Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Już widzę hordy rozwydrzonych dzieciaków, które zamiast odrywać nogi pluszowym misiom, robią to samo przypadkowym przechodniom. Zamiast roztłukiwać młotkiem miniatury aut, roztłukują prawdziwe samochody. Gdyby jeszcze potrafiły organizować się w gangi... Marny nasz los!
Z drugiej strony, może Lem był dzieciakiem specyficznym? Przecież gdy sięgamy pamięcią w głąb naszego dzieciństwa, widzimy miłe, ładne, pucułowate osóbki. Strażaków, znane lekarki, księżniczki i dobrych monarchów. Jeśli nawet zobaczymy gdzieś żołnierza, to przecież takiego, który przelewa krew wrogów w słusznej sprawie, najczęściej walcząc o pokój. Skąd miałyby się więc brać te półdzikie hordy? Miałyby się składać z jednego Lema?
Ciekawe, że to samo można odnieść i do pamięci zbiorowej, i do historii całych narodów. Niby wiemy, że dzieje świata pełne są potwornych wojen, masowych mordów, skrytobójstw, zdrad i gwałtów. Trudno jednak dociec, kto za to wszystko odpowiada. Poczytajmy historię poszczególnych nacji, pisaną przez ich historyków. Przez świat wprawdzie przelewały się fale zła, ale akurat ten naród i tamten prawie wyłącznie cierpiał. Jeśli wojował, to wyłącznie we własnej obronie. Jeśli uderzył pierwszy, to tylko po to, by uprzedzić skryty, od dawna zamyślany atak sąsiada.
Narody in corpores w zasadzie nie odpowiadają za żadne podłości. Jeśli już jakaś się zdarzyła, to za sprawą jednostek, odszczepieńców, zwykłych kryminalistów, zwyrodnialców, którzy przecież występują w każdej społeczności. Dlatego nie ma powodów, by brać za ich dzieło jakąkolwiek odpowiedzialność, a już, Boże broń, za nich przepraszać.
Niemal w każdej społeczności, tak jak zwyrodnialcy, występują również genialni fizycy, dotknięci ręką Boga kompozytorzy czy malarze i autorzy wiekopomnych książek. Z jakiegoś powodu do tej drugiej kategorii całe narody przyznają się znacznie chętniej. Czasem nawet kilka nacji pretenduje do jednego geniusza tak bardzo, że są gotowi się o niego kłócić.
Cóż, historia nie jest wszak nauką ścisłą. Niby jest jakaś metodologia, dostępne wszystkim źródła, no i niepodważalne fakty. A jednak! Fakty podlegają interpretacji, źródła można poddać (miażdżącej) krytyce, a metoda? Każda jest dobra, byleby wyszło na nasze. Historyk teoretycznie powinien zostawiać swoją narodowość i patriotyzm razem z paltem i kapeluszem w szatni archiwum, do którego wchodzi, by poszukiwać prawdy. Jednak historycy robią to niezmiernie rzadko. Dlatego też każdy ma swoją historię i swoje powody do dumy.
Problem zaczyna się, gdy zestawiamy np. historię dwóch sąsiadów. Oto wielka wiktoria jednych jest ledwie małą, nieznaczącą potyczką w podręczniku napisanym przez drugich. To, co pierwsi nazywają zdradą, drudzy będą ogłaszali misterną dyplomatyczną rozgrywką, pierwsi powiedzą: tchórzostwo, drudzy: przykład racjonalnego działania.
Historia jest służącą polityki. Dobrym narzędziem do budowania tożsamości, dumy mitów. Prawda odchodzi na dalszy plan – skoro mówimy o historii, której mają uczyć się nasze dzieci i ich dzieci. Chodzi o dzieci! Dla naszych dzieci chcemy przecież jak najlepiej.
Nie wiem jak Państwo, ja w każdym razie, gdy sięgam pamięcią daleko w przeszłość, widzę słodkiego chłopca, który bawi się w szlachetnego rycerza. Jest szczupły, kocha rodziców, zabawek nie psuje.