Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Z podporządkowanej wyjechał mężczyzna, uderzył w drzwi jej samochodu. Jechał wiekowym wartburgiem. Wiózł starą matkę (sam też nie był już młody). Oboje bardzo przepraszali. Tłumaczyli się: jadą do Ikei, posiedzieć w jasnym i ciepłym wnętrzu. Matka była chora. Mówili, że często to robią: siedzą w cieple i patrzą na jasne, pełne kolorów wnętrze.
Co się stało ze światem? Biedni, starzy i chorzy szukają schronienia w smętnym cieniu przybytków konsumpcji. Tulą się niczym do macochy. Nikt ich tu nie chce, bo przecież nic nie kupią. Odwiedzam galerie handlowe i widzę tam bezdomnych albo samotnych, którzy po prostu przesiadują na ławkach. Nawet nie udają, że przyszli coś kupić. Patrzą nieruchomo na przesuwające się obrazy: martwy tłum pchający przed sobą wózki, stosy rzeczy, na które nigdy nie będzie ich stać. Pewnie nie znają nawet przeznaczenia większości z nich. Nikt ich tu nie chce, ale mogą przyjść tylko tutaj. Ponury to obraz: ci, którzy nie mają nic, chronią się w miejscu, gdzie jest wszystko. Niczym na jakimś końcu świata, w Somalii czy na Saharze, gdzie nędzarze oglądają w telewizji nieprzebrane, pornograficzne w swoim bezwstydzie bogactwa Zachodu.
Kiedyś chronili się w kościołach, w ich przedsionkach prosili o wsparcie. Mieli tam swoje miejsce, ich obecność była całkiem naturalna. Podobnie jak na targowiskach, gdzie kipiało życie. Dziś jest tak jeszcze na Wschodzie i Południu. Tam żebracy są naturalnym składnikiem człowieczego pejzażu. Nie są samotni, jeszcze należą do społeczeństwa.
U nas starzy, na ogół w rozpaczliwy sposób schludni, przeczekują swoje dni wśród szklanych tafli, fałszywych marmurów, w tych łże-pałacowych wnętrzach. W krainie złudy. Znajdzie się tu czasem jakaś fontanna czy roślinność, skądś snują się zapachy perfum i jedzenia. Kebab, kurczak. Okrutna łaskawość tych miejsc. Można przyjść po otwarciu, wyjść trzeba przed zamknięciem. Jedenaście-dwanaście godzin życia. A potem zapada mrok.
Oprócz starych, biednych i samotnych najwyraźniej widać młodych. Zawsze w grupie, razem. Wyglądają na zadomowionych. To w końcu ich drugi dom (jeśli nie pierwszy). Poruszają się w tych wielkich akwariach ławicami, jak ryby: od jednej szklanej ściany do drugiej. Czasami zatrzymują się na chwilę, nie przerywając paplaniny. Widać, że dobrze się tu czują. Zapewne wierzą, że to wszystko – ciuchy, zapachy, ajfony i cała reszta – kiedyś będzie do nich należało. Na razie tęsknią, ale obiecane jest przecież, że każdy w końcu może spełnić swoje marzenia – ponieważ mu się to należy. Więc liżą przez szybę, pożądają, pożerają wzrokiem, ale raczej nie wątpią, że w końcu posiądą. Użyją wszystkich swoich sił oraz umiejętności, by opustoszyć stoiska, wieszaki, witryny, magazyny; całe tiry, pociągi i okręty rozładować siłą swoich marzeń. Na razie przymierzają, wąchają, macają, próbują. Nikt ich nie przepędza, chociaż niewiele kupują. Odbywają trening czy też łagodną tresurę w pożądaniu. Nauczą się, zanim będą mogli zdobyć. Jeszcze nie przychodzi im do głowy (czy w ogóle o tym pomyślą, zanim się tak stanie?), że wielu z nich zasiądzie kiedyś na miejscu schludnych starych ludzi, odliczając godziny do zamknięcia.
Dziwne rzeczy dzieją się ze światem, prawda? Jeszcze niedawno chodziliśmy po zakupy. I tyle. Były sklepy większe i mniejsze, droższe i tańsze. Braliśmy sprawunki, wracaliśmy do zwykłego życia. Dziś wszystko wskazuje na to, że niebawem we wnętrzach tych hipertroficznych bękartów dawnych sklepów będziemy nasze życie zaczynać i je kończyć. Rodzić się w nich i umierać. Ponieważ nie znajdziemy innego miejsca, do którego można przyjść.