One się zwyczajnie nienawidzą

Tomasz Iwański, trener: Dochodzenie do mistrzostwa trwa 10-12 lat. Zaczyna się w wieku 6 lat, w wieku 18 osiąga się maksymalny poziom wytrenowania. Najlepsze wyniki przychodzą po 15 latach treningu. Matematyka.

08.07.2013

Czyta się kilka minut

Sabine Lisicki (po lewej)  wygrywa z Sereną Williams.  Wimbledon, 1 lipca 2013 r.  / Fot. Eddie Keogh / REUTERS / FORUM
Sabine Lisicki (po lewej) wygrywa z Sereną Williams. Wimbledon, 1 lipca 2013 r. / Fot. Eddie Keogh / REUTERS / FORUM

PAWEŁ RESZKA: Będzie tenisowy szał w Polsce po Wimbledonie?
TOMASZ IWAŃSKI: Bardziej niż szał potrzebne są systemowe rozwiązania, które pozwolą dobrym trenerom normalnie pracować z młodymi tenisistami. Wątpię, czy to nastąpi.
Trenerom? W pierwszej dziesiątce żeńskiego tenisa są trzy zawodniczki związane z Polską, szkolone i finansowane przez rodziców.
Finansowanie tenisa w większości krajów opiera się o pieniądze rodziców. Co mocno ogranicza nabór ludzi, którzy mogliby dobrze grać.
Prosto mówiąc: rodzice muszą być bogaci?
Zawodowe granie w tenisa to wydatki. Płacą rodzice, ale i kluby, federacje czy sponsorzy. Oczywiście nie ma gwarancji, że jeśli federacja tenisowa wyłoży kilkadziesiąt milionów, to znajdzie Jerzego Janowicza. Jednak dobry system finansowania zwiększa szanse. Proszę zauważyć, że większość polskich zawodników widocznych na światowych kortach, wspomagał biznesmen Ryszard Krauze.
Agnieszka Radwańska i Jerzy Janowicz nie mieli wielu pieniędzy z zewnątrz.
To mit, który dobrze się sprzedaje w mediach, ale nieprawdziwy. Oprócz rodziców pomagało im wiele osób. Jurek przez sześć lat trenował w klubie, którego jestem dziś wiceprezesem. Dostawał np. korty za darmo – jeden sezon zimowy to jakieś 20 tys. zł. Miał też sponsora, firmę PBG, która inwestowała w niego 200 tys. zł rocznie przez dwa-trzy lata. Przykre, że ludzie dookoła niego nie zawsze o tym pamiętają.
Znaleźć sponsora dla 12-13 latka nie jest łatwo, a pieniądze rodziców w pewnym momencie nie wystarczają. Agnieszkę przez lata wspierał Prokom Ryszarda Krauzego.
Ile czasu musi upłynąć, zanim zawodnik zacznie zarabiać?
Trzeba go kształtować przez 10-12 lat, potem można myśleć o tym, że będzie zarabiał. Myśleć, bo efekt jest zawsze niewiadomą.
No ale jeśli zainwestuje się dobrze, to w końcu pojawią się wielkie pieniądze. Zarobi zawodnik, trener i sponsor.
Otóż nie. Nie ma gwarancji, że po osiągnięciu pełnoletności zawodnik nie podziękuje trenerowi i sponsorowi. Kontrakt w imieniu osoby niepełnoletniej podpisują opiekunowie prawni, więc zawsze można stwierdzić, że było się ubezwłasnowolnionym przez rodziców.
Zdarza się taka nielojalność?
Bardzo często. Wielu sponsorów i trenerów jest w sporach sądowych ze swoimi zawodnikami. Takie „tenisowe piekiełko”.
Nikt nikomu nie ufa?
Trenerzy nie chcą pracować za obietnice przyszłych zysków, bo nie wiadomo, czy zyski kiedykolwiek będą, a muszą utrzymywać siebie i swoje rodziny.
 Więc gdy zawodnik ma np. 14-19 lat, nie ma kasy na trenera. Nie myśli o spokojnym i prawidłowym rozwoju, tylko robi wszystko, żeby pokazać jakiś rezultat, bo to może pomóc znaleźć sponsora i w konsekwencji zarobić. Dopiero od 80. miejsca w rankingu można mieć w miarę dobrego trenera.
Jaki to koszt?
Solidny trener z opłaceniem podróży to minimum 150-200 tys. dolarów rocznie. Te pieniądze trzeba wygrać na korcie. W dodatku opłacić swoje przejazdy, nierzadko z mamą czy tatą. No i z czegoś żyć. Oczywiście najlepsi trenerzy kosztują o niebo więcej.
Jaka jest dobra pensja dla trenera? ­200-300 tysięcy dolarów rocznie?
Niewielu zarabia aż tak dobrze. Większość ludzi kręcących się w tenisowym światku zrobi wszystko, żeby się załapać do trenowania kogoś z górnej półki, nawet za małe pieniądze.
Żeby potem pisać w ulotkach swojej szkoły: „Byłem trenerem takich mistrzów jak...”?
Właśnie. Dlatego większość takich „trenerów” ogranicza się do noszenia rakiet za zawodnikami. Mówię większość, bo jednak jest kilku fachowców, którzy wykonują realną robotę, pomagają zawodnikom. Ciekawe, że głównie w tenisie męskim.
Podsumowując: tworzy się chory układ. Zawodnik jest panem, władcą i pracodawcą trenera, i to znacznie bardziej majętnym. Trener zarabia 5-10 proc. tego, co zawodnik.
Po co więc trenerzy? Wielu dobrych zawodników wytrenowali rodzice. Dzieciak gra, kasa zostaje w rodzinie.
Oszczędność gra tu sporą rolę. Ale znów: w tenisie męskim rodzice-trenerzy zdarzają się znacznie rzadziej niż w kobiecym, bo kobiecy tenis to przeważnie biznes rodzinny. Rodzice inwestują, a potem pilnują zawodniczki, bo a nuż się nagle zakocha albo pójdzie w tango.
Chłopaków to nie dotyczy?
Faceci znacznie wcześniej potrafią obejść się bez nadzoru, są lepiej poukładani. Męski tenis jest znacznie lepszy technicznie także dlatego, że zawodniczki kształtują w większości ludzie, którzy o tym sporcie mają małe pojęcie.
Tata Williams nauczył córki łupać w piłkę z całej siły i zepsuł kobiecy tenis?
Tak, sprymitywizował. Jednak spójrzmy na to z innej strony. Tata Williams miał dwie duże córki. Jedna mierzy 190 centymetrów, druga waży – niezależnie, co tam wypisuje na swojej stronie internetowej – ok. 85 kg. Do ich warunków fizycznych pasuje siłowy styl gry.
To w czym problem?
W tym, że inne zawodniczki zaczęły robić to samo. One mocno, to ja jeszcze mocniej. Dziś kobiecy tenis to małpowanie: „Aha, ona tak uderza, tak się składa, tak się ubiera, to my też tak”. Są oczywiście wyjątki, jak Agnieszka Radwańska czy Kirsten Flipkens. No i efekt jest taki, że jak pojawia się taka Agnieszka, to większość rywalek głupieje.
Agnieszkę Radwańską trenował ojciec, który profesjonalnym trenerem nie był.
Piotrek Radwański, przypomnę, był tenisistą. Nie ma jakiejś supertechniki, ale rozumie grę. Wykonał z córkami fantastyczną pracę. Jest jednym z wyjątków, które potwierdzają regułę.
Czemu Radwańskiej rzadko udaje się pokonać mocno bijące zawodniczki?
Agnieszka gra świetnie w tenisa, ale pan pyta, czy może grać lepiej... Moim zdaniem ma ciągle rezerwy. Tyle że w kobiecym tenisie pojawia się często pytanie: „a po co?”.
Jak to?
Zawodniczki z najwyższej półki wygrywają, przegrywają, zarabiają. Moim zdaniem niewiele z nich się doskonali i zmienia swoją grę. Jest, jak jest, i jest im z tym dobrze. Oczywiście, one się oburzą i powiedzą, że to nieprawda...
Trener kobiecego tenisa musi być przystojny?
Połowa trenerów, którzy są w Tourze, to partnerzy zawodniczek. Wystarczy zresztą posłuchać ich rozmów. Kiedy jedna pyta: „Co myślisz o trenerze?”, nie słyszy od koleżanki: „Świetnie uczy gry z głębi kortu, ale nie potrafi ustawić woleja”. Takiej rozmowy nie słyszałem nigdy.
A co Pan słyszał?
„On? On jest bardzo miły”.
Trener-narzeczony to kiepski pomysł?
Chłopak, trener, podporządkowany finansowo zawodniczce – bo przecież ona mu płaci. Jak to pogodzić? Ale jedna z niewielu tenisistek, które się zmieniły, i to przez trenera-narzeczonego, to Serena Williams. Ona ciągle pracuje, udoskonala swoją grę. Nie wali na maksa: potrafi przerzucić, zagrać skrót, zachowując dawne atuty. Patrick Mouratoglou to najwyższa półka.
 
Tenis to harówka od dzieciństwa. Kiedyś musi nadejść moment, że zawodnik mówi: „Sorry, mam dość, chcę z kimś być, chcę sobie pożyć”. Co wtedy?
Różnie. Niektórzy zaczynają grać lepiej, bo miłość uskrzydla. Nie zgadzam się, że uczucie musi przeszkadzać w karierze.
Karolina Woźniacka zaczęła grać słabiej.
Bo jest wypalona, zmęczona. Jej styl wymaga niesamowitej pracy oraz ciągłej koncentracji, i to od najmłodszych lat. Baterię trzeba naładować. Uczucie nie jest przyczyną, a już na pewno nie bezpośrednią przyczyną słabszej gry.
Chce Pan powiedzieć, że gdyby w jej życiu nie pojawił się golfista Rory McIlroy, to i tak byłaby na etapie: „koniec tyrania”?
Proszę pamiętać, że ona zarobiła kilkadziesiąt milionów dolarów. Była numerem jeden. Nikomu nie musi nic udowadniać. To moment, gdy ciężko znaleźć motywację, narzucać sobie reżym. Sport nie jest na całe życie.
Woźniacka wróci?
Nie wiem. To pytanie o charakter mistrza. Czy jeszcze chce? Czy są wokół niej ludzie, którzy pomogą znaleźć właściwą drogę, by znów weszła na najwyższe obroty? Tacy fachowcy istnieją, ale jest ich niewielu.
Przeczytałem, że Agnieszka Radwańska pierwszy turniej wygrała w wieku sześciu lat, a jej 4-letnia siostra zajęła w nim 4. miejsce. Przerażająco wcześnie.
Sponsorzy mogą się pojawić tylko przy bardzo wczesnym pokazaniu dobrych rezultatów, stąd karierę trzeba zaczynać wcześnie. To ogólnoświatowy trend, nie do końca właściwy z punktu widzenia metodyki treningu.
Marzę o karierze swojego dziecka: kiedy mam je prowadzić na pierwsze lekcje?
Dochodzenie do mistrzostwa w tenisie trwa 10-12 lat. Zaczyna się w wieku 6 lat, w wieku 18 osiąga się maksymalny poziom wytrenowania. Najlepsze wyniki przychodzą po 15 latach treningu. Matematyka.
A dokąd prowadzić dzieciaka, żeby go nie zepsuli?
Pyta pan, czy w Polsce są dobrzy trenerzy? Są. Mógłbym wymienić... dwóch... trzech.
Dobry trener weźmie siedmiolatka i doprowadzi go do finału Wielkiego Szlema?
Dobry trener to taki, który może być przydatny zawodnikowi na jakimś etapie rozwoju: taki, który szuka przez całe życie materiału do rozwoju własnego i materiału do zrobienia wyniku. Jeśli jest naprawdę dobry, dostrzeże kandydata na mistrza i zrobi tak, że mu nie zaszkodzi, tylko pomoże, bo ma wiedzę, która pozwala mu trenować we właściwy, indywidualny sposób.
Przykład?
Mieczysław Bogusławski, który przez 7 lat prowadził Jerzego Janowicza. On jest najlepszym trenerem przygotowania fizycznego do tenisa w Polsce, jednym z najlepszych fachowców na świecie. Teraz to procentuje. Zresztą Janowicz rozwija się w sposób modelowy.
W jakim wieku zawodnik trafia do cyrku tenisowego: torba na ramieniu, hotele, wyjazdy?
W wieku 13-14 lat zaczyna się poważne granie. Wtedy trzeba rozgrywać już kilkadziesiąt meczów w roku.
Jak wygląda życie w tym cyrku?
Jest nudne. Głównie czeka się na mecze – nie ma czasu, żeby spacerować, zwiedzać miasto, iść do muzeum.
Zawodnicy się przyjaźnią?
Teoretycznie panuje atmosfera przyjaźni. W praktyce wszyscy najchętniej by się zagryźli, szczególnie dotyczy to kobiet. One się zwyczajnie nienawidzą. Oczywiście na konferencjach mówią, że są najlepszymi przyjaciółkami: „Jest nam wspaniale, kochamy się oraz jest nam bardzo miło”. Jasne: jak wszędzie zdarzają się wyjątki, ale... rzadko.
No tak, konferencje prasowe są dość uładzone, a wypowiedzi kurtuazyjne.
WTA przeprowadza specjalne szkolenia dla zawodniczek. Uczy, jak odpowiadać na pytania. To dlatego wywiady są takie plastykowe.
Muszę zadać to pytanie na koniec: dlaczego oni, a szczególnie one tak wyją?
[śmiech] Zaczęło się to od amerykańskiego trenera Nicka Bollettieriego i jego zawodniczki Marii Szarapowej. Agresywny wydech niby służy „wyrzuceniu” emocji i wzmocnieniu energii wkładanej w uderzenie, a tak naprawdę to prymitywny chwyt, żeby przestraszyć przeciwnika. To jakiś nieestetyczny absurd. Zresztą Szarapowa, klasyk gatunku, wyje tylko na meczach, na treningach tego nie robi. 

TOMASZ IWAŃSKI jest jednym z najlepszych polskich trenerów tenisa. Dzięki pracy z nim Nadia Pietrowa wspięła się w rankingu WTA do pierwszej dziesiątki i przez pewien czas była na 3. miejscu. Pracował też z Jarosławą Szwedową, Olhą Sawczuk, Galiną Woskobojewą, a z Polaków – z Magdaleną Grzybowską, Marcinem Matkowskim czy Mariuszem Fyrstenbergiem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2013