Mohery i zołzy

Dwa dni: pierwszy rzeczowy, roboczy, drugi bardzo emocjonalny, bo dotyczący przemocy wobec kobiet. Oba sumują się w listę „spraw do załatwienia” przedłożoną rządowi. Nie da się jej zbyć goździkiem i paplaniną o „naszych pięknych paniach”.

17.09.2012

Czyta się kilka minut

Czwarty Kongres Kobiet był bardziej „wkurzony” od poprzednich – bo też rachunek dotychczasowych zdobyczy wypada zbyt skromnie: w miejsce parytetu, o jaki zabiegałyśmy – kwota 35 proc. kobiet na listach wyborczych; nieco większa obecność tematyki „równościowej” w mediach; zmiana Rzeczniczki ds. Równego Traktowania; świeżo wywalczona w rządzie przez Agnieszkę Kozłowską-Rajewicz obietnica ratyfikacji Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy domowej; i „jeszcze ciepła”, bo podczas Kongresu złożona przez premiera, obietnica wdrożenia zasady „suwaka”, czyli przemienności kobiet i mężczyzn na listach wyborczych. W kolejce czekają m.in.: kwoty w zarządach spółek, żłobki, przedszkola, edukacja seksualna, wiejskie centra edukacyjno--kulturalne.

W Sali Kongresowej, zapełnionej po wrąbek, wielokrotnie padały słowa: „Mamy dość!”. Z każdym rokiem większa liczba uczestniczek Kongresu to symptom rosnącej determinacji. Ale i frustracji. I gniewu, jaki pojawia się, kiedy nasze postulaty są spychane na koniec (zdefiniowanej przez facetów) listy priorytetów.

Ten gniew i ta determinacja wydały mi się dziwnie znajome.

Myśl pojawiła się podczas występu zaproszonego przez Kongres „Chóru kobiet”. Żeby było jasne – nie są to żadne trele w żabotach. „Chór” jest w istocie obrazoburczym performansem o zniewoleniu kobiet. O tym narzuconym kulturowo, ale i o tym dobrowolnym, cierpiętniczym, bogoojczyźnianym. Przy entuzjastycznym aplauzie sali spektakl oprotestowany został jednym okrzykiem kobiety, którą „Chór” oburzył. Męczyło mnie pytanie, kim była ta osamotniona „kaczka dziwaczka”? Przyszła tu z podobnej, kobiecej potrzeby, po czym okazało się, że w Sali Kongresowej INACZEJ manifestuje się kobiece oczekiwania i postulaty? Była moherową sufrażystką? A gdyby pomnożyć ją przez legion? Hola. Znam przecież ten legion feministek au rebours. Dowodzi nim pyzaty okularnik w średnim wieku i o pulchnych dłoniach.

Myślę sobie – zabrzmi to dziwnie – że choć beret mamy inny, to frustrację tę samą. Poczucie gniewu i wykluczenia, które zapełniło Salę Kongresową, zasila też armię o. Rydzyka. Kobiety, nierzadko wykorzystywane i bezradne, często w degradującej biedzie, szukają dla siebie agory. Powierzają swoje długo tłumione emocje wspólnocie spajanej doświadczeniem wieloletniej frustracji i poniżenia. Na progu tej wspólnoty pozostawiają często zmysł krytyczny i wątpliwości, aby w licznej „rodzinie toruńskiej” mówić wreszcie jednym głosem. Suma szeptów i mamrotanych skarg składa się na krzyk. Te – zbyt łatwe do obśmiania – „mohery” winą za swoje wykluczenie-od-kołyski, za życie bez nagrody, obciążają złowrogi spisek bezbożników. Radiomaryjne „Rosary Riots” palą kukły krzywdziciela-bez-Boga-w-sercu, który ma dwa nieodłączne atrybuty: władzę i prestiż, czyli to, czego one nigdy nie miały. Same nie definiują się przez pryzmat płci, choć ich kobiecość jest w tej społeczności w zauważalnej przewadze. Są rozmodlonymi rebeliantkami. Tyle że wypowiadając posłuszeństwo systemowi, wstępują w karne szeregi antyestablishmentowej, żeńskiej armii ojca dyrektora.

Uczestniczkom Kongresu Kobiet podobny gniew unosi pokrywkę. Nie toczą w palcach różańca, ale ciążą ku wspólnocie, gdzie można dobitnie i w poczuciu bezpieczeństwa wyartykułować własne, latami zagłuszane potrzeby. Gniew bierze się z marginalizowania, męskiego paternalizmu i upokorzeń, przed którymi nie ochroniło nas ani wykształcenie, ani poczucie wewnętrznej autonomii. Dobrze powiesić na kołku swoje wyniosłe désintéressement, usiąść w dziesięciotysięcznym tłumie kobiet i usłyszeć to, czego nie mamy odwagi powiedzieć głośno we własnych domach. Dobrze widzieć po swojej stronie babki z klasą – twarde jak zelówka, inteligentne, nie do przegadania. Tutaj nie opowiada się żartów o blondynkach. Na Kongresach widzę niepospolite kobiety, które świecą jak stuwatowa żarówka światłem osobowości i entuzjazmu. To one wyznaczają obywatelskie ścieżki do celu podróży – realnej, a nie fasadowej równości szans.

Adresat kobiecych postulatów ma płeć i spodnie.

W miejsce lamentu i złorzeczeń, wiedźmowych rytuałów buntu, kobiety Kongresu postulują renegocjowanie umowy o podziale obowiązków, którą najwyraźniej ktoś napisał dawno temu i ponad naszymi głowami. W imię dobra wszystkich obywateli, także mężczyzn. Równościowe aspiracje kobiet to także obietnica uwolnienia facetów od stereotypowej roli twardzieli, którzy nie pękają i w każdych okolicznościach dają radę. Którzy nie okazują uczuć, którym odmawia się prawa do porażki i słabości.

Tam, gdzie się dzieli władzę – dzieli się także odpowiedzialność. Tymczasem decyzje, na które odebrano kobietom wpływ, zwalniają je z obowiązku współuczestnictwa. Czynią z nas anarchizujące rebeliantki, kapryśne awanturnice. Chcemy WSPÓŁdecydować o zarządzaniu domem, gospodarką i państwem. Chcemy oddać mężczyznom część obowiązków opiekuńczych, stereotypowo przypisywanych kobietom. I nie pasuje nam męski dyktat dotyczący kobiecych powinności, aspiracji, praw. Alternatywą jest bunt na pokładzie, erozja więzi rodzinnych i chaotyczne huśtanie polską łajbą. Ktoś może wypaść za burtę.

Kongres jest armią zołz, bo za „zołzowate” uchodzi powiedzenie mężczyznom: „Sorry, chłopaki. Rządziliście bez nas. Nie spodobało nam się. Pora się trochę posunąć”.

Dwudniowa satysfakcja, czterdziestoośmiogodzinny festiwal mocy i kobiecej solidarności to za mało. Czwarty Kongres ujawnił, że frustracja kobiet osiągnęła masę krytyczną. Jeśli coś się nie zmieni, jeśli nie nastąpi równościowa rewolucja, to umiarkowane oczekiwania będą się radykalizować, aż do wymówienia unii żeńsko-męskiej. Aż do tańca na miotle, sabatu wiedźm i nakłuwania laleczki wudu. Nadawany nam awansem epitet „zołzy” zmaterializuje się w swojej gniewnej, irracjonalnej, opornej na perswazję postaci.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2012