O krzyż na grobie

Polskie ofiary rzezi wołyńskiej często leżą w grobach anonimowych, nieoznaczonych, zapomnianych. Najwyższy czas to zmienić.

08.07.2013

Czyta się kilka minut

Rok 2006: członkowie zamojskiego stowarzyszenia – dawni mieszkańcy Wołynia – stawiają krzyż na miejscu Kolonii Fundum, polskiej wsi wymordowanej przez UPA. Z prawej pochodząca z tej miejscowości Kamila Ostasz (dziś już nieżyjąca). / Fot. Leszek Wójtowicz
Rok 2006: członkowie zamojskiego stowarzyszenia – dawni mieszkańcy Wołynia – stawiają krzyż na miejscu Kolonii Fundum, polskiej wsi wymordowanej przez UPA. Z prawej pochodząca z tej miejscowości Kamila Ostasz (dziś już nieżyjąca). / Fot. Leszek Wójtowicz

Stoją pod tym krzyżem już 70 lat. Niektórzy od dziecka. Kiedyś w jego cieniu dorastali, dziś wielu z nich już nie żyje. Ale jakby dopiero teraz zauważono ich cierpienie, pochylono się nad ich bólem jak należy.
Janina Kalinowska i Zofia Szwal, obie z Zamościa, jeżdżą na Ukrainę trzy-cztery razy do roku. Wstają jeszcze przed świtem. Zabierają znicze, kwiaty z biało-czerwoną szarfą. Żadnych symboli czy napisów, bo i tak zedrą. Te kolory też nie po to, aby drażnić. Chcą, żeby przetrwała pamięć.
Na miejscu modlą się, kładą rękę na krzyżu i ruszają dalej. Podczas jednego wyjazdu odwiedzają najwyżej dziewięć miejsc. Odległość między nimi jest duża. Niektóre stoją z dala od utwardzonej drogi. Kiedyś były tam ludne wsie, dziś rośnie las albo ciągną się pola.
Do Orzeszyny koło Porycka, gdzie urodziła się Zofia Szwal, można dojechać dopiero, gdy przez tydzień poświeci słońce. – Zosia jeździ z tęsknoty za tą ziemią, a ja z obowiązku, bo mi się wydaje, że gdzieś tam są moi rodzice – mówi Janina Kalinowska, przewodnicząca Stowarzyszenia Upamiętniania Polaków Pomordowanych na Wołyniu.
JANKA
Janina Kalinowska nie wie, kiedy się urodziła. Nie pamięta twarzy matki, nie zna imion rodziców. Wie tylko, że leżą w zbiorowej mogile w Kolonii Fundum, a ona jest jedynym dzieckiem ocalonym z pogromu tej wsi.
Stowarzyszenie, którym dziś kieruje, powstało w 1992 r. i ma siedzibę w Zamościu. Liczy ok. 600 członków. Żyją w różnych częściach Polski, ale łączy ich pamięć o tych, którzy zostali zamordowani przez UPA. Prześladują obrazy. We śnie wracają zmarli, którym nie wyprawiono pogrzebu.
– Stowarzyszenie za punkt honoru postawiło sobie zbieranie relacji świadków – mówi Zofia Szwal. – Każdy, kto przeszedł tę tragedię, proszony jest o świadectwo. Zbieramy je i przekazujemy historykom.
Obie wysłuchały i przeczytały dużo takich historii. Najczęściej jest tak: świadek cudem ocalał, przygniotły go trupy, był poza domem, nie zdążyli go dobić albo tylko ranili. Czasem ratował ktoś z ukraińskich sąsiadów.
Takie relacje odbierają spokój. Kobiety po zbiorowych gwałtach, z obciętymi piersiami. Mężczyźni topieni w gnojówce. Dzieci wrzucane do studni. Nie mogą zapomnieć opowieści o ciężarnej, której upowcy rozpruli brzuch, a płód nabili na widły i krzyczeli, że to polski orzeł.
Dowiedziały się, że człowieka można zabić na mnóstwo sposobów.
Janina Kalinowska mówi, że jej rodzice mieli szczęście, bo ich nie męczono, tylko zastrzelono. Po zamordowaniu mieszkańców wsi upowcy złupili domy i podpalili zagrody. Ona, zakrwawiona, z palącym się ubraniem, wyczołgała się spod trupa matki. Miała trzy, najwyżej cztery lata. Poszła do sąsiadów – do Ukraińca, ożenionego z Polką. Dzięki nim przetrwała.
31 KRZYŻY
Najważniejszą częścią działalności ich Stowarzyszenia jest upamiętnienie tych, którzy zostali zamordowani i nie mają grobów.
UPA zaatakowała łącznie – na Wołyniu, w Małopolsce Wschodniej, w Lubelskiem i Rzeszowskiem – 4-5 tys. polskich wsi i osad. To oznacza kilka tysięcy mogił, zbiorowych, w których czasem leży kilka osób, a czasem kilkaset.
Ale często do dziś nie wiadomo, gdzie szukać grobów, bo nie przeżył żaden świadek. Dlatego stowarzyszenie z Zamościa – we współpracy z Radą Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa – upamiętnia ofiary UPA. W miejscowości dotkniętej pogromem stawiają duży, metalowy krzyż. Wokół ogrodzenie. Powstaje miejsce, gdzie można zostawić kwiaty i zapalić znicz.
– Długo nie można było umieścić tablicy z informacją, ilu ludzi zamordowano – wspomina Janina Kalinowska. – Tam zresztą nie ma słowa „zamordowani”, tylko „zginęli tragicznie”. To tak, jakby ktoś szedł i auto go przejechało. Ale nie można było inaczej, trzeba było iść na ugodę.
Pierwsze krzyże postawili w 1992 r.
Procedury po stronie ukraińskiej są skomplikowane. Stworzenie miejsca pamięci wymaga wielu pozwoleń: od gminy po najwyższe szczeble władzy. – Walka o jedno upamiętnienie trwa kilka lat – mówi Maciej Dancewicz z ROPWiM. – Zawsze problematyczna jest liczba ofiar. Strona ukraińska zarzuca nam, że zawyżamy dane. Tymczasem opieramy się na relacji świadków, dokumentach archiwalnych i wynikach badań archeologicznych.
Niechęć do liczb ma logiczne uzasadnienie: im więcej ofiar po stronie polskiej, tym trudniej obronić tezę, że Polacy polegli w międzysąsiedzkim konflikcie, a nie zostali bestialsko zamordowani. A taką tezę członkowie Stowarzyszenia słyszą na Ukrainie najczęściej.
Dotąd udało im się postawić 31 krzyży – mało, wobec tych paru tysięcy wsi.
ZOSTAWCIE, TO POLSKI KRZYŻ!
„Ich” krzyżami, miejscami pamięci, opiekuje się ksiądz Jan spod Włodzimierza. Wie, który krzyż wymaga remontu. Pamięta, gdzie trzeba skosić trawę, zreperować ogrodzenie.
Akty wandalizmu zdarzają się, ale rzadko. Kiedyś kobiety ze Stowarzyszenia chodziły wokół krzyża i wyrywały chwasty, a ukraińscy mieszkańcy wsi – nie wiedząc, kim są i co robią – zaczęli do nich wołać: „Zostawcie, nie niszczcie, to krzyż Polaków!”.
Modlitwa w takim miejscu może przynieść ulgę. Ale na razie niewielu jej doświadcza. Jadą na Ukrainę, szukają rodzinnej wioski – i okazuje się, że nie ma po niej śladu.
Dopiero miejscowi pomagają odnaleźć zdziczałe sady wśród lasu.
Zwykle, wracając, przywożą w węzełku grudkę ziemi. Jeśli chcą, mogą ją złożyć w Muzeum Martyrologii Zamojszczyzny na Rotundzie w Zamościu. Stowarzyszenie utworzyło tu izbę pamięci – dla wszystkich, którzy nie mają grobów.
Raz w roku organizują w Zamościu zjazd Wołyniaków, z Mszą w kościele garnizonowym. Teraz okrągła rocznica zbrodni sprawia, że jest bardziej uroczyście niż zwykle.
Ale świadków jest coraz mniej. W 2012 r. zmarło 20 członków Stowarzyszenia. Dlatego po każdym spotkaniu żegnają się z coraz większą nostalgią – nie wiadomo, czy spotkają się za rok.
RZECZ O PRZEBACZENIU
Wtedy, 70 lat temu, ukraińska rodzina przekazała małą Jankę do Włodzimierza Wołyńskiego. Stamtąd trafiła do domu dziecka w Zamościu. Dopiero w 1947 r. wyrobiono jej metrykę i wymyślono datę urodzin.
Pamięta, że tuż po wojnie sieroty musiały troszczyć się o swoje utrzymanie. Raz w tygodniu Janka chodziła więc z puszką między ulicą Kościuszki a ratuszem i zbierała na chleb.
Gdy chciała się dalej uczyć, kierownik placówki uznał, że jednak pójdzie do pracy. Wyszła z domu dziecka w sandałach, kretonowej sukience i płaszczu. Tyle miała.
– Dzieciństwa nie miałam żadnego – wspomina Janina Kalinowska. – Budziłam się w nocy i nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Bałam się oczy otworzyć. W domu dziecka każde z nas miało za sobą traumatyczne przejścia.
Czy przebaczyła? – Nie dorosłam do przebaczenia – odpowiada.
Zofia Szwal miała 10 lat, gdy banderowcy otoczyli Orzeszyn, jej wieś. Zginęło 306 osób, w tym cała jej rodzina. – Przeżyłam przez przypadek – opowiada Zofia, dziś skarbniczka Stowarzyszenia. – Ojciec uprosił Ukraińca, żeby wyprowadził mnie i młodszego brata za wieś. Byłam w Sokalu, potem we Lwowie. Tam odnalazł nas stryjek i przyjechaliśmy do Zamościa. Nie radził sobie, więc trafiliśmy do domu dziecka.
Podczas jednego z wyjazdów organizowanych przez Stowarzyszenie Zofia Szwal wróciła w rodzinne strony. Podszedł do niej potomek tych, którzy w Orzeszynie zabili jej krewnych. Osądził swoich: mówił, że to hańba dla Ukrainy. Pytał, czy potrafi przebaczyć. Zofia Szwal przebaczyła. Mówi, że teraz, gdy jest u kresu sił, jedzie na Wołyń. Że mogiły dają jej siłę.
ZAPISAĆ, PÓKI CZAS
Stowarzyszenie, które prowadzi Janina Kalinowska, nie oczekuje od strony ukraińskiej przeprosin. Mówią, że nie chodzi im o to, aby bili się w piersi ci, którzy zbrodni nie popełnili. Że zależy im na prawdzie. Tyle mogą zrobić: mówić, jak było. Uważają, że skoro przeżyli, nie mogą milczeć. – Bo co warta przyszłość bez świadomości przeszłości? – pytają.
W tym roku działalność Stowarzyszenia doceniono: w maju Janina Kalinowska odebrała nagrodę IPN-u Kustosz Pamięci Narodowej.
– To, co zrobiliśmy, jest tylko jakąś częścią tego, co można zrobić. To nie wynika z naszej opieszałości. Chodziliśmy, błagaliśmy, często odsyłano nas z kwitkiem. Chcielibyśmy, żeby pozwolono nam postawić tam jeszcze trochę krzyży, odprawić msze polowe za zmarłych – mówi Janina Kalinowska.
Do biura Stowarzyszenia na zamojskiej starówce przychodzą w każdą środę. Także dziś – właśnie zjawił się interesant. Chce zapłacić składkę. Urodził się pod Tarnopolem. Opowiada, jak walczył z UPA. Pamięta nazwiska upowców, twarze zabitych, spalone wsie. Opowiada, że ukraiński ksiądz wołał w cerkwi: „Nie przelewajcie niewinnej krwi!”. Że zebrał się sąd i zabili batiuszkę w lesie pod Janowicami. A najpierw zabili Sawata, który nie chciał strzelić do księdza. – Co zrobić z tą historią? – pyta starszy pan. – Zapisać – odpowiadają Janina i Zofia. – Zapisać, póki czas.
Od 20 lat gromadzą relacje, integrują środowisko, docierają do świadków. Przez ten czas nie wszyscy chcieli pamiętać. Bo pamięć wywołuje spory, jątrzy rany. Nie pozwala żyć, kochać, zwiedzać świata. Przykuwa do miejsca, którego dawno nie ma.
Janina i Zofia mają nadzieję, że obchody 70. rocznicy mordów wołyńskich przywrócą je powszechnej pamięci w Polsce.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i polonistka. Absolwentka teatrologii UJ i podyplomowych studiów humanistycznych PAN. Z „Tygodnikiem Powszechnym” współpracuje od 2013 roku, autorka reportaży i wywiadów o tematyce społecznej, historycznej i kulturalnej. Laureatka m.in. I nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2013