Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na pierwszy rzut oka z pewnością tak – i to niemal do wszystkich (może poza uczniami w szkołach; oni jednak nie mają prawa wyborczego). Jaka jest wartość społecznych propozycji premier, jeśli przyłożyć do nich miarę merytoryczną, a nie wizerunkową, o której pisze w tym numerze (w dziale „Kraj”) Paweł Reszka?
Propozycje edukacyjne to drugorzędne szczegóły. Owszem, likwidacji „śmieciowego” jedzenia w szkołach można tylko przyklasnąć. Pomysł drugi – monitoring na korytarzach – nie jest nowy: przemoc podobnymi metodami próbował likwidować minister Giertych. Bez skutku. Szkolnej agresji nie da się wykorzenić, kontrolując każdy ruch ucznia (a już na pewno nie uda się zlikwidować nękania czy cyberprzemocy).
W przemówieniu pani premier co innego było jednak symptomatyczne (kłania się znów przeklęte słowo „wizerunek”). Ewa Kopacz pogratulowała minister edukacji odwagi w sprawie darmowych podręczników – marginalnej, dyskusyjnej, a już na pewno nie wymagającej odwagi. Na ciepłe słowo za wprowadzenie 6-latków do szkół zabrakło miejsca. Co by o tej reformie mówić, miała swój ciężar gatunkowy. I wymagała pójścia pod prąd opinii Polaków.
Podobnie z innym ważnym problemem, znajdującym się jednak w sferze planów: likwidacją Karty Nauczyciela. Rzeczywiście odważnie o przeniesieniu tego PRL-owskiego dokumentu do muzeum mówi od lat Joanna Kluzik-Rostkowska. Kopacz tę sprawę przemilczała. Nie usłyszeliśmy o tym, że dokument blokuje konkurencję wśród nauczycieli i konserwuje demotywujący system awansu.
Większość pozostałych społecznych propozycji z exposé można zamknąć w haśle „demografia”. Dobrze, że nowa premier zaakcentowała sprawę przedszkoli i żłobków – tych, mimo postępu, nadal w wielu miejscach brakuje, co jest istotną barierą przed posiadaniem dzieci.
Bodaj największe zaskoczenie wywołała inna propozycja: rozszerzenie półrocznego, płatnego urlopu rodzicielskiego na bezrobotnych i zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych. Ewa Kopacz idzie tu (słuszną) drogą poprzednika. Wątpliwości są dwie: czy budżet uniesie zmianę i czy dalsze rozszerzanie urlopu bez wprowadzenia obligu brania jego części przez ojców nie odbije się na i tak kiepskiej sytuacji kobiet na rynku pracy?
Sprawa ostatnia, choć nie najmniej istotna z demograficznego punktu widzenia: niesamodzielni seniorzy. Jak towarzyszyć rosnącej armii niepełnosprawnych, zdejmując część ciężaru pieczy nad nimi z opiekunów, głównie tych z grupy 50 plus? Dzienne domy opieki – mówi w exposé premier. Wbrew entuzjastycznym opiniom ta propozycja to żadna nowość, zarówno o dziennych domach, jak i o większej liczbie geriatrów (to kolejny punkt exposé) mówi się od dawna. Od dawna – tj. od objęcia rządów przez PiS – z miernym skutkiem. Pomiędzy rządem Tuska a Kopacz jest tylko jedna różnica: o ile kilka lat temu mówiono o niesamodzielnych seniorach i ich opiekunach w kontekście wprowadzenia systemu (chodziło o to, by krewni niepełnosprawnych mogli pracować – część ich obowiązków opiekuńczych przejęłoby państwo i sektor prywatny), o tyle teraz z systemu zostały najatrakcyjniej brzmiące elementy.
W zeszłym tygodniu jeden z publicystów lansował w TVN24 taki pomysł: zlikwidować instytucję exposé, a na jego miejsce wprowadzić „postposé”. Gdyby Ewa Kopacz swoje „postposé” wygłaszała już za rok, musiałaby się słono tłumaczyć z niezrealizowanych obietnic. Gdyby miało miejsce za lat pięć, szansa na korzystny bilans by wzrosła. Choć na zrealizowanie niektórych jej obietnic – składanych przecież wcześniej przez Donalda Tuska – koalicji nie starczyło 7 lat.