Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Od 1959 r., a więc od początku istnienia wydawnictwa, była jego sercem. Jacek Woźniakowski, pierwszy jego dyrektor, tak wspomina Krystynę i jej męża: „sekretarz wydawnictwa, której takt, spokój, skromność, wiedza i pracowitość okazały się bezcenne. Zygmunt Pawlus, redaktor techniczny, partyzant, dynamiczny, obrotny, zawsze tryskający optymizmem i humorem. Z tymi dwojgiem, których połączył w końcu węzeł małżeński, działaliśmy zgodnie i przyjaźnie przez 30 lat, chyba bez jednego zgrzytu! Zdaję sobie sprawę, że określając w dwóch słowach ich funkcję, popełniam rażący anachronizm. Bo Krysia była jednocześnie moim zastępcą, adiustatorem czy adiustatorką, korektorką, prowadziła i wystukiwała na maszynie rozległą korespondencję, i tak dalej”.
Wydawnictwo Znak to do roku 1980 pięć osób. Pani Krysia wylicza: „Jacek Woźniakowski, Zygmunt Pawlus od spraw techniczno- -drukarnianych (z czasem dołączył do niego Edward Leśniak), Barbara Strzelecka i Antoni Ochęduszko z działu handlowego i ja”.
Jej opowieść, opowieść uczestnika i świadka tamtej epoki, spisała Anna Mateja („Wszystko w głowie”, „TP” nr 7/2009). W tej rozmowie Krystyna wiele i dobrze mówi o innych, a niemal nic o sobie. Taka była. Jej biuro, siedziba wydawnictwa – pokoik nad redakcją „TP”, do którego wchodziło się po kręconych, metalowych schodkach, był dla wielu miejscem ucieczki.
Wykonywała gigantyczną pracę, a przecież zawsze była gotowa do rozmowy. Rozmowa z nią pomagała człowiekowi się pozbierać. Przepadali za tymi rozmowami nasi wielcy redaktorzy jak Tadeusz Żychiewicz, i autorzy. Utkwił mi w pamięci Jerzy Nowosielski, który tam przesiadywał godzinami. Jej mądrość połączona z umiejętnością uważnego słuchania, z darem empatii, przyciągała ludzi. Jakże umiała się cieszyć sukcesami innych. Sama nie pchała się na afisz. A przecież to ona była głównym redaktorem książek Znaku. Jej nazwisko figuruje tylko w jednej, w wydanym z benedyktynami „Mszaliku na niedziele i święta”. Powie w rozmowie z Mateją: „To jedyna książka ze wszystkich, jakie przez 30 lat pracy w Znaku przygotowywałam do druku, w której pojawia się moje nazwisko”.
Kiedy odeszła na emeryturę, towarzyszyła nam, cierpiała z nami i dzieliła nasze radości. Z wdzięcznością wspominam jej telefony w chwilach trudnych i radosnych, a także spotkania, coraz rzadsze, bo utrata wzroku ograniczała jej możliwość poruszania się po mieście.
Należała do tych, których obecność w każdej rodzinie, w każdej wspólnocie, jest bezcenna, którzy nikomu nie zagrażają, bo nie zabiegają o ważne miejsce dla siebie, wszystkich darzą życzliwością, umieją słuchać, nie osądzają i rozumieją. Dla mnie, w początkach mojej pracy w „Tygodniku”, była nieocenionym wsparciem. Dziś zdałem sobie sprawę, że nigdy jej tego nie powiedziałem, nie podziękowałem. Dziękuję, kochana Pani Krysiu.