Może popełni

Mariusz Trynkiewicz, a po nim co najmniej kilkunastu innych więźniów może trafić do ośrodka dla niebezpiecznych przestępców w Gostyninie. Ośrodka nieprzygotowanego na ich przyjęcie.

24.03.2014

Czyta się kilka minut

Twierdza Gostynin. Tak można powiedzieć o tym miejscu.

 – Proszę nawet nie próbować – mówi osoba z dyrekcji na pytanie, czy można dostać się do środka. – To ośrodek zamknięty, nikt z zewnątrz nie ma prawa tu być.

Tu, czyli w budynku Regionalnego Ośrodka Psychiatrii Sądowej w Gostyninie. ROPS-y są częścią systemu detencyjnego, w ramach którego leczy się i izoluje osoby chore psychicznie, które popełniły czyn zabroniony, ale ze względu na niepoczytalność nie mogły odpowiedzieć za to w sensie karnym.

Ale ROPS w Gostyninie jest szczególny: został wytypowany do zorganizowania słynnego już Krajowego Ośrodka Zachowań Dyssocjalnych, gdzie na mocy tzw. ustawy o niebezpiecznych przestępcach mają być kierowani wychodzący z więzień mordercy i przestępcy seksualni.

Co różni będących już w Gostyninie pacjentów ROPS-u od tych, którzy mają się dopiero pojawić w wydzielonym KOZD? Ci drudzy cierpią na zaburzenia psychiczne – nie choroby – mogą więc odpowiadać za swoje czyny.

Tak jak Mariusz Trynkiewicz, który do Gostynina może trafić już wkrótce, jeśli uprawomocni się wydany w jego sprawie wyrok sądu.


28 OCHRONIARZY, 10 PACJENTÓW


Budynek leży w lesie, 5 km od centrum miasta, za murem wysokim na 5 metrów i bramą, której strzeże ochroniarz. – To trochę więzienie, bo jest wysoki stopień zabezpieczeń, ale też niewątpliwie odbywa się tu leczenie – mówi o ROPS-ie prof. Józef Gierowski, szef Katedry Psychiatrii UJ CM, jeden z głównych krytyków „ustawy o niebezpiecznych”.

Co łączy pacjentów „starych” z tymi, którzy do Gostynina mają trafić?

– Nic – odpowiada prof. Gierowski. – Tych pierwszych poddaje się leczeniu farmakologicznemu. A osoby z zaburzeniami psychicznymi, np. preferencji seksualnych, właściwie nie poddają się leczeniu farmakologicznemu, ponadto trudno w ich przypadku o skuteczną psychoterapię. Tych ludzi łączy więc tylko miejsce. Obawiam się, że w Gostyninie „upchnięto” dotychczasowych pacjentów, by zrobić miejsce dla nowych.

Podobne obawy ma rzecznik praw obywatelskich. W gostynińskim ośrodku była na początku lutego Justyna Lewandowska, dyrektor Krajowego Mechanizmu Prewencji – specjalnego zespołu w biurze RPO, który sprawdza instytucje pod kątem przestrzegania praw obywatelskich.

Co zobaczyła?

– Ośrodek był niegotowy – mówi urzędniczka. – W jednym ze skrzydeł ROPS-u wydzielono pokój dla jednej osoby. Trudno nawet powiedzieć, że krajowy ośrodek istnieje, bo gotowe właściwie jest tylko to jedno pomieszczenie. Kiedy ktoś w nim zamieszka, z tej części ROPS-u zostaną wysiedleni wszyscy pacjenci, by nie mieli kontaktu z nowo przybyłym.

Wydzielona część ROPS-u to jednak tylko rozwiązanie tymczasowe. Docelowo na krajowy ośrodek ma zostać przeznaczony jeden z oddziałów placówki. – Jest dopiero przygotowywany – relacjonuje Lewandowska. – Potrzeba kompleksowego remontu, żeby np. zmienić bryłę zewnętrzną, umiejscowienie okien, z pokoi wieloosobowych zrobić jednoosobowe. To olbrzymia praca.

– Drugi problem to personel, który będzie pozyskiwany z ROPS-u – dodaje urzędniczka. – Jest pytanie, kto z pracowników pozostanie w „starym” ośrodku. Usłyszeliśmy zapewnienia, że będą rekrutowane nowe osoby. Ale jakie? Czy z mniejszym doświadczeniem? Czy ci lepsi, bardziej kompetentni i doświadczeni pracownicy będą przesuwani do nowego ośrodka?

I dodaje: – Za jakiś czas do Gostynina może trafić kilka osób. Nie można przygotowywać ośrodka w momencie, gdy ktoś puka do drzwi.

Jeszcze zanim rzecznik praw obywatelskich wyraził swoje zastrzeżenia, w Gostyninie odbyła się konferencja prasowa. Z dziennikarzami spotkał się Ryszard Wardeński, dyrektor ośrodka i jedyny wówczas w nim zatrudniony, oraz wizytujący Gostynin wiceminister zdrowia Sławomir Naumann.

Co zobaczyli dziennikarze?

Korytarz w kolorze fioletowym. Meble, sprzęty i obrazy na ścianach przykręcone śrubami, żeby nie można było ich podnieść. Na biurkach komputery, na ścianach telewizory. Drzwi bez klamek, okna bez krat. I wspomniany jeden pokój dla przyszłego pacjenta. Ściany również w fiolecie, szafka przy tapczanie, duża szafa na ubrania, umywalka w kącie. Przestronny.

Co usłyszeli dziennikarze?

Że będzie bezpiecznie. Przez pierwsze półtora roku w ochronie będą pracować osoby oddelegowane ze służby więziennej. Będą pilnować „pacjentów” – tak każe nazywać ich dyrektor Wardeński, bo przecież ten oddział to nie więzienie, „tylko placówka lecznicza”.

Że na dziesięciu pacjentów będzie przypadało 77 pracowników. Wśród nich jeden psychiatra, 6 psychologów, 14 pielęgniarek, a także 28 sanitariuszy i pracowników ochrony.

Czy pracownicy są już wytypowani? Wyszkoleni? Na czym te szkolenia polegają? Wreszcie: kiedy ośrodek będzie ostatecznie gotowy?

Takich pytań dziennikarze pod koniec stycznia nie zadali: konferencja miała bardziej charakter prezentacji niż konfrontacji z wątpliwościami.

A teraz już zadać nie mogą, bo nie ma komu. Dyrektor Wardeński przez tydzień unikał rozmowy z „Tygodnikiem”, a zmieniające się przy telefonie w sekretariacie osoby zmieniały też co i rusz motywy odmowy. To dowiadywaliśmy się, że dyrektor jest zajęty, to znowu odmowę tłumaczono „delikatnością” sprawy.


PSYCHIATRIA UWIKŁANA


Gostynin to dziecko ustawy o izolacji niebezpiecznych przestępców. Uchwalono ją, bo politycy chcieli naprawić błąd z przełomu systemów. W 1989 r. amnestia objęła morderców, którym groziła kara śmierci. Wyroki zamieniono na kary 25 lat pozbawienia wolności, bo w kodeksie karnym nie było dożywocia. Przez ponad 20 lat nikt z problemem nic nie robił.

Wady nowego prawa, jego ewentualne niebezpieczeństwa, są mniej znane. Bo też zalety łatwiej „sprzedać”, posługując się hasłem „obrony społeczeństwa przed bestiami”. Jak rozpropagować racje tak abstrakcyjne jak tworzenie niebezpiecznych precedensów? Na przykład karania za niepopełniony jeszcze czyn? Albo powtórnego karania za coś, za co skazany odbył już wyrok?

Zostawmy zresztą aspekty prawne: zgodność nowego prawa z Ustawą Zasadniczą rozpatrzy Trybunał Konstytucyjny. Pytanie brzmi: czy Gostynin jest rzeczywiście ośrodkiem leczniczym? A może quasi-więzieniem, nad którym nadzór sprawuje – jakby dla niepoznaki – ministerstwo zdrowia?

Trzy miesiące temu prof. Józef Gierowski przedstawiał na łamach „TP” niebezpieczeństwa ustawy. Mówił, że większość zaburzeń psychicznych, o których w niej mowa, nie poddaje się leczeniu, stąd terapeutyczny charakter nowej placówki jest wątpliwy. Wystosował też apel do środowiska psychiatrów, by poproszeni o ekspertyzę w sprawie ewentualnego uznania kogoś za niebezpiecznego przez sąd, rozważyli, „czy ich etyczne zasady pozwalają uczestniczyć w tego rodzaju przedsięwzięciu”.

Z jakim odzewem spotkał się apel?

– Odzywają się do mnie ludzie i mówią: „Dzwonił sąd, odmówiłem” – mówi szef Katedry Psychiatrii UJ. – Telefonują też inni, by zapytać, jak mają postąpić.

Ponad dwa miesiące po wejściu w życie ustawy w środowisku psychiatrów i psychologów można usłyszeć, że nowe prawo już przynosi negatywne skutki. Wątpliwości, lęki, nierozstrzygalne konflikty etyczne widać według nich na każdym etapie drogi „niebezpiecznego” do Gostynina.


DYREKTOR PATRZY W PRZYSZŁOŚĆ


Prześledźmy tę drogę, zaczynając od więzienia.

Najświeższe statystyki podane przez Służbę Więzienną mówią, że dyrektorzy zakładów karnych skierowali do sądów 20 wniosków o umieszczenie w ośrodku. Pięć zostało już rozpatrzonych: dwa odmownie, wobec jednego więźnia podjęto decyzję o nadzorze prewencyjnym, dwa rozpatrzono „pozytywnie”. Żaden z wyroków nie jest prawomocny, można jednak z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć: sprawa przestała być „sprawą Trynkiewicza”.

Prawnicy i psychiatrzy zwracają uwagę na psychologiczny mechanizm, który uruchomiła ustawa. Oto dyrektor więzienia – pamiętając atmosferę po wyjściu na wolność Trynkiewicza – musi zmagać się z pytaniem: „Co, jeśli X po wyjściu zabije? Zgwałci dziecko?”. Ten dylemat istniał zawsze, teraz jednak zyskał nowy medialno-społeczny wymiar. I spadł na barki administracji więziennej.

– W razie jakiejś tragedii wszyscy będą pytać: „Dlaczego dyrektor nie skierował tego człowieka do Gostynina? Może ma na sumieniu życie albo i cztery życia?” – przewiduje w rozmowie z „Tygodnikiem” Paweł Moczydłowski, były szef więziennictwa. – Efekt? W interesie dyrektorów będzie pisanie jak największej liczby wniosków.

Moczydłowski zwraca uwagę na jeszcze jedno niebezpieczeństwo: – Dyrektor więzienia jest odpowiedzialny za resocjalizację więźnia. Już wcześniej mogło mu na niej nie zależeć, ale teraz może z powodzeniem powiedzieć: „Po co mam go resocjalizować, skoro mogę wystawić kwit, że jest niebezpieczny”.

– Jak w ogóle można być sędzią we własnej sprawie!? – denerwuje się były szef więziennictwa. – Przecież w takim wniosku dyrektora zawiera się nie tylko ocena, czy osadzony jest niebezpieczny, ale też w jakimś sensie to, czy coś z tym człowiekiem w więzieniu robiono. Może robiono tak, żeby był niebezpieczny? Prowokowano?

Moczydłowski rozmawiał po wprowadzeniu ustawy z przedstawicielami administracji więziennej. Co mówili? – Że ta ustawa może załatwić system – relacjonuje. – Że w dłuższym okresie wykreuje jeszcze większą niż dotąd nieufność.

Służba więzienna, przypomina Moczydłowski, przeszła długa ewolucję. Najpierw były reformy. Później, w latach 90., za rządów SLD, wzmocniono hierarchiczno-piramidalny model zarządzania. – Za rządów PO jeszcze bardziej ten model ugruntowano – mówi. – W takich warunkach nie patrzy się „twarzą do problemu”, tylko w oczy przełożonego, próbując zobaczyć w nich oczekiwania. Ta ustawa jeszcze bardziej ten mechanizm wzmacnia.


PSYCHOLOG ZOBLIGOWANY


Czy nie wikła weń zatrudnionych w więzieniach psychologów?

– Dylemat sprowadza się do pytania, jak to zrobić, by z więźniami pracowała osoba kompetentna i spełniająca wszystkie standardy stawiane terapeucie – mówi prof. Maria Beisert, znana psycholog i seksuolog, ale też superwizor psychologów więziennych.

Chodzi głównie o wymóg zachowania tajemnicy terapeutycznej. Problem w tym, że nowa ustawa nakłada na dyrektorów więzień obowiązek dołączenia do sądowego wniosku opinii więziennego psychologa. A opinia ta musi siłą rzeczy zawierać szczegóły przebiegu samej terapii.

Taką opinię musiał np. napisać jeden z rzeszowskich psychologów więziennych na temat Mariusza Trynkiewicza.

Czy ten konflikt jest do ominięcia?

– To dość proste: z więźniami powinien pracować terapeuta z zewnątrz – mówi prof. Beisert. – A postępowanie diagnostyczne, przypominające działanie biegłego, mogłoby być dokonywane przez kogoś innego. Inaczej konflikt etyczny jest nie do uniknięcia.

Bo na razie psycholodzy pozostają więziennymi funkcjonariuszami. Jak mówi prof. Gierowski, więzienne oddziały terapeutyczne nieskuteczność działań mają w pewnym sensie wpisaną w swoją naturę. – Trudno leczy się zaburzenia psychiczne, jeszcze trudniej w warunkach izolacji – mówi szef Katedry Psychiatrii UJ CM. – Ale teraz będzie jeszcze trudniej. Albo się jest w relacji terapeutycznej i obowiązują pewne standardy, albo pisze się na polecenie dyrektora opinię.

Istnienie tego konfliktu potwierdzają praktycy, np. Wojciech Sroka, psycholog, psychoterapeuta i seksuolog. Tworzył on program terapii przestępców seksualnych, realizowany m.in. w zakładzie karnym w Rzeszowie – gdzie przebywał do niedawna Trynkiewicz – a sam Sroka w tym więzieniu jeszcze kilka lat temu pracował.

– Terapia przestępców seksualnych wymaga poruszania pewnych szczegółów, dotyczących choćby dewiacyjności pacjenta – tłumaczy Sroka. – Rolą terapeuty jest poznanie jego świata, a to wymaga stworzenia więzi terapeutycznej. Żeby ją osiągnąć, pacjent musi terapeucie zaufać. Owszem, konflikt zawsze występuje w sytuacji działań przestępczych. Ale można go łagodzić, a można potęgować. Ta ustawa powoduje, że w dużej grupie pacjentów narasta przekonanie, iż nie mogą ufać swoim terapeutom.

Jeszcze dobitniej opisuje sytuację Paweł Moczydłowski.

– Proszę sobie wyobrazić: jest pan pacjentem, a ja więziennym psychologiem – mówi były szef więziennictwa. – Mam dobrą wolę, kompetencje i umiejętności. Wchodzę z panem w relację. I nagle się okazuje, że treści z naszej terapii przedstawiam jako uzasadnienie wniosku dyrektora więzienia. To będzie miało fatalny, degenerujący wpływ na instytucję więzienia.


BIEGLI OCENIĄ „NA OKO”?


Wszystkie te argumenty można zbić jednym stwierdzeniem: na koniec łańcuszka decyzji, od którego zależy los kończącego odbywanie wyroku więźnia, jest niezawisły sąd.

To prawda, tyle że stwierdzenie takie nie unieważnia obaw o jakość więziennej terapii. Poza tym decyzja sądu będzie w dużej mierze uzależniona od ekspertyz biegłych. A więc grupy, do której kilka miesięcy temu apelował prof. Gierowski.

– Wiem, że odmowy wydania ekspertyzy już się zdarzały, choćby ze strony psychiatrów z krakowskiego Kobierzyna – ujawnia prof. Gierowski.

Trudno jednak przypuszczać, by biegłych zabrakło. Tymczasem ich ekspertyza, jak przypomina szef Katedry Psychiatrii UJ CM, jest niezwykle trudna do sporządzenia.

– Diagnoza jest czymś zero-jedynkowym – wyjaśnia prof. Beisert. – Mówimy w niej, że coś jest albo czegoś nie ma, w dalszej kolejności określając natężenie zdiagnozowanego zaburzenia. Ale potem przystępujemy do prognozy. Tu pojawiają się słynne, opisane w ustawie, określenia dotyczące prawdopodobieństwa recydywy: „wysokie” i „bardzo wysokie”. Metody określenia tego prawdopodobieństwa są administracyjne: za dany czynnik zagrożenia przyznaje się określone punkty, a po ich zsumowaniu stwierdza się owo prawdopodobieństwo.

Tymczasem diagnoza kliniczna, jak dodaje prof. Beisert, zależy od kontekstu, jest subiektywna i zawsze indywidualna. – Ocena, gdzie zaczyna się „bardzo wysokie” prawdopodobieństwo popełnienia czynu, jest wręcz niemożliwa – podsumowuje badaczka, dodając, że w najtrudniejszym położeniu w warunkach nowej ustawy będzie właśnie sądowy biegły.


NIEROZSTRZYGALNY KONFLIKT


– Cała sprawa otworzyła puszkę Pandory ludzkich lęków – mówi Wojciech Sroka o medialnych doniesieniach na temat wyjścia na wolność Mariusza Trynkiewicza, a także o samej ustawie. – Wytworzyła się zbiorowa histeria i związana z nią ułuda, że społeczeństwo się ochroni poprzez stworzenie jednego ośrodka. Ustawa sprawiła zaś, że myślenie o leczeniu ludzi schodzi na dalszy plan.

Lęk zatem z tych, którzy mają być chronieni – czytaj: ze społeczeństwa – przechodzi na tych, których nowe prawo typuje na chroniących: dyrektorów więzień, psychologów, biegłych, sędziów.

I organizatorów ośrodka w Gostyninie, którzy nabrali wody w usta. Jak bowiem odpowiedzieć na podobne opinie?

– Struktura zatrudnienia w Gostyninie to absurd – mówi prof. Gierowski. – Jest ochrona, psycholodzy, kilku terapeutów zajęciowych, ale żadnego psychoterapeuty. To wiele mówi o opisanej w ustawie terapeutycznej roli ośrodka.

– To będzie instytucja totalna, mająca charakter represyjny – przewiduje Paweł Moczy­dłowski. – Nie będą mogli wyjść na zewnątrz, a jeśli nie będą stosować się do regulaminu, będzie można zastosować środki przymusu bezpośredniego. Ustawodawca dopuszcza dodatkowo tajność działań. W Gostyninie mogą się dziać rzeczy straszne, w dodatku poza naszą wiedzą.

Jak na podobne wizje odpowiedziałby dyrektor Wardeński? Dziennikarze z lokalnych redakcji – Gostynin leży w województwie mazowieckim, niedaleko Płocka – opowiadają, że szef ROPS-u był kiedyś bardziej otwarty. Chętnie odpowiadał na pytania, oprowadzał po ośrodku. Tylko że to było, zanim w Gostyninie powstał nowy oddział.

W położenie dyrektora próbuje wczuć się prof. Gierowski: – Ma prawo mieć tej sprawy dosyć. A poza tym, co by mógł powiedzieć? Nie miał wyboru, bo placówka została wytypowana przez ministerstwo. Przypuszczam, że rozumie dwuznaczność sytuacji, mógłby więc się narazić mocodawcy albo powiedzieć coś, co jest niezgodne z prawdą.


***


Dziś nawet najbardziej zagorzali krytycy „ustawy o niebezpiecznych” przyznają: mamy konflikt dwóch wartości.

– Nie mam wątpliwości, że mamy do czynienia z niebezpiecznymi ludźmi i że jakoś trzeba ten problem rozwiązać – mówił trzy miesiące temu prof. Gierowski.

Prof. Beisert: – To ważne pytanie: czy takie ośrodki w ogóle powinny istnieć? Odpowiedź: jednak tak. Bo istnieją osoby, wobec których szansa na to, że skutecznie się im pomoże i będą mogły funkcjonować, nie stanowiąc zagrożenia, jest niska.

Pytanie, czy powinny istnieć w takiej formie? W warunkach przymusu? Po odbyciu prawomocnego wyroku? W warunkach – co sugerują niektórzy prawnicy – działania prawa wstecz?

– To oczywiście zupełnie inny ciężar pytania – odpowiada psycholożka. – Bo to pytanie o to, czy ktokolwiek inny niż sąd, wydający wyrok w sprawie popełnienia jakiegoś czynu, może odebrać człowiekowi wolność? Czy można kogoś izolować nie za to, co zrobił, ale za to, jaki jest?

Według prof. Beisert odpowiedzi są dwie. Na poziomie filozofii prawa: nie. Na pragmatycznym: tak. Ale nie bezwarunkowo.

– To powinno się odbywać na zasadzie absolutnego wyjątku – mówi badaczka. – Jeśli tak się nie stanie, liczba kierowanych do takiego ośrodka osób będzie rosnąć. Może bowiem zadziałać koniunkturalizm: lepiej zamknąć setkę, niż później spotkać się z zarzutem, że coś się zaniedbało.

Dylemat pozostanie zapewne nierozstrzygalny. Ale po dwóch miesiącach od wejścia w życie nowej ustawy widać coraz wyraźniej jedno. Wartości przemawiające przeciw ustawie nie są – jak mogło się wydawać jeszcze niedawno – zbiorem abstrakcyjnych haseł, wyrazem oderwanego od życia prawnego dogmatyzmu.

Ustawa „o niebezpiecznych” może się okazać realnie niebezpieczna. 


Współpraca Mariusz Sepioło

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2014