Policzek pułkownika

Prokurator Przybył wypalił z pistoletu. Mówi, że chciał trafić w głowę, ale trafił w całą prokuraturę. A politycy zastanawiają się, czy nie dali śledczym za dużo wolności.

17.01.2012

Czyta się kilka minut

Sprawa jest wyjątkowo delikatna, bo dyskusja została wywołana desperackim czynem. Prokurator wojskowy, pułkownik Mikołaj Przybył, chciał zaprotestować. Korzystając z tego, że za drzwiami są reporterzy, wypalił do siebie z pistoletu. Wszyscy przeżyli chwile grozy – w tym dziennikarze, którzy pisali o nim krytycznie. Przypomniało to historię z 1996 r., gdy admirał Jeremy Michael Boorda zastrzelił się przed wywiadem z reporterem amerykańskiego „Newsweeka”. W rozmowie miały paść pytania o baretki odznaczeń bojowych, które oficer nosił bezprawnie.

Na szczęście dramat się nie powtórzył – Przybył odniósł tylko powierzchowną ranę. Po chwili ulgi zaczęły się jednak domysły i docinki: Chciał się zabić czy tylko z hukiem coś zademonstrować? Był skrzywdzonym i zawiedzionym śledczym? A może dziwnym osobnikiem, zafascynowanym bronią palną, który działał w grupie rekonstrukcyjnej i lubił przebierać się za rzymskiego legionistę?

Takie spekulacje są niebezpieczne, bo nie wiadomo, co dziś siedzi w głowie pana pułkownika. Jego kariera w prokuraturze została złamana. Otoczony opieką medyczną i psychologiczną powinien w spokoju wracać do zdrowia – choć widać, że energii mu nie brakuje i chętnie rozmawia z dziennikarzami.

Tym bardziej warto się zastanowić, co pułkownik powiedział mediom na feralnej konferencji prasowej, a także przeanalizować wydarzenia, które rozegrały się później.

Podejrzani dziennikarze

Pułkownik prokurator mówił o dwóch sprawach. Po pierwsze, krytykował dziennikarzy „za nagonkę medialną” na siebie oraz swoich podwładnych. Po drugie, ostro i bezpardonowo zaatakował swoich zwierzchników z cywilnej prokuratury.

Przyjrzyjmy się temu dokładniej.

Za co krytykowali prokuratora dziennikarze? Chodzi o śledztwo w sprawie wycieku informacji z prokuratorskich akt sprawy smoleńskiej. W listopadzie 2010 r. Przybył dostał od generała Krzysztofa Parulskiego polecenie, by znaleźć sprawców przecieku. Za sprawę zabrał się energicznie, tyle że pojawiły się wątpliwości, czy przy okazji sam nie złamał prawa.

W ramach śledztwa prokuratorzy wojskowi z Poznania występowali do operatorów telefonii komórkowej o wykaz połączeń z różnych interesujących ich komórek. Nie ma wątpliwości: mają do tego prawo. Jednak wystąpili także o treść esemesów. A to – zgodnie z kodeksem postępowania karnego – może nastąpić tylko po akceptacji sądu.

Warto zaznaczyć, że operatorzy nie przekazali prokuraturze treści esemesów, co nie zmienia faktu, że śledczy chcieli je mieć, nie dbając o zgodę sądu.

To pierwsza wątpliwość. Druga dotyczy zakresu informacji, których prokuratura domagała się od operatorów telefonii. Śledztwo dotyczyło wycieku informacji, który nastąpił od 15 października do 12 listopada 2010 r. Tymczasem prokuratorzy zażądali wykazu połączeń interesujących ich abonentów od 30 kwietnia 2010 r. do 15 listopada 2010 r.

Dlaczego od kwietnia? Czy Przybył szukał wycieku, czy szukał informatorów dziennikarzy, których ochrona jest zapisana w prawie prasowym?

Pułkownik oburza się na takie insynuacje. Twierdzi, że nie wiedział, iż dwa sprawdzane numery telefonów należą do reporterów (Cezarego Gmyza z „Rzeczpospolitej” i Macieja Dudy z TVN24.pl). To stwierdzenie postawiło pod znakiem zapytania jego prawdomówność, bo w aktach śledztwa numery komórek przypisane są do dziennikarzy.

Lista uchybień, których mógł się dopuścić pułkownik, nie jest dziennikarskim wymysłem. Podobne oceny znalazły się w notatce urzędowej sporządzonej przez prokuraturę apelacyjną w Warszawie.

Sporządzenie jej zlecił prokurator generalny Andrzej Seremet, gdy w gazetach pojawiły się teksty na temat Przybyła i śledztwa przeciekowego.

Ręce władzy

Przy okazji warto podkreślić: larum, jakie podnoszą dziennikarze w sprawie ścigania ich anonimowych informatorów, nie jest środowiskową histerią.

Ochronę danych człowieka, który chce się podzielić z reporterem informacją, zapisano w prawie nie bez przyczyn. Informatorzy opowiadają dziennikarzom w dyskrecji to, czego nie powiedzieliby publicznie w obawie przed utratą pracy, konsekwencjami prawnymi, oskarżeniami o zdradę tajemnicy. Ufają dziennikarzom i wiedzą, że ci mają prawny i etyczny obowiązek ich chronić. Taki układ skuteczniej pozwala patrzeć władzy na ręce.

Przypomnijmy, że gdyby nie „Głębokie Gardło”, nie byłoby afery Watergate.

Jednak politycy, którzy są akurat u władzy, chętnie o tym zapominają. Dzięki temu prokuratorzy sięgają notorycznie po billingi dziennikarskie albo wzywają reporterów (niżej podpisanych średnio co pół roku), by z uśmiechem zapytać, od kogo pochodzi jakaś informacja. Dziennikarze mają chronić swoje źródła, a prokuratorzy chcą je znaleźć. Jeśli się uda, dostaną od szefów nagrodę. Szukają więc jak najlepiej.

Z takiej właśnie filozofii wynika działanie prokuratora Przybyła. Nie zadrżał mu głos, gdy prosił o wykaz połączeń dziennikarzy – bo w prokuraturze jest taka praktyka. Było tak za czasów PiS, było tak za czasów PO, jest tak i dziś, gdy prokuraturę wyjęto ze struktur ministerstwa sprawiedliwości.

Tezy pana pułkownika

Wróćmy do feralnej konferencji pułkownika Przybyła, gdzie padło kilka ważnych stwierdzeń.

Pierwsze dotyczy śledztwa „przeciekowego”: że zlecił je generał Parulski w porozumieniu z Andrzejem Seremetem. „Polecono mi dopełnić wszystkich obowiązków i dołożyć szczególnych starań, by ustalić źródło przecieku”.

Drugie dotyczy wiedzy przełożonych o śledztwie: „Kilkukrotnie referowałem w szczegółach stan śledztwa Prokuratorowi Generalnemu Andrzejowi Seremetowi. Łącznie z przesłuchaniem Pana Prokuratora Generalnego w charakterze świadka. Pan Prokurator Generalny Andrzej Seremet miał szczegółową wiedzę na temat stanu śledztwa i podejmowanych czynności i je akceptował”.

Trzecie dotyczy zamiarów włączenia prokuratury wojskowej w struktury cywilne: „Protestuję przeciwko produkowaniu kolejnych bubli prawnych, jakimi będą proponowanie przez urzędników Prokuratora Generalnego zmiany ustawowe dotyczące likwidacji Sądów i Prokuratorów Wojskowych. (...) Dziennikarze zostali włączeni w kampanię zmierzającą do jak najszybszego zlikwidowania Prokuratury Wojskowej, ostatniej zapory przed systemem zorganizowanej przestępczości, pozwalającej na całkowite i bezkarne okradanie wojska”.

Czwarte dotyczy notatki służbowej prokuratury apelacyjnej, oceniającej krytycznie prowadzenie śledztwa przeciekowego przez Przybyła i podległych mu śledczych: „Jakim prawem opinię wydaje jakaś prokuratura apelacyjna przed rozstrzygnięciem sądowym!!!”.

Teraz najważniejsze. Niedługo potem, gdy padły te słowa oraz strzał, swoją konferencję prasową zwołał Naczelny Prokurator Wojskowy Krzysztof Parulski. Ubrany w generalski mundur, w towarzystwie swojego rzecznika (ubranego w mundur pułkownika) oświadczył: „W pełni akceptujemy wszystkie tezy i oceny, które dziś przedstawił płk Przybył”.

Pytania do pana generała

Być może pułkownik Przybył dał się ponieść emocjom, broniąc siebie i swoich podwładnych. Być może pułkownik Przybył jest słabej konstrukcji emocjonalnej. Ale generał Parulski? On chyba wiedział, co mówi.

Dlatego warto zadać kilka pytań: Czy Parulski, zlecając w śledztwie przeciekowym „szczególne starania”, miał na myśli domaganie się esemesów od operatorów? Czy dawał zgodę na takie działania?

Czy to prawda, że prokurator Seremet wiedział o wszystkim i był informowany o szczegółach śledztwa?

Jakim prawem, skoro w tym śledztwie był przesłuchiwany jako świadek?

Czy Parulski zgadza się z oceną, że trwa jakaś „kampania” zmierzająca do zlikwidowania prokuratury wojskowej?

A z oceną, że reforma przygotowywana przez prokuraturę generalną to bubel prawny (Parulski sam, zdaje się, bierze udział w tych pracach)?

Czy Parulski uważa, że Seremet nie miał prawa zażądać oceny prokuratorskich działań Przybyła?

Polityka na bagnach

Wypowiedzi pułkownika Przybyła i generała Parulskiego pokazały, że sytuacja w prokuraturze przypomina bagno. Gorzej, że jest to bagno niewolne od polityki.

Wszyscy przecież pamiętają, że Andrzej Seremet został powołany przez Lecha Kaczyńskiego.

Wszyscy pamiętają także, że Krzysztof Parulski w lipcu 2007 r. zaprotestował przeciwko ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze i podał się do dymisji, a do łask wrócił za czasów PO. Na Naczelnego Prokuratora Wojskowego powołał go premier Tusk, na generała awansował prezydent Komorowski.

Poza tym Seremet nie bardzo ufał Parulskiemu i prokuraturze wojskowej. Mówiło się, że pieczę nad nią sprawuje przez swojego człowieka – cywilnego prokuratora Marka Pasionka, delegowanego do NPW. Pasionek był jednym z najbliższych współpracowników polityka PiS Zbigniewa Wassermanna. Jeśli dodać do tego fakt, że to prokurator Pasionek był typowany przez „wojskowych” jako źródło przecieku ze śledztwa smoleńskiego – obraz będzie pełny.

Po jednej stronie barykady mamy więc Prokuratora Generalnego, którego lubi PiS. Po drugiej Naczelnego Prokuratora Wojskowego, którego lubi PO. W dodatku ten pierwszy, pod pretekstem jakichś reform, chce temu drugiemu zlikwidować prokuraturę. Horror!

Zjeść ciastko i mieć ciastko

Dlatego dziś w ocenie sytuacji w prokuraturze widać polityczne fobie i sympatie. Na szczęście nie wszyscy im ulegają, bo sprawa jest bardzo poważna.

Problem nie w tym, czy prokuratura wojskowa przetrwa burzę, czy nie. Może wojskowi powinni zostać jako oddzielny pion – prowadzą przecież specyficzne sprawy? A może nie? Nie ma wszak prokuratorów policyjnych, bankowych czy medycznych i jakoś żyjemy. Tak naprawdę nie ma o co kruszyć kopii. Mamy 167 prokuratorów i asesorów w mundurach. Ledwie 2,5 procenta, jeśli porównać to z liczbą śledczych w cywilu. Zostaną czy nie – świat się nie zawali.

Pytanie ważniejsze dotyczy tego, co dalej będzie z prokuraturą w ogóle.

Od kwietnia 2010 r. jest ona niezależna od ministerstwa sprawiedliwości. O takiej regulacji ustawowej rozmawiano latami, ale nic się nie działo, bo argumentów „za” było tyle, ile argumentów „przeciw”. Z jednej strony uniezależnienie prokuratury to zdjęcie z niej odium narzędzia politycznego. Z drugiej, to ograniczanie skuteczności państwa w walce z korupcją czy wielkimi aferami gospodarczymi.

W końcu po latach prawniczych sporów ustawa przeszła głosami PO, przy protestach PiS – a koronnym argumentem była krytyka tego, co działo się w prokuraturze za czasów ministra Zbigniewa Ziobry.

Wszystko ma swoje dobre i złe strony. Niedługo po wejściu w życie ustawy posłowie wezwali do Sejmu Andrzeja Seremeta, by zdał sprawę z postępów śledztwa smoleńskiego. Seremet przyszedł, ale zaznaczył, że robi to tylko z dobrej woli – bo prokuratura jest niezależna i on nie ma obowiązku odpowiadać na pytania posłów. Politycy mieli nietęgie miny, bo Seremet uświadomił im prostą zasadę: nie da się mieć ciastka i zjeść ciastka.

Kulawa niezależność

Tyle że coraz wyraźniej widać, iż ustawa o prokuraturze jest kulawa. Okazuje się, że Prokurator Generalny autonomiczny jest, ale nie do końca.

Na przykład nie może odwołać swoich zastępców. To znaczy, żeby zwolnić z pracy Parulskiego – który go krytykował i z którym nie chce współpracować – Seremet potrzebuje zgody ministra obrony i prezydenta. Co więcej: gdy skończy się sześcioletnia kadencja Seremeta, jego zastępcy pozostaną na stanowiskach – bo w ich przypadku kadencyjności zapomniano zapisać.

Jeśli więc nowy prokurator generalny zechce zwolnić wszystkich zastępców, będzie musiał poprosić prezydenta, ministra obrony, a także szefa IPN.

To nie koniec. Prokurator Generalny ma budżet, ale o dodatkowe pieniądze musi prosić ministra sprawiedliwości. Z budżetu Prokuratury Generalnej wyłączona jest prokuratura wojskowa, która pieniądze dostaje od ministra obrony. Generał Parulski ma więc własny budżet, a w dodatku „w zakresie służby wojskowej” podlega szefowi MON!

Seremet chce to zmienić – ale nie może w pojedynkę. Może napisać projekt ustawy, ale inicjatywy legislacyjnej nie ma. Musi prosić o pomoc ministra sprawiedliwości.

Co to za autonomia – skoro nie można dobrać sobie współpracowników, decydować o pieniądzach i proponować zmian w prawie?

***

Spektakl jest żenujący. Na górze generał krytykuje cywila, choć to jego przełożony, a po kilku dniach udaje, że ich współpraca układa się doskonale. Cywil z kolei chce generała wyrzucić, ale nie ma takich możliwości. A na dole? Na dole słychać strzały.

Po spotkaniu ze zwaśnionymi prokuratorami prezydent Komorowski oświadczył, że należy rozstrzygnąć, czy zmiany w ustawie o prokuraturze należy pogłębić, czy może się z nich wycofać.

A więc rozwiązania są dwa. Albo prokuratura wraca do ministerstwa sprawiedliwości, albo prokurator generalny dostaje jeszcze większe uprawnienia i decyduje o wszystkim, co dzieje się w jego instytucji.

Trzeba wybrać jedno albo drugie, ponieważ tolerować tego, co się dzieje, nie sposób.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2012