Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Forma z pogranicza dziennika i felietonu. Dziennik – bo z autobiograficzną pieczęcią, felieton – bo doraźny, pisany na gorąco. Rozczarują się oczekujący na sugerowany tytułem diariusz codzienności – zwierzenia zanurzone w intymności. Jest osobiście, ale w żadnym fragmencie ekshibicjonistycznie. Są wrażenia z lektur książek Schulza, Maraiego, Tołstoja, Flauberta czy filmów Lankosza i Hanekego. Trochę o paleniu i coraz trudniej osiągalnych gauloisach. Subtelnie o innym męczącym nałogu. Sporo o katastrofie smoleńskiej i awanturach na Krakowskim Przedmieściu.
Wiadomo, ma swoje tematy – rodzinna Wisła, matka, futbol, kondycja ewangelika w katolickim kraju. Albo inaczej: kondycja katolika z perspektywy ewangelika. Wraca do tego samego po wielokroć, nigdy tak samo. Ogląda jedną rzecz z prawa, z lewa, od środa, z wewnątrz, z lotu ptaka. Nie wychodzi poza własny matecznik. Nie musi, ma tu wszystko – Boga, miłość, lojalność, szaleństwo. Sytuacyjną złożoność. Z brawurową lekkością skupia się na życiowych przygodach – zwycięstwach i porażkach. Jego szczególny rodzaj humoru łączy go z Kunderą, ale jeszcze bliżej mu do Słonimskiego, nad którego felietonami zarykiwała się onegdaj cała Polska.
Złagodniał – większą wyrozumiałością wykazuje się w stosunku do ludzi, którym zdarza mu się poświęcić kilka zdań. Kiedyś potrafił wyśmiać szyderczo, na zimno wypunktować głupotę, niszczyć bez hamulców. Dziś co najwyżej jest uszczypliwy (czytaj litościwy). Weźmy passus o Januszu Rudnickim, który postulował przewietrzenie kanonu lektur szkolnych, powątpiewając: „Zastanawiam się, czy Mickiewicz był inteligentny?”. „Janusz, ty się nie zastanawiaj! Błagam cię, nie zastanawiaj się! Jakiekolwiek masz mocne strony, zastanawianie się do nich nie należy”. Albo o Joannie Bator, tegorocznej laureatce Nagrody Nike: „W wywiadzie ogłoszonym w dzisiejszych »Wysokich Obcasach« Joanna Bator nie ukrywa, że jest wielką pisarką. W zasadzie popieram tę taktykę, ma ona w tym wypadku silne uzasadnienie. (...) Gdy jednak pada w wywiadzie (jak się okazuje nieco nieostrożnie zatytułowanym „Odyska”) pytanie o narracyjne walory ostatniej powieści, na które pisarka swobodnie odpowiada: »To rzeczywiście książka o sile słowa. Nie byłoby Odysa bez Homera« – ogarnia mnie pewien popłoch. Przy całym uznaniu uważam, że na porównywanie się z Homerem jest jednak za wcześnie. Rok, dwa bym mimo wszystko poczekał”.
O śmierci pisze od zawsze, teraz częściej, w śmielszym natężeniu. W szeregu wpisów pojawią się przyjaciele i bliscy, którzy odeszli, na czele z babką Czyżową, bohaterką szeregu wcześniejszych tekstów. Jest też nowy wątek – choroba. Roztrzęsione ręce, problem z wykonaniem elementarnych czynności. Konfrontacja z cielesnością i wynikającymi z niej ograniczeniami. W tym wszystkim szukanie dobrej pory na napisanie przynajmniej kilku akapitów. Bezbronność wobec nieubłaganych faktów, nigdy ckliwość. Pilch najdramatyczniejszą słabość przekuwa w siłę. Żadnych asekuracyjnych woali, w zamian pierwszoligowa literatura. Pilch mówiąc o sobie, mówi o nas – zdrowi czy chorzy – to przestaje grać rolę. Znaczenie ma coś innego – los nieustannie wystawiający nasze człowieczeństwo na próbę, sprawdzający możliwości, moce witalne – psychiczne i fizyczne.
Jerzy Pilch, „Dzienniki”, Wielka Litera, Warszawa 2012