej kariery? Nawet w USA stan mormonów jest wyjątkiem: choć liczba Amerykanów uczących się za granicą potroiła się w ciągu ostatnich 20 lat, wyjeżdża wciąż tylko co dziesiąty student – głównie do Chin lub Ameryki Łacińskiej. Jednak uczelnie coraz przychylniej patrzą na tzw. gap year – czyli rok młodzieńczej „przerwy w życiorysie” na podróże lub wolontariat.

Nie mów, że zadzwonisz

W USA działają promujące gap year organizacje i strony internetowe (Global Citizen Year, Idealist.org), na których można przebierać w pomysłach i kierunkach ewentualnych podróży. Goucher College w Baltimore został kilka lat temu pierwszą szkołą średnią w kraju, która od wszystkich swoich uczniów wymaga co najmniej półrocznego pobytu za granicą. „Żyjąc w XXI wieku – niezależnie od tego, kim jesteście lub co zamierzacie robić w życiu – będziecie potrzebować międzynarodowej perspektywy” – piszą władze szkoły.

Uniwersytet Harvarda i Massachusetts Institute of Technology informują nowo przyjmowanych studentów o możliwości opóźnienia rozpoczęcia nauki – i wykorzystania wolnego czasu na wolontariat lub pracę społeczną.

W 2013 r. w oficjalnych programach gap year – organizowanych m.in. przez wyspecjalizowane biura podróży – wzięło udział 40 tys. młodych Amerykanów.

Podobnie jest w innych krajach anglosaskich. Brytyjski Foreign Office przygotował nawet specjalny poradnik dla młodych podróżników. Zaleca w nim wcześniejsze wykupienie przynajmniej pierwszego noclegu w trasie – oraz nieobiecywanie rodzicom, że będzie się do nich codziennie dzwonić. Gap year przeżył nawet książę William – w 2000 r. świat obiegło jego zdjęcie, na którym, przyodziany w wielkie gumowe rękawice, sprząta toaletę w wiosce dziecięcej w Chile.

Taniec po turecku

Maria Kula, redaktorka i organizatorka warsztatów twórczego pisania, wyjechała z Polski tuż po studiach. Dziś tak wspomina podróż:

„Gap year nie oznacza, że rzucasz wszystko, aby ruszyć w siną dal. Raczej: pakujesz swoje rzeczy i zostawiasz je na rodzinnym strychu.

Studiowanie sprawiało mi przyjemność. Wiedziałam jednak, że po obronie magisterki nie mogę już, jak wcześniej, dorabiać za barem. I że jeśli nie wyjadę w tej chwili, długo nie będę sobie mogła pozwolić na większe wakacje.

Napisałam projekt w ramach programu Wolontariat Europejski (EVS). Ucząc tańca współczesnego, chciałam przełamywać bariery międzykulturowe. Odezwała się pewna organizacja w Turcji. Jednak na miejscu okazało się, że bardziej zależy im na pieniądzach z Unii niż na pracy wolontariuszy. W końcu odesłali nas do szkoły dla sierot. Jej dyrektor rzucił nam piłkę do kosza. Rozległ się dzwonek, otworzyły się drzwi i trzystu uczniów wybiegło na boisko. Mój chłopak grał z chłopcami w koszykówkę, ja robiłam malowanki z dziewczynkami.

Na moje pierwsze zajęcia z tańca współczesnego przyszli sami faceci w lakierkach, którzy chcieli tańczyć cza-czę. To był trudny moment. Aby poczuć się jak w Europie, chodziliśmy czasem do miejscowego Carrefoura. Uparłam się jednak, że zrobię ten spektakl. Namówiłam do udziału wolontariuszy z Francji. U rektora uniwersytetu zamówiłam aulę. Na premierę przyszło kilkaset osób, była telewizja. Wtedy poczułam, że wygrałam.

Po pięciu miesiącach wolontariatu ruszyłam w podróż. Byłam w Syrii, kraju, który potem wojna zrównała z ziemią. Cieszę się, że zdążyłam go jeszcze zobaczyć.

Co mi zostało z tamtego czasu? Wróciłam do Polski z poczuciem, że chcę zmieniać świat. Od razu odwiedziłam kilka organizacji pozarządowych. Chciałam pracować, nawet za darmo. Wszędzie mówiono: nie jesteśmy ­zainteresowani. Ale i tak się cieszę, że wyjechałam. Bez tego byłabym inna”.

Kumple z woja i wojaży

W Niemczech do popularności wolontariatu przyczyniła się Bundeswehra. Przed 2011 r. (wtedy zniesiono powszechny pobór do wojska) kilkadziesiąt procent poborowych wybierało zastępczą pracę społeczną. Dziś młodzi Niemcy pracują ochotniczo m.in. pod auspicjami specjalnie do tego celu powołanej instytucji: Bundesfreiwilligendienst.

Bywa też, że modę na gap year – sięgającą legendarnych grand tours, dokształcających podróży podejmowanych głównie w XVIII w. przez europejską młodzież z dobrych domów – wymuszają zmiany polityczne. Kiedy pod koniec lat 90. w Wenezueli do władzy doszedł kontrowersyjny socjalista Hugo Chávez, rozpoczął się eksodus co lepiej sytuowanych studentów za granicę. Dziś „dziurę w życiorysie” robi sobie ponad połowa uczniów najlepszych liceów w Caracas.

Jednak we współczesnym gap year – rozumianym jako „przygoda życia”, „podróż w nieznane” czy „okazja do poznania samego siebie” – przeważa rys egalitarny. Niektórzy antropologowie kultury jego symbolicznych początków upatrują nawet w hipisowskim „lecie miłości” roku 1969 – oraz fali narkotycznych podróży zachodnich studentów do Indii. Jak bardzo racjonalizujące nie byłyby bowiem uzasadnienia potrzeb młodzieżowych wypraw, zawsze pojawi się wytłumaczenie najprostsze: „młodość musi się wyszaleć”.

„Dorosłą” odmianą gap year jest tzw. sabbatical leave – „urlop szabatowy”, wyrosły z wakacji udzielanych artystom lub naukowcom na podróż, której celem jest dokończenie konkretnego projektu. Według ankiety Konfederacji Przemysłu Brytyjskiego (CBI), już w 2005 r. 20 proc. firm w Zjednoczonym Królestwie oferowało swoim pracownikom możliwość bezpłatnego, kilkumiesięcznego urlopu na „przerwę w pracy”.

O roku szabatowym – oczywiście w wymiarze religijnym – wspomina Księga Kapłańska (Kpł 25, 3-5).

Ręce budują Haiti

Kiedy Karolina Brach wyjeżdżała kiedyś do Grenoble z programem Erasmus, nie sądziła, że do Polski nie wróci przez lata:

„Spodobało mi się we Francji, zostałam tam cztery lata. Znalazłam pracę, miałam wszystko, co lubię. Z wykształcenia jestem architektem. Kiedy byłam dzieckiem, rodzice często zabierali mnie na wycieczki w góry. Zawsze chciałam połączyć obie pasje. We Francji akurat poszukiwano inżynierów do misji na Haiti. A »ayiti« znaczy przecież: »góry w morzu«.

Spędziłam tam osiem miesięcy, pracując m.in. przy odbudowie domów, które ucierpiały w czasie trzęsienia ziemi w 2010 r. Nadzorowałam budowę szpitala, teraz pracuję dla Fundacji Polska-Haiti, czuwam nad budową szkoły. Lubię spędzać całe dnie w słońcu i patrzeć, jak tylko przy pomocy rąk, bez użycia maszyn, powstają fundamenty, ściany, dachy...

Najtrudniej było powiedzieć o wyjeździe na Haiti rodzicom. Niełatwe były też pierwsze dni w nowym miejscu, przyzwyczajenie się do tego, że wyróżniam się na ulicy, że wciąż ktoś za mną coś woła. Czasem tylko »blanc, blanc« – biały, biały – czasem »hello« lub »I love you«, najczęściej – »give me one dollar«.

Wrócę stąd, gdy tylko skończy się projekt. To piękny kraj, ale dość męczący. Mówi się, że rzeczy niemożliwe stają się tu możliwe, ale z kolei rzeczy możliwe urastają do rangi niemożliwych. To prawda.

Nie wiem jednak, czy przyjadę do Polski. Kiedy już się zacznie, trudno przestać podróżować. Gdy wracam do Europy, doceniam drobne rzeczy: ciepłą wodę, prąd. Lubię jeździć tramwajem, chodzić pieszo, uśmiecham się do ludzi, mimo że czasem patrzą na to dziwnie. To chyba przywiozę z Haiti, gdziekolwiek wyląduję: tu ludzie są uśmiechnięci, a dzieci niewiele płaczą. Mimo biedy i wielu niedostatków, zawsze można liczyć na „dzień dobry” na ulicy. W tym kraju zaczęłam doceniać zalety cywilizacji – ale również nauczyłam się cierpliwości”.

Uwaga powrót!

Co wiemy o motywacjach młodych podróżników? Niewiele, gdyż nie ma na ten temat badań. Jakub Kryś, psycholog społeczny z SWPS i Instytutu Psychologii PAN, wskazuje na trzy rodzaje potrzeb, które kilka miesięcy poza domem może zaspokoić: potrzebę kontroli, przynależności i poczucia sensu.

– Ktoś, kto od kilku lat pracuje w korporacji – osiąga już pierwsze stopnie menedżerskie, ale wciąż niewiele od niego zależy – może mieć osłabione poczucie kontroli. Czas podróży, kiedy samemu decyduje się o wszystkim wokół, pomaga je odzyskać – tłumaczy Kryś. I dodaje, że podobnie jest z poszukiwaniem sensu: – Tę potrzebę zaspokajają religie i światopoglądy, ale nie u wszystkich i nie zawsze całkowicie. Podróż pozwala czasem poczuć, że więcej wiemy o celu i sensie życia. Poza tym, przynależność do kasty podróżników buduje też nową tożsamość, która u innych budzi zwykle ciekawość. To przecież frajda móc opowiadać znajomym o zwyczajach poznanych gdzieś w podróży Hindusów.

Wiele badań – m.in. przeprowadzone nad polskimi migrantami na Zachodzie – pokazało, że w prawie każdym dłuższym pobycie za granicą powtarza się pewien schemat. Najpierw jest „miesiąc miodowy”, zachwyt nowym miejscem. Potem – zastój, spostrzeżenie, że nie jesteśmy przygotowani do życia w innej kulturze. Od tego, jaką postawę przyjmie się w tym momencie, może zależeć sukces wyprawy.

– Wielu migrantów wracających do Polski po kilku latach pracy na Zachodzie przeżywa powtórny szok kulturowy zderza się z własnym krajem. Podobnie bolesny może być powrót z gap year – ostrzega Jakub Kryś.

Jak się przed tym zabezpieczyć?

– Warto np. pomyśleć o tym, co możemy zaoferować ludziom spotykanym w podróży. Otwarcie się na inne kultury daje pewien specyficzny rodzaj mądrości, uczy, że podróże nie muszą być wyłącznie hedonistyczne – radzi psycholog.

Gdy staje czas

Kiedy Liliana Nieśpiał podjęła decyzję o podróży, od ponad 10 lat mieszkała w Madrycie. Pracowała w firmie producenckiej słynnego reżysera Pedra Almodóvara. Przyszedł jednak moment bilansu.

Dzisiaj wspomina: „Osiągnęłam stabilizację, która mogła trwać przez kolejne kilka lat. Z drugiej strony, chciałam zrobić coś, co za kilka lat później mogłoby się już nie udać – wspomina dzisiaj. – Zdecydowałam się na przerwę. Kupiłam bilet w jedną stronę do Bangkoku. Z początku myślałam o pięciu miesiącach podróży – przeciągnęło się do czternastu. Zjechałam Tajlandię i Laos. Chciałam dotrzeć do Kambodży, ale zdarzył się wypadek: autobus, którym jechałam, dachował. Aby uzyskać pomoc lekarską, musiałam się cofnąć do Tajlandii. Ale Laos tak mi się podobał, że nie chciałam wracać stamtąd ze wspomnieniem nieszczęścia – tego samego dnia wróciłam jeszcze do tego kraju na kilka kolejnych tygodni. Nie mogłam już jednak podróżować z ciężkim plecakiem, musiałam odpocząć.

Tak trafiłam na Wyspy Gili i odkryłam swój raj na ziemi: trzy małe wyspy, największą obchodzi się w godzinę piętnaście. Zostałam tam miesiąc.

Potem były jeszcze: Australia, Indie, Nepal, Sri Lanka...

Niczego nie planowałam. To niesamowite, na jaką wolność można sobie pozwolić w czasie podróży. Możesz nawet nie pamiętać, jaki jest dzień tygodnia, to i tak niczego nie zmienia. Są rozkłady jazdy, ale autobusy i tak ruszają dopiero, gdy zapełnią się pasażerami. Zegarek jest niepotrzebny. Każdego dnia twoje życie może się wywrócić do góry nogami. To nie męczy, jeśli się temu poddasz. Choć po powrocie nie jest możliwy powrót do życia sprzed podróży. Już wiesz, że są inne światy, że twoje problemy bledną przy tym, co widziałeś.

Nigdy nie medytowałam. Jednak kiedy mieszkałam przez miesiąc na Gili, pewnego dnia zauważyłam, że przestałam myśleć o tym, co było, co będzie. Wstawałam, jadłam śniadanie, dwa razy dziennie obchodziłam wyspę dookoła. Skupiając się na codzienności, w pełni doświadczyłam bycia »tu i teraz«. Przeszłość i przyszłość przestały istnieć”.

Podróże łączą pokolenia

W Polsce – i wielu innych krajach na dorobku – „dziura w CV” bywa wciąż postrzegana jako przejaw lekkomyślnego podejścia do życia, lekceważenia obowiązków, bądź nawet lenistwa. Niepotrzebnie. Doświadczenia z Zachodu przekonują, że uczelnie i pracodawcy lubią przyjmować młodych, którzy wyszaleli się wcześniej: są bardziej zdyscyplinowani, częściej wiedzą, czego chcą, rozważniej wybierają studia.

Mało tego: w naszym kraju już istnieje spora grupa „gapowiczów” – ludzi, którzy, niekoniecznie po maturze czy tuż po studiach, podróżują po świecie, przerywając tradycyjny cykl: matura – studia – praca – rodzina. Pokolenie poniżej 35. roku życia uczy się świata dzięki podróżom. Przekonanie o tym, że za granicą należy wystrzegać się rodaków, odeszło do lamusa: młodzi Polacy należą dziś do najbardziej otwartych podróżników świata.

Sprzyja nam – a to rzadkie – historia i geografia: podróż na postsowiecki Wschód, nawet jeżeli naznaczona emocjami, nie jest dla Polaków wyprawą na inną planetę. Swojej wrażliwości uczymy się na Zachodzie, ale ćwiczymy ją na Wschodzie i krajach odległych kulturowo.

Tak jak w czasach grand tours – kiedy dzienniki z podróży młodych Europejczyków po Afryce, Bliskim Wschodzie czy Bałkanach przyczyniały się do poznania nowych regionów – tak i dziś podróżujący są zagłębiem autorów (i czytelników) polskiego reportażu. Wygląda na to, że miejsce dawnej przygody życia – dla mężczyzn była to służba wojskowa – zajmuje dziś nieoficjalny, lecz masowy polski rok „przerwy w życiorysie”.

Polski, nieoficjalny gap year jest jednak specyficzny: dla młodych wiąże się często z odkładaniem i zarabianiem pieniędzy; na przerwę w pracy często decydują się też nieco starsi: 30- i 40-latkowie. Wszystkie pokolenia łączą trzy główne cele, przyświecające podróżom i wolontariatowi: zdobywanie doświadczenia, nauka i chęć poznawania świata.

Dziura w CV nie musi być zła

Co jednak, kiedy po powrocie z gap year, gdy wspomnimy o podróżach na rozmowie kwalifikacyjnej, spotkamy się z lekceważącymi uśmiechami pracodawców? „Dla nich najwyraźniej moja przerwa źle o mnie świadczyła: skoro mogę spakować wszystko i wyjechać na koniec świata, to może kiedyś tak samo porzucę pracę?”, mówi jedna z polskich „gapowiczek”.

Także znający rynek pracy przyznają: „przerwa” w CV bywa dla potencjalnych pracodawców niepokojąca.

– Każdy chciałby mieć rzetelnego pracownika. Czasem przerwy w życiorysie są spowodowane ucieczką od kłopotów w szkole, rodzinie czy pracy. Ale jeżeli dana osoba świadomie decyduje się na wyjazd, po powrocie zwykle może również opowiedzieć pracodawcy o efektach takiej podróży – wyjaśnia Małgorzata Judka z firmy doradztwa personalnego Lugera.

Mechanizm myślenia pracodawców jest logiczny: gap year to okazja, którą można łatwo zmarnować, zamienić w czas beztroski i lekkomyślności. A to przyszłym szefom na pewno się nie spodoba. Dlatego wyjeżdżając, warto założyć sobie konkretne cele: wolontariat, projekt fotograficzny, blog. Tak, aby po powrocie mieć się czym pochwalić.

Podróż wymaga planowania, odpowiedzialności, kalkulacji ryzyka – a to cechy pożądane wśród pracodawców. Mimo to wśród polskich przedsiębiorców przeważa wciąż podejście konserwatywne do przerw i faktu, że pracownik może mieć życie poza pracą i domem – realizować pasje, na które potrzebuje dodatkowego czasu.

– Trudno otrzymać bezpłatny urlop na dłuższy okres. Firmy boją się, że nabranie w czasie takiej przerwy nowych doświadczeń sprawi, iż zmieni się sposób myślenia o życiowych priorytetach. A wtedy trudniej jest wrócić na to samo stanowisko – mówi Małgorzata Judka. I dodaje: wiele zależy od rodzaju pracy: prawnikom czy księgowym – ze względu na konieczność bycia na bieżąco ze zmieniającymi się przepisami – jest trudniej się „wyrwać” niż np. architektom czy dziennikarzom.

Jeżeli w zgodzie ze strategią firmy idzie niezależność pracowników, osoby po gap year mają większe szanse. Jeśli pracownicy wykonują tylko polecenia i podejmowanie przez nich ryzyka jest źle oceniane – wiadomo... Jedno jest pewne: niedobrze jest gap year ukrywać.

Małgorzata Judka podaje przykład dziewczyny, kandydatki do działu administracji jednej z firm międzynarodowych, która wyjechała na pewien czas za granicę, gdzie pracowała w gastronomii i turystyce:

– Z jej punktu widzenia nie była to praca rozwojowa. Ale dzięki niej poznała ludzi innych kultur, podszkoliła język, zetknęła się z sytuacjami, które wymagały od niej podjęcia szybkich decyzji, mierzyła się z presją czasu. To później przekonało jej pracodawcę w Polsce, że jest osobą elastyczną i zdolną do zaangażowania się w kontakt z klientem. A ją samą nauczyło, co może zaoferować nowej firmie. Dostała pracę.

Miłość na dachu

Psychoterapeutka Magdalena Skuza dokładnie pamięta, kiedy wpadła na pomysł wyjazdu do Indii: była na stażu w Los Angeles, wszystko jej się układało. I wtedy – był kwiecień, sobota rano – pomyślała: nie ma rzeczy niemożliwych.

Opowiada: „Po powrocie do Polski nawiązałam kontakt z pewną organizacją z Kanady, która prowadziła projekt w Bombaju. Za pieniądze zaoszczędzone w Stanach kupiłam bilet. Nie nastawiałam się na nic, nie miałam żadnych oczekiwań. Zapamiętałam tylko jedno zdanie: że w Indiach życie i śmierć spotykają się w rynsztoku. Ono pomogło mi się nie bać. Choć widziałam miejsca, w których leżały suki karmiące szczeniaki, ludzie wygrzebywali sobie jedzenie, ale i porzucali martwe niemowlęta.

W Bombaju mieszka 19 milionów ludzi. Połowa w slumsach. Wylądowałam tam o pierwszej w nocy, we wrześniu, jeszcze trwał monsun. Kiedy otworzyły się drzwi terminalu i wyszliśmy na zewnątrz, zobaczyłam morze śniadych twarzy w jasnych koszulach. I niesamowity zapach gorącego, mokrego powietrza. Rozpoznam go już do końca życia. Starym ambassadorem, z bagażami przymocowanymi sznurkiem na dachu, dowieziono mnie do domu. Pamiętam palące się na poboczach ogniska, ludzi śpiących przy ulicy. Pamiętam, że miałam otwarte okno, chłonęłam to wszystko. Jazda trwała kilkadziesiąt minut, myślałam, że minęła cała noc.

Na miejscu pracowałam w dwóch szkołach. Pierwsza mieściła się na przedmieściach Bombaju. Pod opieką mieliśmy trzydzieścioro dzieci, wiele z nich mieszkało z rodzinami w namiotach. Najważniejsze było, aby je utrzymać z dala od ulicy, nauczyć czytać i pisać, by mogły się chociaż obronić przed skorumpowaną policją. I żeby dać im jeść.

Kiedy w mieście doszło do zamachu na hotel Taj Mahal, szkołę na dwa dni zamknięto. Ale trzeciego dnia trzeba było ją otworzyć – dzieci były głodne.

Do drugiej, wiejskiej szkoły dojeżdżałam codziennie pociągiem i rikszą. Mieściła się w dwóch przylegających do siebie garażach. Zdarzało się, że musiałam tam zorganizować zajęcia dla trzech grup dzieci, w różnym wieku. Najprzyjemniej było, gdy poranny pociąg był pusty. Siadałam wtedy przy otwartych drzwiach, chłonęłam zapachy.

W Bombaju dostałam od koleżanki książkę o Matce Teresie. Przeczytanie książki o takiej świętej osobie – kiedy sama próbowałam odnaleźć tam swoje miejsce, zmierzyć się z biedą – było dla mnie niemożliwe. Myślałam: dlaczego patrzę na tę biedę inaczej? Zmagałam się z lekturą przez dwa tygodnie, w końcu odłożyłam książkę. Może teraz do niej wrócę?

Po pół roku zachorowałam, musiałam wracać do Polski. Miałam depresję. Najtrudniejsze było to, że nikt nie wiedział, co przeżyłam, a ja nie umiałam się podzielić swoimi przeżyciami. Całe indyjskie doświadczenie zamknęłam w sobie. Byłam wyczerpana. Pusto, cicho – dziwnie było mi wtedy w Polsce. Teraz myślę, że w podróż zawsze musi być wpleciony dramat.

Potem byłam w Indiach jeszcze wiele razy. Ostatni raz we wrześniu, na kursie medycyny tybetańskiej w Dharamsali. W dalszym ciągu żyję tym krajem, kocham go i chcę poznawać, chłonąć. Mam nadzieję, że kiedyś go zrozumiem. Na pewno wrócę tam jeszcze nie raz.

Świat to za mało

Historii takich jak podróże Marii, Karoliny, Liliany czy Magdaleny zdarzyło się już w Polsce tysiące. Z roku na rok przybywa tych, dla których długa, samodzielna wyprawa staje się niezbędnym źródłem wiedzy o świecie. Zaś tym, dla których długi weekend jest za krótki – a nawet więcej: dla których „świat to za mało” – pozostaje jeszcze podróż w kosmos. Już w latach 80. Douglas Adams, brytyjski pisarz science fiction, przekonywał w kultowym „Autostopem przez galaktykę”, że wyruszyć tak daleko jest dziecinnie prosto:

„Jak opuścić planetę:

1. Zadzwoń do NASA. Ich numer to (713) 483-3111. Wyjaśnij im, że to niezwykle istotne, byś wyruszył jak najszybciej.

2. Jeśli nie będą chcieli współpracować, zadzwoń do któregokolwiek z twoich przyjaciół w Białym Domu (202) 456-1414 – niech zamieni słówko z chłopakami z NASA w twoim imieniu.

3. Jeśli nie masz przyjaciół w Białym Domu, zadzwoń na Kreml (poproś operatora o 0107-095-295-9051). Oni też nie mają przyjaciół w NASA (a przynajmniej nie takich, o których mogliby głośno powiedzieć), ale wydają się mieć odrobinę wpływów, więc nie zaszkodzi spróbować.

4. Jeśli i to się nie uda, zadzwoń do papieża po instrukcje. Jego numer to 011-39-6-6982, a jego centrala telefoniczna jest nieomylna.

5. Jeśli wszystkie te pomysły zawiodą, złap przelatujący statek kosmiczny i wyjaśnij im, że to niezwykle istotne, żebyś zmył się z Ziemi, zanim dostaniesz rachunek telefoniczny”.

Od tego czasu zmienił się numer na Kreml. Podajemy aktualny: +7 (800) 200-2316.


JAK MĄDRZE ZROBIĆ SOBIE PRZERWĘ


1

Przed wyjazdem zastanów się, co możesz zaoferować ludziom, których spotkasz w podróży. Otwarcie na inne kultury sprawi, że więcej od nich dostaniesz.

2

Pamiętaj, że nawet jeśli zaplanowałeś swoją „podróż życia” na cały rok, z różnych przyczyn może się ona skończyć w innym terminie. Nie przywiązuj się do planów.

3

Gap year to specyficzne wakacje. Nie zdziw się, jeśli wrócisz z nich tak zmęczony, że będziesz potrzebował odpoczynku w „tradycyjnym” stylu.

4

W czasie podróży kupuj miejscowe produkty i korzystaj z lokalnych usług. To sprawi, że Twoje pieniądze naprawdę zostaną na miejscu.

5

Załóż bloga lub internetowy album fotograficzny. Wydaj e-booka o swojej podróży. Tak pokażesz przyszłym pracodawcom, że nie zmarnowałeś wolnego czasu.

6

Miej świadomość, że Twoją podróż najbardziej docenią firmy, które cenią niezależność swoich pracowników i nie obawiają się, że czasem podejmują oni ryzykowne decyzje.

7

Niektórzy po powrocie do Polski przeżywają „powtórny szok kulturowy”. Nie zdziw się, jeśli na początku także we własnym kraju będziesz się czuł jak w podróży.

8

Po wyprawie staraj się podtrzymywać kontakt z ludźmi spotkanymi w podróży. Będzie ci miło, gdy kiedyś odwiedzą cię w Polsce w czasie własnego gap year.

9

Jeśli rzeczywiście wyjedziesz, pamiętaj, że rady innych nie zawsze mają zastosowanie do Ciebie. W końcu gap year ma być przeżyciem indywidualnym – sam musisz odkryć, jakie rządzą nim zasady.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2014