Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mamy porażki urzędujących prezydentów, jak w Poznaniu, Radomiu czy Elblągu, mamy ich zwycięstwa odniesione z większym, niż przewidywano, trudem (to wrocławski przypadek Rafała Dutkiewicza czy Hanny Gronkiewicz-Waltz). Osłabiona z tej batalii wychodzi główna partia opozycyjna, która straciła kilku prezydentów, zyskując znacznie mniej. Nawet jeśli w wielu miejscach – jak w Warszawie czy Wrocławiu – kandydaci PiS uzyskali większe niż kiedyś poparcie.
Jeśli za normę w demokracji uznać nieprzewidywalność i realną możliwość alternatywy, można te wybory uznać za prawie normalne. Prawie, bo np. dotychczasowy prezydent Katowic Piotr Uszok namaścił następcę, Marcina Krupę, który – wobec słabości innych sił politycznych – bez problemu wygrał. Niemniej przekonanie, że każde kolejne rozdanie wygrywa się łatwiej – a właściwie wygrywa kandydat od dawna sprawujący władzę – zostało zachwiane. W wielu miastach urzędujący prezydenci zapłacili cenę za błędy, choć nie wszędzie najwyższą – stała się ona udziałem jedynie Ryszarda Grobelnego z Poznania. Jego porażka jest pouczająca: Jacek Jaśkowiak uzyskał poparcie PO, ale mocną pozycję wyrobił sobie poza nią – w ruchach miejskich, budując reputację człowieka pracującego dla dobra miasta. Co pokazuje, że partie zyskują, gdy wystawiają kandydatów, których jedyną zaletą nie jest wierność przywódcy.