Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nasze państwo jest na dorobku, więc nie ma pieniędzy na nadopiekuńczość. Ale niechby było bogate, jak Szwecja i Szwajcaria razem wzięte – nie zmieni to faktu, że życie na cudzym garnuszku odbiera jednostce godność. Dlatego boję się projektu zgłoszonego przez grupę posłów z PO, PiS, PSL i Solidarnej Polski, który ma zamykać w niedziele wielkie centra handlowe.
Idea jest niezła, szczególnie gdy widzi się wymęczone całodziennym trudem sprzedawczynie. Trudno im nie współczuć, ale przecież mają robotę, przynoszą do domu pieniądze. Więcej: „na kasach” sklepów wielkopowierzchniowych coraz częściej można spotkać osoby niepełnosprawne i ludzi mówiących ze wschodnim akcentem. Oni cieszą się, że pracują, że mogą być niezależni.
Posłowie uważają, że zamknięcie centrów handlowych spowoduje, iż powrócimy do „dawnych dobrych tradycji” rodzinnego spędzania siódmego dnia tygodnia, zapełnią się skwery i parki w centrach miast, i w ogóle będzie bajkowo. Bezrobocie ma nie wzrosnąć, bo przecież za pracę w niedzielę kasjerce i tak należy się wolny dzień, czyli nie będzie konieczności redukcji zatrudnienia.
Skutki dla finansów kraju? Posłowie piszą, że ich pomysł „nie powinien” przynieść większych zmian. A wpływy z podatków pozostaną na „praktycznie” niezmienionym poziomie.
Mrozi mnie to „nie powinien” i „praktycznie”. A jeśli panowie posłowie się mylą? A tak np. twierdzą pracodawcy. Oceniają, że zakaz handlu w niedzielę może wygnać na bezrobocie 50-70 tys. osób, a obroty sieci handlowych spadną o 3-7 proc. Jeśli pracodawcy mają rację, to jak politycy przeproszą kasjerki, które wylądują na zielonej trawce?
Gospodarka jest w marnym stanie. Nie stać jej na eksperymenty. Tym bardziej te uzasadniane słowami „nie powinien” i „praktycznie”.