Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Opisujemy to, co zapamiętane; nie możemy wrócić na miejsce, które się nam śniło, i sprawdzić: ławka stała po lewej czy po prawej stronie alei? Tam była rzeka czy nie było rzeki? Nie jesteśmy nawet, większość z nas, pewni porządku zdarzeń. Czasem śnią się sny, w których ciąg zdarzeń zmierza do jakiejś puenty, i wtedy ich kolejność odtworzyć stosunkowo łatwo. Częściej jest na odwrót. A do tego jeszcze całe partie marzeń sennych pokrywa mgła niepamięci.
Taka mgła stoi teraz za oknem, kiedy piszę. We Wrocławiu, w niedzielę, w ostatnim dniu Festiwalu Brunona Schulza. Jedna z festiwalowych dyskusji nosiła tytuł „Senne opowieści” i dotyczyła tego właśnie, o czym tu mowa.
Sny wspominamy tak jak wszystko inne: jedni mają skłonność do skupiania się na szczegółach, inni pamiętają ogólne plany; jedni z łatwością opiszą dane wydarzenie, inni potrafią tylko powiedzieć, jaki miało sens; jednym nie sprawi trudności przytoczenie słów usłyszanych we śnie, inni mogą je tylko streścić. Jednemu śni się mięso i potrafi powiedzieć dokładnie, jaki to gatunek, jaka część, jak pachniało, jaką miało strukturę (Ania Wasilewska czytała opis snu, w którym śniły się jej wybory prezydenckie: głosowało się, wrzucając do urny plasterki szynki). Inny pamięta tylko, że to było mięso. I tak dalej. To zatem, co opisujemy, nie jest snem naprawdę, lecz echem snu, refleksem, czasem już jego interpretacją.
Na to nakłada się filtr drugi, ściśle literacki. Kiedy piszemy o tym, co zapamiętaliśmy, dobieramy słowa wedle brzmień, rytmu, także pewnej dynamiki języka, w którym jesteśmy zanurzeni, wreszcie – naszych osobistych upodobań. Żaden „zapis automatyczny” nie był automatyczny, a jeśli jakiś był, to jego wartość literacka była raczej mizerna. Z opisywaniem snów podobnie: nie wystarczy „po prostu pisać”, pisanie nigdy nie jest „po prostu”, zawsze jest wyborem między różnymi możliwościami. Zdania „Gruszki leżały na talerzu” i „Na stole były owoce” mają zupełnie inną wartość, nie tylko informacyjną.
Kiedy piszemy to, co opisywane, oddala się od nas, choć nie znaczy to, że tracimy z tym kontakt. Zresztą, kiedy czytamy, też nie wiemy, co czytamy naprawdę. W jednym z listów Schulz opisuje lekturę „Zmor” Zegadłowicza. Pisze, że za tą książką widzi inną książkę, którą sam chciałby napisać, i właściwie nie wie już, czy czyta tę realną książkę, czy tę potencjalną, nienapisaną. „Tak czytaliśmy za dzieciństwa – dodaje – dlatego potem te same książki ongiś tak bogate i pełne miąższu – potem w dorosłym wieku są jak drzewa ogołocone z listowia – zostały nagie szkielety. Kto miałby jeszcze w sobie pamięć i miąższ dzieciństwa – powinien by je napisać na nowo, tak jak były wtedy”.
Mgła spowija wszystko. Na rynku we Wrocławiu świeci bożonarodzeniowe miasteczko. Mgła wchodzi między budy i miesza się z dymem z kiełbas i smażonych serów. Zanurzeni w tej mieszaninie ludzie wyglądają jak drzewa omywane przez powódź. Tyle że te drzewa mówią, śmieją się i kaszlą. Na każdym z rogów rynku dziewczyny z różowymi parasolkami zapraszają do klubu ze striptizem. „My już widzieliśmy nagie kobiety”, mówię. „Może mają państwo jakieś inne stworzenia nagie? Może nagą prawdę?”, wtrąca Marcin Baran i widzę, jak w tym momencie oczy dziewczyny zasnuwają się mgłą.
Śpię krótko i po przebudzeniu niczego nie pamiętam. Muszę żywić się jawą.