Muzyka kulinarna

Komponowanie i gotowanie mają ze sobą wiele wspólnego. Gitarzysta Maciej Śledziecki udowodni to w najbliższy piątek, wykonując przepisy kulinarne Marinettiego, Satiego czy Szekspira. Niewykluczone, że sięgnie też po schabowego.

10.12.2012

Czyta się kilka minut

Gitarzysta Maciej Śledziecki / Fot. Marion Wörle
Gitarzysta Maciej Śledziecki / Fot. Marion Wörle

Prawdziwie wiarygodny jest artysta głodny” – śpiewał Kazik Staszewski, a przyklasnąłby mu z pewnością Karlheinz Stockhausen. Niemiecki kompozytor słynął bowiem z tego, że przed występami urządzał sobie wielodniowe głodówki. Do poszczenia zachęcał także swoich instrumentalistów, przekonując ich, że w ten sposób muzyka osiąga właśnie duchową doskonałość. – Ja tam nie zamierzam głodować – śmieje się Maciej Śledziecki, gitarzysta i kompozytor, który w najbliższy piątek zaprezentuje przepisy ze swojej muzycznej książki kucharskiej.

Pomysłodawca tego wydarzenia – Michał Libera nie przepada za Stockhausenem. Przyznaje, że nie może zaufać artystom, którzy omijają temat jedzenia. Tym bardziej że każde zbliżenie sztuki wysokiej z kulinarną służy publiczności, pozwalając jej spojrzeć na warsztat artysty... od kuchni. – Kompozytorzy mogą się uczyć od kucharzy, jak budować narrację – twierdzi Libera. – Gdy gotujemy, wszystko jest przecież przejrzyste: wiemy, co się dzieje i do czego to prowadzi. Inaczej jest z muzyką eksperymentalną, której odbiorcy nierzadko mają problem z dostrzeżeniem w niej narratywności, z uświadomieniem sobie, że te dźwięki opowiadają przecież jakąś historię.

Teoretyczna podbudowa to jedno, jednak gotowanie i koncertowanie łączy również codzienna praktyka.



KUCHENNE PARTYTURY


Przepis kulinarny jest właściwie partyturą. Oba zapisy mają charakter instruktażowy i na tym analogie się bynajmniej nie kończą. Zarówno w kuchni, jak i na scenie należy odpowiednio dobrać składniki, zadbać o proporcje i wykonywać ustalone czynności zgodnie z zalecanym tempem. – Jeśli spojrzymy na partyturę jak na ekwiwalent przepisu, okaże się, że kuchenne proporcje to nic innego jak faktura utworu, a kulinarne składniki to na scenie puzon czy kwartet smyczkowy – tłumaczy Libera. – Najważniejsze jest jednak to, że w obu przypadkach wszystko jest w naszych rękach. Możesz mieć najdoskonalszy przepis, a i tak go schrzanić.


Na ten ostatni aspekt zwraca uwagę Śledziecki. – Dobry kucharz wie, że przepis to nie wszystko – przekonuje. – Profesjonalista z tej samej receptury wydobędzie coś o wiele lepszego niż amator. Dlatego nie zamierzam rozpisywać całych partytur, ale pozostawić sporo przestrzeni do interpretacji muzykom. Czasem trzeba wsadzić palec i posmakować, czy wszystko idzie zgodnie z planem.


Jak powszechnie wiadomo, najgorzej jest wówczas, gdy kucharek sześć. Na szczęście podczas piątkowego koncertu w Komunie/Warszawa wystąpi trio. Obok Śledzieckiego wystąpią perkusista Jerzy Rogiewicz (Levity, Profesjonalizm) i saksofonista Ray Dickaty (Osaka Vacuum, Loka). Na ten zestaw „składników” nalegał kompozytor, który podkreśla, że właśnie takie instrumentarium może oddać najszerszą paletę dźwięków. To kluczowy aspekt, gdy trzeba wiernie oddać kakofonię spadających garnków czy świst czajnika, w którym gotuje się woda.



NIE DOKARMIAĆ FORTEPIANU!


Gdy już zauważymy liczbę podobieństw pomiędzy światem muzyki a kuchni, łatwiej nam będzie zrozumieć, dlaczego wielu kompozytorów stawiało na piedestale sztukę kulinarną. Kłaniał się jej już barokowy mistrz Georg Philipp Telemann, który skomponował słynne „Tafelmusik” z myślą o dworskich obiadach. Niemiecki kompozytor postawił na funkcjonalizm i opłaciło się – jego znakomite suity towarzyszyły smakoszom w całej Europie.


Oczywiście kompozytorzy XX-wieczni nie mogli poprzestać na pomysłach Telemanna. Ich koncepcje były bardziej radykalne – tak samo jak ich diety. Prawdopodobnie najsłynniejszą z nich stosował Erik Satie, który spożywał wyłącznie białe produkty. Podstawę jego diety stanowiły więc jajka, ryż, kurczak i orzechy kokosowe. Temat jedzenia gościł również w jego utworach. Wśród najbardziej znanych kompozycji skierowanych do najmłodszego słuchacza znajdują się przecież „Piosenka wojenna króla fasoli” oraz „Walc czekolady z migdałami”. Można przypuszczać, że artysta miał na myśli białą czekoladę.


Apetyty dopisywały również kompozytorom muzyki eksperymentalnej. Praktykujący buddyzm zen John Cage starał się odpowiednio balansować składniki swojej diety. Podobno pomagała mu w tym sama Yoko Ono. Autor „4’33’’” był pojętnych uczniem, o czym zaświadczy jego przepis na makrobiotyczne ciasteczka, który można bez trudu odnaleźć w sieci. Jeśli wierzyć komentarzom internautów, palce lizać.


O potędze jedzenia pamiętał również dobry znajomy Cage’a – La Monte Young, który w 1960 r. napisał utwór „Piano Piece for David Tudor #1”. Tak wygląda jego partytura:


1. Wykonawca wnosi na scenę belę siana, aby nakarmić fortepian lub dać mu się najeść.


2. Jeśli wykonawca wybierze pierwszą opcję, utwór kończy się, gdy fortepian jest najedzony.


3. Jeśli w grę wchodzi druga opcja, utwór kończy się, gdy fortepian kończy jeść lub zdecyduje, że nie jest głodny.


Praktyki rodem z happeningu stosowali również artyści kojarzeni z ruchem Fluxus. Ten humorystyczny prąd nawiązujący do idei dadaistów chętnie czerpał ze świata gastronomii. Bodaj najbardziej znanym dziełem kulinarnym reprezentującym Fluxus jest „31 Variations on a Meal”, autorstwa urodzonego w Rumunii Daniela Spoerriego. Jego dzieło to nic innego jak pozostałości po posiłkach zaserwowanych najbliższym przyjaciołom. O wyjątkowości serii świadczą nazwiska smakoszy – są wśród nich Andy Warhol, Roy Lichtenstein czy Marcel Duchamp. Choć sama tylko grafika przedstawiająca pusty talerz francuskiego malarza sprzedała się za ponad 200 tys. dolarów, Spoerri wciąż pracuje – prowadzi małą restaurację na północ od Wiednia. Przyznaje, że gotowanie trzyma go przy życiu.



JEDZENIE PRZYSZŁOŚCI


Pomimo całego pocztu wybitnych protoplastów, Śledziecki zamierza zmierzyć się z materiałem jeszcze bardziej zwariowanym. Największą inspirację stanowią dla niego futuryści z Filippem Marinettim na czele. Interpretując receptury z „Futurystycznej książki kucharskiej”, nie zamierza jednak sięgać po środki znane z teatru czy happeningu. Ideą jest raczej wspomniana już próba odczytania przepisu jako muzycznej partytury: wprowadzanie kolejnych składników razem lub osobno, zachowanie odpowiedniego tempa, etc. Gdy pytam więc, czy takiego zabiegu nie udałoby się przeprowadzić na przepisie rodem z „Kuchni Polskiej”, kurator wydarzenia Michał Libera odpowiada entuzjastycznie: – Tak, jak najbardziej! Nie wykluczam, że sięgniemy po przepis na dobrego schabowego. Uważam jednak, że wybrane przez nas receptury są głębiej zakorzenione w muzyce i znacznie bardziej szalone.


Dlaczego? Lektura przepisu zatytułowanego „Aerofood” nie pozostawia wątpliwości: „Prawa ręka dostarcza jamie gębowej darów do delektowania się: oliwki, koper włoski, kumkwat; lewa pieści delikatne strzępy aksamitu i jedwabiu. Całe pomieszczenie wypełnione jest smugami wybranej opery Wagnera, powietrze wachlowane jest gigantycznym śmigłem – najlepiej ze starodawnego samolotu. Kelnerki wreszcie – zajęte są rozpylaniem zapachu goździków”.


Co ciekawe, Śledziecki nie jest pierwszym muzykiem, którego zaintrygował Filippo Marinetti. Dziwaczne przepisy z 1933 r. znalazły się także na awangardowej płycie Mike’a Pattona, zatytułowanej „Pranzo Oltranzista”. Kwintet rekrutujący się z tuzów muzyki eksperymentalnej (m.in. John Zorn i Marc Ribot) ubiera futurystyczne receptury w pozornie abstrakcyjne dźwięki. – Dla mnie to album instruktywny – przyznaje Libera. – Oczywiście mamy do czynienia z muzyką wybitnie abstrakcyjną, ale dzięki temu kulinarnemu kontekstowi możemy krok po kroku towarzyszyć wykonawcom, którzy realizują bardzo jasną, powszechnie zrozumiałą partyturę.


Choć album Pattona dał twórczą podbudowę, zarówno kompozytor, jak i kurator wydarzenia przyznają – wszystko się może zdarzyć. – Zaprosiłem do tego projektu Macieja Śledzieckiego, bo bardzo lubię jego muzykę, a poza tym zgodził się wziąć udział w takim eksperymencie – bo to jest eksperyment, nie mamy pojęcia, co nam z tego wyjdzie – śmieje się Libera.


Wtóruje mu sam kompozytor. – Zamiast surowego intelektualizmu, w tym przypadku stawiam na sensualizm – tłumaczy Śledziecki. Co to oznacza? – Weźmiemy różne składniki i spróbujemy z nich coś ugotować, tudzież ugrać.



***


Koncert zatytułowany „Maciej Śledziecki: The Cookbook” odbędzie się 14 grudnia w Komunie/Warszawa w ramach cyklu „Maszyny do słuchania”. Jedzenie i muzyka spotkają się tam na wielu płaszczyznach. Także dość przypadkowych, bo jak inaczej wytłumaczyć idealnie wpasowujące się w tematykę nazwisko kompozytora? Odpowiednie tym bardziej, że koncert odbywa się przecież w piątek...



Więcej informacji o koncercie: http://komuna.warszawa.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2012