Pierwsze starcie

Dzięki emerytalnej batalii wróciła do polskiej polityki debata nad realnymi problemami. Szkoda, że wraz z niezwykłym nagromadzeniem demagogii i populizmu.

03.04.2012

Czyta się kilka minut

Finisz koalicyjnych negocjacji i parlamentarna debata nad wnioskiem o referendum to bynajmniej nie koniec: ciąg dalszy telenoweli pod tytułem „referendum emerytalne” zapowiedział już szef SLD Leszek Miller, związkowcy z Solidarności zagrozili dalszymi protestami, tymczasem porozumienie PO-PSL w sprawie wieku przechodzenia na emeryturę dopiero za kilka tygodni ma szansę przerodzić się w gotowy – opatrzony w szczegóły, a nie tylko ogólne ustalenia – projekt ustawy.

Bez wątpienia jednak ubiegły tydzień przyniósł zamknięcie pierwszej poważnej odsłony emerytalnego sporu. Czy wydarzyło się w związku z tym w Polsce coś istotnego?

TŁUSTE KOTY

W wymiarze najbardziej powierzchownym – tym odnoszącym się do parlamentarnego spektaklu – nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Choć trudno oprzeć się wrażeniu, że najgorsze cechy polskiej polityki objawiły się nam w ubiegły piątek (podczas debaty nad referendum w sprawie wieku emerytalnego) w postaci esencjonalnej.

I nie chodzi nawet o sejmowe połajanki – ludzi „spod ciemnej gwiazdy” prezesa Kaczyńskiego, „tłuste koty” wytypowane przez posłankę Kempę do jak najszybszego opodatkowania, czy „pętaka” w wykonaniu szefa rządu (to skądinąd paradoks: emocjonalna wymiana zdań Tusk–Duda stanowiła jedyny merytoryczny wkład w debatę) – ale groteskowe wyścigi na wzniosłe hasła, których dotychczasowy sens udało się posłom opozycji niemal całkowicie odwrócić. Słyszeliśmy więc wielokrotnie o „demokracji” (ta miałaby być zagrożona za sprawą reformy wdrażanej przez legalnie wybraną władzę), „odwadze” (w nowym znaczeniu polega na torpedowaniu skrajnie niepopularnej reformy i pójściu z prądem społecznego niezadowolenia) oraz o „solidarności” (jej objawem miałaby być walka o prawo do przechodzenia na emeryturę na starych zasadach, a w konsekwencji – głodowe świadczenia dla przyszłych pokoleń).

Za symbol pomieszania wszystkiego ze wszystkim niechaj wystarczy jeden obrazek: Leszek Miller odśpiewuje „Mury” Kaczmarskiego w towarzystwie działaczy Solidarności, ci zaś nagradzają jego występ brawami.

TUSK NIE OSZUKAŁ

Na poziomie drugim, politycznym, dostaliśmy sygnał potwierdzający istnienie unikalnego w polskich warunkach fenomenu: stabilizacji, o jakiej nie mogły marzyć poprzednie koalicje i jaka może się długo nie powtórzyć. „Niech dobry Bóg da każdemu takie konflikty” – powiedział na jednej z konferencji premier Tusk, i trudno nie przyznać mu racji. Owszem, koalicję czeka niejeden spór, wiele jednak wskazuje na to, że skoro PO i PSL nie potknęły się o tak niepopularną zmianę, nie potkną się już o nic.

Zwycięstwo PO i PSL trudno jednak uznać za równorzędne: Waldemar Pawlak znów wygrał jakby wbrew sobie. Chciał reformować i nie reformować równocześnie; być trochę władzą, trochę łagodzącą skutki jej działań opozycją; spełniać rolę na poły wicepremiera, na poły zdystansowanego szeregowca, który podczas debaty nad referendum zasiada ostentacyjnie w ławach poselskich.

Największym wygranym pierwszego emerytalnego starcia jest zatem Donald Tusk, który – wbrew niektórym komentarzom – nie musiał wcale upierać się przy tej reformie. Mógł spokojnie złożyć jej poniechanie na karb sprzeciwu współkoalicjanta bądź – nieodwołanej jeszcze werbalnie, choć w praktyce dokonującej żywota – doktryny „reform, które nie mogą boleć”. Groteskowo brzmi w tym kontekście zarzut, że „Tusk oszukał Polaków”, gdyż o podwyższeniu wieku emerytalnego nie mówił przed wyborami: ten zarzut można spokojnie odnieść nie tylko do wielu reform ostatniego 20-lecia w Polsce, ale też do wprowadzającej emerytalne zmiany Europy. W Niemczech – skądinąd u nas podawanych jako przykład rzekomego zwrotu w kierunku ponownego obniżenia wieku emerytalnego – koalicjanci z CDU/CSU i SPD zgodzili się na podniesienie wieku emerytalnego już w umowie koalicyjnej w 2005 r. (ustawę uchwalono w 2007 r.), mimo że żadna z partii nie sformułowała tego postulatu w swoim programie.

Największe porażki zakończonej w ubiegłym tygodniu odsłony emerytalnego sporu dotyczą komunikacji ze społeczeństwem. Strona rządowa nie zdołała przebić się z przekazem, zdawałoby się, oczywistym: że wysokość świadczeń poszczególnych obywateli nie jest efektem losowania, a godna emerytura nie rodzi się w torbie listonosza i jest wypadkową m.in. długości okresu płacenia składek. Strona „referendalna” nie zdołała – ba, nie zadała sobie w tej mierze trudu – wyjaśnić Polakom, na czym miałby polegać plan B, w przypadku, gdyby referendum doszło jednak do skutku, a Polacy opowiedzieliby się przeciwko emerytalnym zmianom. „Co dalej?” – na to proste pytanie nie odpowiedzieli ani Kaczyński, ani Miller, ani Duda.

CZĄSTKOWE ROZWODNIENIE

Mamy wreszcie wymiar trzeci: społeczno-ekonomiczny. Przypomnijmy: zgodnie z koalicyjnymi ustaleniami popracujemy do 67. roku życia, chyba że zdecydujemy się na – wynegocjowaną przez PSL – emeryturę cząstkową, przysługującą kobiecie w wieku 62 lat i mężczyźnie w wieku lat 65. Co ważne: ta emerytura, wypłacona pod warunkiem 35-letniego stażu ubezpieczeniowego w przypadku kobiet i 40-letniego w przypadku mężczyzn, będzie stanowić jedynie 50 proc. emerytury pełnej, a fakt jej pobierania nie zostanie bez wpływu na wysokość świadczenia wypłacanego po ukończeniu 67. roku życia. Innymi słowy: decydując się na cząstkową emeryturę, decydujemy się jednocześnie uszczuplać nasz kapitał na przyszłość. W tym sensie owo peeselowskie „rozwodnienie” reformy (i tak niewielkie: Waldemar Pawlak zrezygnował np. z pomysłu „nagradzania” kobiet wcześniejszą emeryturą za rodzenie dzieci) nie powinno stanowić dla budżetu większego zagrożenia.

Ubiegły tydzień, w trakcie którego debata nad emeryturami przyspieszyła, obfitował w nadzwyczajne nagromadzenie demagogii i populizmu. Krytycy reformy niejednokrotnie wikłali się w zabawne sprzeczności (vide poseł opozycji krytykujący cząstkową emeryturę jako świadczenie głodowe – do czego doprowadzi storpedowanie podniesienia wieku emerytalnego jak nie do drastycznego obniżenia świadczeń?). Obficie odwoływano się do gróźb, w tym do tej najcięższej: Polacy – powiadali krytycy reformy – będą za sprawą podniesienia wieku emerytalnego pracować do śmierci. Na nic nie zdały się przywoływane tu i ówdzie prognozy, według których oczekiwana długość życia Polaków będzie rosła w nadchodzących dziesięcioleciach (w 2020 r. przeciętny mężczyzna może liczyć na dożycie 81 lat, co oznacza, że po zmianach spędzi 14 lat na emeryturze).

CZAS PYTAŃ

Populistyczne głosy przeciw reformie nie oznaczają rzecz jasna, że zmiany w systemie emerytalnym nie budzą obaw. Jakie konsekwencje przyniosą np. pozorne przywileje dla pań? Czy możliwość pobierania cząstkowej emerytury już w 62. roku życia – w połączeniu z krótkim, bo tylko 35-letnim okresem ubezpieczeniowym – nie sprawi, że duża część z nich otrzyma głodowe świadczenia? Czy pracodawcy nie będą wypychać zbliżających się do przedemerytalnego okresu ochronnego kobiet z rynku pracy?

Prawdą jest, że samo podniesienie wieku emerytalnego – bez zmian na rynku pracy, w służbie zdrowia, polityce prorodzinnej etc. – nie wystarczy, by zapewnić przyszłym emerytom bezpieczeństwo (choć nieprawdą jest, że podniesienie tego wieku bez mitycznego dodatkowego pakietu ustaw nie ma sensu; to nie kwestia sensu lub jego braku zresztą, a matematycznej konieczności). Wszystkie te wątpliwości nie unieważniają jednak najważniejszego wniosku: wraz z koalicyjnym porozumieniem w sprawie emerytur zrobiliśmy – w ślad za większością krajów europejskich – poważny krok do przodu. Porozumienie w sprawie emerytur nie gwarantuje nam, przyszłym emerytom, szczęśliwości i dostatku, oddala jednak wizję, w której za lat 30-40 obudzimy się z ręką w... pustym portfelu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2012