Powrót do przyszłości

Zuzanna Skalska, analityk trendów: W 2050 r. 74 proc. społeczeństwa naszej planety będzie mieszkało w strefach miejskich. Średnia długość życia ludzi Zachodu będzie wynosiła 120 lat. Tworzy się zupełnie nowa koncepcja społeczeństwa.

09.04.2012

Czyta się kilka minut

Toyota FunVii – auto w całości pokryte ekranem, na którym można wyświetlić np. nawigację, wzór karoserii dopasowany do miejsca, bądź własnego charakteru czy zajęcia. W dodatku samochód potrafi się sam prowadzić i dba o bezpieczeństwo ruchu / fot. materiały firmy Toyota
Toyota FunVii – auto w całości pokryte ekranem, na którym można wyświetlić np. nawigację, wzór karoserii dopasowany do miejsca, bądź własnego charakteru czy zajęcia. W dodatku samochód potrafi się sam prowadzić i dba o bezpieczeństwo ruchu / fot. materiały firmy Toyota

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: Jak się przewiduje przyszłość?

ZUZANNA SKALSKA: Przyszłości się nie przewiduje, tak jak nie przewiduje się pogody, lecz bada się czynniki atmosferyczne i wyciąga wnioski. Nie jestem bacą, który twierdzi, że będzie padało, gdy go strzyka w krzyżu. Zawód trendwatchera najczęściej kojarzony jest ze światem mody – tym, co twoja i moja sąsiadka uważają za „trendi”. Dla mnie jest to produkt masowej produkcji, modny dziś dzięki marketingowi. Marketing zaś zajmuje się sprzedawaniem tego, co jest dziś, a nie dochodzeniem do produktu jutra. Produkty wchodzące dzisiaj na rynek są efektem procesu, który zaczął się przed laty.

Jak daleką zatem przyszłość badasz?

Zależy, kto jest moim klientem. Jeśli instytucje rządowe – 10 lat wprzód. Bo skoro samo zbudowanie odcinka autostrady zajmuje kilka lat, to na trendy dotyczące państwa składają się procesy znacznie dłuższe. Jeśli pyta firma, chcąc wprowadzić nowy produkt, to rok też nie wystarczy. Nie da się przez ten czas zakupić maszyn, uruchomić nowej linii produkcyjnej, przeprowadzić testów, przeszkolić kadry czy przeprowadzić kampanii marketingowej. Minimalny zakres przyszłości, jakim się zajmuję, to dwa lata. Następne zakresy to 5, 10, 15 lat... – bo socjologia konsumentów pokazuje, że zmieniamy się co 4-5 lat. Trochę tak, jak co 7 lat całkowicie odnawia się cała nasza skóra.

Nie zajmujesz się modą, za to śledzisz bardzo szeroki zakres tematyk.

Monitoruję zmiany na rynku systemów medycznych i zdrowia, transportu, strefy publicznej – od lotnisk po przystanki autobusowe; dalej: technologii i opakowań żywności, wyposażenia domu, elektroniki konsumenckiej, profesjonalnych narzędzi czy transportu... Bez tak szerokiego rozpoznania nie da się śledzić trendów, bo nie wierzę w ponowne wynalezienie koła. Wszystko, co wymyślamy, opiera się na tym, co już wymyśliliśmy. Pamiętasz, jak Steve Jobs prezentował iPada?

Miałem wrażenie, że to właśnie „wynalazek koła”: coś, czego dotąd nie było...

Ależ skąd. Przyjrzyjmy się designowi tego urządzenia. To prostokąt, wewnątrz którego zachodzi interakcja, a jej efektem jest komunikacja. Czym się to różni od mezopotamskiej glinianej tabliczki? To też była prostokątna płytka, w której wygniatało się znaki służące komunikacji. Widać, że design produktu pozostał taki sam, tylko zmieniają się materiały i technologia.

Ostatnio firma Bridgestone pokazała na targach samochodowych w Tokyo koncept opon, których się nie pompuje, ich wewnętrzna konstrukcja jest zaprojektowana jak szprychy stanowiące konstrukcję z wytrzymałej gumy. Czy nie taka była idea koła wozu drabiniastego? Myśląc o przyszłości, pomyślmy najpierw o przeszłości. Nie jesteśmy w stanie odkryć więcej rzeczy. Udoskonalamy narzędzia, ale ich cel pozostaje taki sam.

Czym jest trend?

Trend to projektowanie marzeń, które realizuje dojrzały biznes.

Po czym go poznać?

Trend nie spada z nieba i się go nie poznaje. Trendwatcherzy nie są sektą pochylającą się nad błogosławioną krynicą trendów. Nie mamy kryształowych kul, lecz analizujemy to, co widzimy, usłyszymy czy przeczytamy. Jedni bazują wyłącznie na przeczuciach, inni na statystykach, kolejnych interesują zachowania przedstawicieli branż. Ja, dzięki temu, że odwiedzam corocznie ponad 20 międzynarodowych znaczących targów na świecie, oraz dzięki szerokiej sieci znajomości w wielu branżach, jestem w stanie szybciej zrozumieć nowe strategie firm oraz przewidzieć ich konsekwencje na przyszłość. I teraz pozostaje tylko wszelkie wiadomości z wielu branż intuicyjnie ze sobą skojarzyć. Ale nigdy nie wiesz, kiedy nastąpi „eureka”.

W dyskusji o podniesieniu wieku emerytalnego padają pytania, czy np. 67-letnia pielęgniarka będzie w stanie dobrze pracować. I odpowiedzi – że będzie, bo gdy ukończy 67 lat, praca będzie wspomagana przez maszyny, a my będziemy dużo zdrowsi dzięki rozwojowi medycyny. Czy faktycznie?

Żeby odpowiedzieć, musimy wziąć pod uwagę kilka czynników. Pierwszy: żyjemy w mniejszym bądź większym, ale jednak dobrobycie. Wskutek dobrobytu chcemy zdobywać więcej. Odkrywamy, że np. zakładanie rodziny przeszkadza nam w samorealizacji. Popadamy więc w rodzaj dekadencji, przypominającej nieco upadek Cesarstwa Rzymskiego. W demografii odbija się to spadkiem dzietności.

Drugi czynnik: medycyna. Rozwija się tak dalece, że zaczynamy wchodzić w kompetencje Boga. Każdy rok przynosi przełomowe odkrycia. Choćby prosty fakt: już pokolenie naszych rodziców rzadziej korzysta z usług protetyka zębów niż pokolenie naszych dziadków – a my nie będziemy z nich korzystać w ogóle. To widoczny omen poprawy zdrowia, choćby dlatego, że wiele chorób zaczyna się od zębów. Jeśli postęp medycyny będzie szedł w takim tempie, jak przez ostatnie 20 lat, to socjologowie przewidują, że – uwaga – średnia długość życia ludzi Zachodu będzie w 2050 r. wynosiła 120 lat.

Sto dwadzieścia?!

Średnia! Gdy tworzono system emerytalny, zakładał on, że pracujesz 40 lat, a na emeryturze pożyjesz może pięć. Za 10 dostaniesz odznakę z Urzędu Miasta. My tymczasem będziemy żyć coraz dłużej. 40 lat pracy i 45 lat brania emerytury, na którą, ze wspomnianych względów demograficznych, nie będzie miał kto pracować? „Nie taka była umowa!” – odpowie system i padnie.

Tworzy się zupełnie nowa koncepcja społeczeństwa. Być może powinniśmy w ogóle odejść od konceptu emerytury i wymyślić nowy system. Pytanie, czy my w ogóle będziemy emerytami – bo zmienia się też koncepcja pracy, a zawody ewoluują. Ktoś, kto 20 lat temu zaczął pracować na koparce, nie powinien się spodziewać, że za 20 lat też będzie ją obsługiwał.

Bo nie wiadomo, czy będą wtedy jeszcze koparki?

No właśnie – być może zastąpią je, powiedzmy, lasery rozcinające ziemię. Co nie zmienia faktu, że nasz operator będzie człowiekiem bardzo doświadczonym w pracach ziemnych. Tyle że będzie się musiał przez całe życie, do samej śmierci, uczyć nowych rozwiązań. To właśnie edukacja jest jednym z niewielu biznesów, które towarzyszyć nam będą od początku do końca życia.

Kończą się czasy, w których po dyplomie było się przez resztę życia cenionym „panem inżynierem”?

Tak było w erze przemysłowej, a ta właśnie się kończy. W nowym systemie twój dyplom gwarantuje tylko, że umiesz się uczyć.

Jacek Dukaj opisał w jednym z opowiadań świat, w którym praca – dzięki automatyzacji – była przywilejem nielicznych, a praca tych nielicznych polegała na wymyślaniu sposobów zabawiania niepracujących.

Ja powiem inaczej: kiedyś pracowaliśmy, żeby żyć, teraz żyjemy, żeby pracować. Tyle że zmienia się definicja pracy. Wychodzimy z ery przemysłowej, w której owa definicja była jasna: robię to i to w takich i takich godzinach, żeby zarobić tyle i tyle. Ale cofnijmy się o 300–400 lat: rolnik pracujący w polu nie wstawał z myślą „muszę iść do pracy”. Definicja pracy, do której dziś jesteśmy przywiązani, powstała niedawno w porównaniu z tysiącami lat historii ludzkości. Nowy świat burzy nasze przyzwyczajenia. Nie można w nim myśleć kategoriami „praca – życie po pracy”. Choćby dlatego, że się nie wyrobi. Trzeba znaleźć swoje miejsce i rolę w społeczeństwie, dokładnie tak jak ów rolnik, który wiedział, że przed deszczem musi zebrać siano, choćby nie wiem co. Bo praca była normalnym elementem życia.

Skoro praca będzie ciągle, to co będzie miejscem pracy?

Praca przyszłości będzie się odbywać wyłącznie w sieci – ale nie chodzi o internet, lecz o sieć znajomości. Jak prognozuje „Harvard Business Review”, przyszłością jest „hiperspecjalizacja” – nic nie będzie wykonywane w pojedynkę, lecz w zespołach. Każdy pracownik będzie freelancerem, „wolnym strzelcem”, najmującym swoje specjalistyczne umiejętności do konkretnych projektów. Będzie się zatrudniał na zasadzie linków – utrzymując łączność z potencjalnymi zleceniodawcami, za samo zlinkowanie dostając małe wynagrodzenie finansowe. Linków może mieć setki, ale to jeszcze nie znaczy, że będzie miał pracę: firmy będą płacić za konkretne zadania. W takim systemie nie jest ważne, kogo ty znasz – ważne, kto zna ciebie. Oznacza to również, że nikt inny, tylko my sami będziemy odpowiedzialni za rozwijanie swojej wiedzy. Cała dzisiejsza edukacja bazuje na erze przemysłowej – od 8.00 do 16.00. Ekonomia już się toczy w rytmie „24/7”, a praca zaczyna. Tak samo musi działać edukacja. To, co bierzemy dziś za ADHD, to raczej efekt znudzenia uczeniem w starym rytmie przez dzieci przyzwyczajone już do przyswajania setek wiadomości w jednej chwili.

Spodoba nam się taki świat?

Po pierwsze, będziemy wtedy staruszkami...

...ale, ze względu na rozwój medycyny, być może zdolnymi do pracy.

Tyle że nie będziemy tymi ludźmi, którymi jesteśmy teraz. Zmieni się nasza mentalność. Moja babcia urodziła się w 1902 r., a zmarła jako 102-letnia staruszka. Przeżyła wiek najbardziej intensywnego rozwoju technologii w historii ludzkości. Była świadkiem instalowania pierwszego telefonu w domu, a pod koniec swojego życia dzwoniła do mnie z komórki i przepraszała, że nie może wysłać sms-a, bo niedowidzi małych liter. Gdyby w latach młodości przeczytała artykuł o świecie, którego dożyła, uznałaby, że jesteśmy nienormalni i że ona tak żyć nie będzie.

Jeszcze 10 lat temu przysięgaliśmy, że się nie uzależnimy od komórek. Dziś stały się one niemal elementem naszych ciał. A czym jest 10 lat wobec historii cywilizacji?

Tymczasem wiele wizji przyszłości z początku XX w. się nie sprawdziło. Wyobrażano sobie, że będziemy w 2000 r. poruszać się na ruchomych chodnikach, nosić srebrne skafandry...

Ależ wszystkie te wizje się sprawdziły! Marzenia pozostały takie same, tylko ich materializacja wygląda nieco inaczej. Ważna jest idea przemieszczania bez wysiłku czy odpornej tkaniny. Na wielkich lotniskach czy w centrach handlowych są ruchome chodniki, a „srebrne skafandry” to choćby kurtki narciarskie z wszytym przekaźnikiem radiowym w razie przysypania lawiną.

Wspomniałaś, że tradycyjny model rodziny się zmienia. Robin Baker w książce „Seks przyszłości” zauważa, że zmienia go też rozdzielenie seksu od prokreacji dzięki rozwojowi technologii medycznych. Równoprawnym modelem stanie się, jego zdaniem, np. singiel z dzieckiem.

Nic nie jest tylko białe ani tylko czarne, wszystko rozbija się o polaryzację. Jeśli z jednej strony jest bezdzietność, to z drugiej – wielodzietność, powrót do modelu źródłowego. A między nimi jest cała gama półtonów. Nie będzie tylko jednego modelu rodziny przyszłości – jeden człowiek zmienia model swoich relacji wiele razy w trakcie własnego życia.

Klasyczne wizje przyszłości zwykle posługują się wizją miasta. Słusznie?

Przewiduje się, że przy tym tempie rozwoju urbanizacji w 2050 r. 74 proc. społeczeństwa naszej planety będzie mieszkało w strefach miejskich. Dzisiejsza Warszawa w tej perspektywie jest małą wioską. W megapolach 2050 r. zajdą gigantyczne przemiany. Bo jak dla takiego miasta generować elektryczność? Gdzie produkować jedzenie? – gdy jedziemy dziś przez Mazowsze, mające jedne z najlepszych gleb w Polsce, widzimy tylko hektary hal, hurtowni, centrów logistycznych. Zabetonowaliśmy czarnoziemy. Dlaczego nie budowaliśmy tam, gdzie są kiepskie gleby?

Bo tu jest blisko stolicy, a tam, gdzie kiepskie gleby, nie prowadzą dobre drogi.

Właśnie infrastruktura jest podstawowym problemem przyszłego miasta. Podczas niedawnej pierwszej edycji Business Creative Week w Monachium wystąpił Adrian van Hooydonk, wiceprezes ds. designu grupy BMW. Powiedział, że jeśli 74 proc. z nas będzie mieszkać w gigantycznych miastach, a nawet w milionowej aglomeracji nie mamy gdzie zaparkować i tkwimy w korkach, to jaki jest sens produkowania następnych samochodów?

Jeśli coś takiego mówi wiceprezes grupy BMW, to co oni planują?

Masz jakieś podejrzenia?

Jeszcze nie, na razie zadaję sobie pytania. Producenci aut wiedzą już, że całkowicie zmieniają się reguły gry. Pomyślmy choćby o samochodzie bez spalinowego silnika – nie będzie go na ulicy słychać, co jest bardzo niebezpieczne. Tu trzeba znaleźć inne rozwiązanie – może będziemy personalizować dźwięk auta, tak jak dziś dzwonki komórek? A to z kolei oznacza, że w miastach będzie jeszcze głośniej niż teraz. Toyota np. stworzyła konceptualny model Fun Vii, który w całości pokryty jest wyświetlaczem LED, może przyjąć każdą formę przekazu: kolor, obraz, film, można go dowolnie personalizować. A Google pokazał właśnie prototyp samochodu, który sam się prowadzi i sam dba o bezpieczeństwo ruchu, tak jak koncepty Volvo i innych marek.

Chyba wolę tradycyjny samochód, który sam prowadzę.

Auta koncepcyjne stanowią w jednym prototypie zbiór myśli i marzeń. Nie wiadomo, jak te marzenia się ostatecznie zrealizują. Tak jak było w przypadku dawnych wizji przyszłości. Ja osobiście się cieszę, że nawet w zwykłym modelu Forda Focusa jest już opcja samoparkowania.

Dodajmy do wizji motoryzacji przyszłości, że skończy się nam ropa.

O tym, że zasoby naturalne się skończą, wiemy od momentu, kiedy zaczęliśmy je eksploatować. Przez ostatnie lata firmy rywalizowały o to, kto wynajdzie jak najlepszy akumulator. Bo to prądożerność jest największym problemem dzisiejszej technologii, od której jesteśmy wszyscy uzależnieni.

Wie to każdy posiadacz smartfona.

Ale co najciekawsze – poddano się. Stwierdzono, że nie ma sensu wynajdywać lepszych akumulatorów, odwrócono więc myślenie: trzeba tak projektować urządzenia, by zużywały jak najmniej prądu.

No proszę, a kilkanaście dni temu zespół naukowców z AGH otrzymał patent na układy elektroniczne pracujące bez zegara. A to właśnie on odpowiada za prądożerność elektroniki, bo czerpie ją nawet, gdy te nie pracują.

Równocześnie pojawiają się rozwiązania umożliwiające naładowanie telefonu przez czerpanie energii nawet z domowego kaktusa.

Czy zatem Polska słusznie chce budować elektrownie atomowe?

Trudno odpowiedzieć. Ale może warto, żebyśmy się zastanowili? Niemiecka firma energetyczna tworzy program DeserTec – chce połączyć wszelkie formy pozyskiwania prądu w jedną sieć. Skoro na Saharze jest mnóstwo słońca, można tam budować farmy paneli słonecznych, a jeśli w Anglii wieje, niech powstają tam elektrownie wiatrowe. Gdzie indziej są źródła geotermiczne, dostęp do biomasy – każde z osobna może nie zaspokajać potrzeb danego regionu, dlatego trzeba je połączyć. Społeczeństwo sieciowe także energię musi pozyskiwać sieciowo, wspólnie. Być może, zamiast stawiać na zaspokajanie własnych potrzeb i produkować odpady radioaktywne, powinniśmy łączyć siły z innymi?

W mieście przyszłości będą domy przyszłości. Jak będą wyglądały za... właśnie, ile? 20? 50 lat?

Już za dziesięć, może pięć. Dla nowoczesnego człowieka jego dom jest oazą w tym wielkim mieście. Zapewnia wypoczynek, spokój i równowagę. Dlatego w tym domu znajdzie się pokój wellness – połączenie dzisiejszej sypialni i łazienki. Zresztą taki model funkcjonował już w Cesarstwie Rzymskim. Dziś np. masaż to już nie luksus, lecz proaktywna ochrona zdrowia, jak multiwitamina czy zdrowe odżywianie. W przyszłości zmieni się podstawowa funkcja służby zdrowia – nie będzie się ona zajmowała leczeniem, lecz utrzymywaniem nas w zdrowiu. Proaktywna ochrona zdrowia będzie też funkcją domów. Dziś od firmy dostaje się komórkę czy służbowe auto, w przyszłości otrzymamy drogi materac albo system oczyszczania powietrza. Ponieważ to zdrowie będzie najważniejszym zasobem pracownika. Niewyspany i chory pracuje źle.

Przejdźmy do kuchni...

Już dziś łączymy z nią pokój dzienny. W przyszłości nie będzie to jednak salon plus aneks kuchenny, lecz dwufunkcyjne pomieszczenie, bo będziemy korzystać z dostępnych już dziś udogodnień – półproduktów. Nie obieramy ziemniaków, lecz kupujemy paczkę obranych. Nie gotujemy tak jak nasze babcie, które rano wstawiały pieczeń i zupę na wieczór. Posiłek wymyślamy po drodze z pracy, a przygotowujemy w kilkanaście minut. Coraz częściej jemy też na mieście. Urządzenia kuchenne przyszłości będą się opierać na indukcji – nie będzie kontaktów w ścianach czy kuchenek. Płyta indukcyjna będzie się mogła znajdować np. w stole.

Ale, jako się rzekło, nic nie jest tylko białe ani czarne – rozwinie się więc z drugiej strony styl życia polegający na powrocie do źródeł: obieraniu, powolnym gotowaniu według starych receptur. Ale jako hobby, nie przymus. I z pomocą nowoczesnych rozwiązań. Obierki, pospołu z odchodami trafią na kompost, z kompostu powstanie metan, na którym będzie się gotować, ogrzewać nim i oświetlać. Firma Philips zaprezentowała podczas ostatniego Dutch Design Week koncept Microbial Home, oparty na zamkniętym ekosystemie. Dokładnie tak jak kiedyś – czy na dawnej wsi ktoś słyszał o koszach na śmieci? Każdy odpad do czegoś służył: albo jadła go świnia, albo palono nim w piecu, albo szedł na nawóz. Ubrania reperowano i przerabiano aż do kompletnego rozkładu.

Zachodnie społeczeństwa wielu rzeczy muszą się oduczyć. I zacząć się uczyć od społeczeństw, które dziś nazywamy mniej rozwiniętymi. One tymczasem wiedzą to, o czym my już zapomnieliśmy.

W latach 60. wyobrażano sobie, że w 2000 r. będziemy się żywić pigułkami. A jak sobie dziś wyobrażamy jedzenie przyszłości?

Jako lepsze niż dziś. Zdrowie naszego organizmu wymaga odpowiedniego żywienia, a to zdrowie będzie podstawową wartością. Będziemy jeść pokarmy sezonowe, zdrowsze, ale też głównie przygotowywane przez innych. Skoro wszyscy będziemy głęboko wyspecjalizowani, niektórzy będą się specjalizować w gotowaniu.

Nie wyobrażamy sobie jeszcze, że może nastąpić kryzys żywnościowy. Zachód nie wie dziś, co to znaczy czekać, aż wyrośnie marchewka, żyć w rytmie pór roku. Masz ochotę na truskawki? Kupisz je w pierwszym lepszym sklepie w środku zimy. Nie szanujemy rytmu natury. To się zmieni. W Berlinie działa już akcja „Urban Farming”, w Warszawie – „Odblokuj się”, które namawiają do uprawiania żywności na każdym skrawku zieleni. Po co kupować kwiatki doniczkowe, skoro mogą tam rosnąć zioła albo pomidory? Zielenią w domu będzie to, co można zjeść.

Znowu tak jak kiedyś.

Bo kto kiedyś w gospodarstwie hodował kwiatki, może poza Zosią z „Pana Tadeusza”? Będziemy miejskimi farmerami. „The Economist” pisał ostatnio o „fields in the sky” – wieżowcach w całości stanowiących pola uprawne. Na uprawy braknie miejsca, zużytego pod wspomniane hektary hurtowni...

Ale to zakłada, że miasta muszą być czyste.

Nie będzie już spalin, zmienia się też przemysł. W Londynie nie ma już „słynnej londyńskiej mgły”, która była po prostu paskudnym smogiem powodowanym przez fabryczne dymy. Nie mamy innego wyjścia, jak przejść na czystą energię.

Patrząc dziś, jak Polska w mękach buduje autostrady, zaczynam się bać, że nie podołamy ogromowi pracy niezbędnej do stworzenia zupełnie nowej infrastruktury opisywanych przez Ciebie miast. Ledwo próbujemy dogonić Zachód, a znowu grozi nam zapóźnienie?

Odwróć myślenie: mamy szansę od razu wskoczyć do nowego systemu, pomijając etapy przejściowe. Mamy dziś najnowocześniejszy system bankowy na świecie, większość wielkich firm ulokowało u nas centra finansowe. Bo nie było u nas nic, więc budując infrastrukturę, skorzystano od razu z rozwiązań najnowszych. Optymistycznie rzecz biorąc, być może na swoim zapóźnieniu wygramy. Według niektórych prognoz Brazylia, Turcja i Polska będą za sto lat przodującymi gospodarkami.

A jak za kilkadziesiąt lat zmieni się nasze poczucie piękna?

Piękne będzie to, co dzisiaj jest brzydkie. Przez całą erę przemysłową największą wartością była doskonałość. Masowa produkcja pozwalała otrzymać produkty idealne i identyczne. Jak frytka w McDonaldzie. Mamy już tego po dziurki w nosie. W Victoria and Albert Museum odbywała się niedawno wystawa, co można luźno przełożyć jako „Zrób to sam”. Ludzie zaczynają spędzać urlopy na kursach wyplatania koszyków, lepienia z gliny czy filcowania wełny. Coraz bardziej podoba nam się to, co niedoskonałe, ale stworzone przez nas. Wiążemy z takim produktem wartość, bo wiemy, jak trudno go zrobić. Doceniamy go. Tego też będziemy się uczyć od ludzi, których uważamy za Trzeci Świat.

Jedno mnie gnębi: czy cały ten rozwój technologiczny nie spowoduje, że między rozwijającymi się miastami a owym „Trzecim Światem” powstanie takie rozwarstwienie, że jego mieszkańcy zostaną wykluczeni?

Z jednej strony, odkąd istnieją miasta, Rzym był Rzymem, a prowincja – prowincją. Z drugiej, musimy przyjąć zupełnie inne wartości. Dziś wydaje się nam, że to my jesteśmy lepsi i dostarczamy prowincji lepszych rzeczy. Nic podobnego. Wciskamy im coś, czego nie potrzebują. Dziś dominacja globalnych marek sprawia, że wszystko na świecie staje się takie samo. Nie prowadźmy więc innych w ślepą uliczkę, z której sami próbujemy wyjść. Oni są szczęśliwi, my – nie.

Jeśli będziemy myśleć globalnie, nie grozi nam rozwarstwienie i wykluczenie. Czeka nas spotkanie oraz długi proces oduczania i uczenia się od nowa. 


ZUZANNA SKALSKA jest jednym z czołowych trendwatcherów. Zajmuje się monitorowaniem rynków, przewidywaniem trendów oraz budowaniem strategii marek i produktów na potrzeby biznesu. Od 1991 r. mieszka w Holandii, gdzie studiowała na Design Academy w Eindhoven i Królewskiej Akademii Sztuki i Projektowania w Den Bosch. Przez ponad dwa lata pracowała jako Sensorial Trend Analyst w Philips Design, następnie założyła departament trendów w VanBerlo, największym studiu projektowym w Holandii, dla którego pracuje do dziś. Przez 7 lat była członkiem zarządu Dutch Design Week (DDW), obecnie od ponad 2 lat zasiada w radzie doradczej Capital D (organizacja, do której należy m.in DDW). Jej projekty zdobywają szereg prestiżowych nagród w dziedzinie designu. Wykłada na Uniwersytecie Technicznym w Eindhoven. Jest pomysłodawcą wyższej szkoły designu – School of Form w Poznaniu. Od lat prowadzi, także w Polsce, wykłady i warsztaty na temat trendów. Autorka blogu www.360inspiration.nl.



Zuzanna Skalska prosi czytelników, aby wszystkie jej wypowiedzi traktować jako przypuszczenia a nie jako prawdę absolutną, i zastrzega, że jej odpowiedzi nie dotyczą dzisiejszych konsumentów, lecz jutrzejszego biznesu i rozwoju ekonomii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2012