Miasto żywe

Podróż w czasie? W Nowym Sączu to możliwe. Tutejsi muzealnicy ze środków unijnych wybudowali galicyjskie miasteczko z czasów cesarza Franciszka Józefa.

24.11.2009

Czyta się kilka minut

Najpierw widać wieżę: białą, wysoką, okazałą. Jej widok na przedmieściach Nowego Sącza musi budzić zdziwienie: ratusz w tym miejscu? Wystarczy jednak skręcić w prawo z ulicy Lwowskiej, wiodącej z Nowego Sącza do Gorlic, by to zdziwienie wzrosło jeszcze bardziej - tu, nad potokiem Łubinka, pośród okolicznych domów, na niewielkim skrawku ziemi stoi nie tylko miejski ratusz, ale także szeregi równo ustawionych domków. Niektóre już ukończone; w innych trwają jeszcze prace budowlane.

Ale wątpliwości nie ma - to rynek małego miasta. Z tych miast, jakich w Małopolsce nie brakuje: Lanckorona, Zakliczyn, Stary Sącz.

To miasto jednak nie ma charakterystycznych cech współczesności. Tu jest tak, jakby czas nagle cofnął się o sto lat.

Przywołać dawnego ducha

Pomysł jego zbudowania istniał od dawna. - Wizja stworzenia małomiasteczkowej przestrzeni historycznej ze schyłkowego okresu monarchii austro--węgierskiej pojawiła się w głowach sądeckich historyków i etnografów już w latach 60. minionego wieku. W grudniu 1968 roku stworzono pierwsze plany parku etnograficznego, w którym mieścił się również sektor małomiasteczkowy - tłumaczy Wojciech Śliwiński, etnograf, pracownik Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu.

Na początku pojawił się problem z miejscem. Galicyjskie miasteczko w zamyśle muzealników miało zamykać powstały Sądecki Park Etnograficzny od północy - stanowiąc niejako drugie wejście do sądeckiego skansenu. Sęk w tym, że teren, który muzealnicy sobie upatrzyli, leżący tuż nad potokiem Łubinka, należał do prywatnych właścicieli - a ci ani myśleli go sprzedawać. W sukurs historykom przyszła dopiero po wielu latach natura - w roku 1997 Łubinka obficie wylała. Tak obficie, że jeden z dwóch właścicieli działki postanowił wreszcie sprzedać swoją część. Drugi poszedł wkrótce za jego przykładem.

Żeby uzyskać środki na zakup tego terenu z krakowskiego Urzędu Marszałkowskiego, który jest jednostką finansującą sądeckie muzeum, muzealnicy stworzyli program rozwoju całego Parku Etnograficznego. Na działce nad Łubinką zaplanowali przestrzeń paramuzealną, z replikami obiektów zabytkowych.

Śliwiński: - Założyliśmy, że będą to obiekty już nieistniejące lub nienadające się do przeniesienia.

Nad projektem architektonicznym pracowało trzech architektów: Zygmunt Lewczuk, Zenon Remi i Jacek Najbar. Zebrali oni dokumentację 300 obiektów z całej Małopolski, po czym wybrali 22 budowle, co pozwoliło opracować zespół wokółrynkowy, tworzący impresję miasteczka galicyjskiego. Znalazły się w nim repliki domów, stojących niegdyś między innymi w Zakliczynie, Krościenku, Orawce czy Czchowie.

W budynkach będzie się mieścił między innymi warsztat garncarski, sklepik kolonialny, stara apteka, karczma i warsztat żydowskiego krawca. Nie będą to inscenizacje muzealne - po upływie pięciu lat karencji zmienią się w działające na zasadach rynkowych punkty usługowe. Ale stylizowane na przełom XIX i XX wieku (obsługa będzie nosić stroje z epoki). Wszystko w ramach programu rewitalizacji dawnych zawodów. - Bardziej niż o szatę ogólną tych budynków, chodziło nam o to, by poprzez ich wnętrza ożywić świat, który bezpowrotnie odszedł w przeszłość - tłumaczy Robert Ślusarek, dyrektor Muzeum w Nowym Sączu. - Chcemy przywołać jego ducha.

Jazda bez trzymanki

Urzędnikom z Urzędu Marszałkowskiego, który jako jednostka nadrzędna finansuje działalność muzeum, plan się spodobał, sądeccy muzealnicy dostali pieniądze na wykup ziemi.

Pierwszą działkę nabyli w 2002 roku. Ale droga do rozpoczęcia inwestycji była jeszcze daleka. - Cały temat był trudny pod względem inwestycyjnym - objaśnia Janusz Obtułowicz, szef działu inwestycji sądeckiego muzeum, odpowiedzialny za stronę techniczno-organizacyjną przedsięwzięcia.

Prace były uzależnione od regulacji potoku Łubinka. Niewielki potok w przeszłości wielokrotnie dawał się we znaki mieszkańcom Nowego Sącza, co kilka lat obficie wylewając. Problem polegał na tym, że administrator potoku - Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej - nie miał środków na jego regulację. Urząd Marszałkowski zgodził się więc przekazać muzealnikom pieniądze również i na ten cel. - Poszerzyliśmy potok, a cały teren (2 hektary) podnieśliśmy o ponad 2 metry - wspomina Obtułowicz.

Ale do zrealizowania całego zamierzenia potrzeba było dużo większych pieniędzy. Dlatego w 2005 roku sądeckie muzeum wystartowało w unijnym programie ZPORR - Zintegrowanym Programie Operacyjnym Rozwoju Regionalnego - w działaniu dotyczącym kultury i turystyki. Cały projekt podzielono na dwa etapy. Wartość pierwszego oszacowano na 12,5 mln złotych.

Muzealnicy konkurs wygrali i otrzymali unijne dofinansowanie w wysokości 7,5 mln złotych. Stanowiło to 75% kosztów kwalifikowanych całego przedsięwzięcia (VAT wlicza się w koszty niekwalifikowane). Reszta środków pochodziła z funduszu Województwa Małopolskiego.

Jak pracownicy muzeum przyjęli wiadomość o wygranej? - To była radość wymieszana z obawą: jak sobie poradzimy - wyznaje Zofia Pulit, główna księgowa.

Tak, byli nieco przerażeni nieznanymi wyzwaniami, z którymi nagle musieli się zmierzyć. Wielu rzeczy musieli się uczyć na gorąco. - To była prawdziwa jazda bez trzymanki - wspomina z uśmiechem dyrektor Ślusarek.

Zwłaszcza że pierwszy etap prac przebiegał bardzo szybko: wszystkie budynki zostały właściwie zbudowane w ciągu 7 miesięcy - i to pod klucz!

Ale nie tylko napięty harmonogram powodował stres. Pewną nerwowość powodowały też unijne procedury rozliczeniowe. Pieniądze w ramach dofinansowania otrzymuje się bowiem dopiero po wykonaniu określonej części prac. Należy w tym celu złożyć wniosek o płatność, który jest następnie weryfikowany przez służby audytu europejskiego. Może to trwać nawet do 6-7 miesięcy.

Zofia Pulit: - Ten pierwszy etap przyniósł nam bardzo wiele doświadczeń, z których teraz czerpiemy pełnymi garściami.

Jakich? - Na pewno nauczyliśmy się, że na etapie przygotowawczym musimy mieć dokładnie zdefiniowane szczegóły merytoryczne. Unijny wniosek musi więc zawierać nie tylko plany budowlane, ale i szczegółowe opisy poszczególnych elementów wyposażenia - łącznie z informacjami, jakie krzesła będą stały w pokojach, jakie klamki będą miały drzwi, co będzie wisieć na ścianach.

Obtułowicz: - Żeby złożyć wniosek unijny, cały proces inwestycyjny musi być praktycznie zakończony. I to w taki sposób, by w momencie otrzymania pozytywnej decyzji od razu móc rozpocząć realizację projektu.

Trudne kompromisy

Zdobyta wiedza opłaciła się: sądeckim muzealnikom udało się zdobyć kolejne środki unijne na dofinansowanie drugiego etapu projektu. Wniosek zgłosili w 2008 roku do Małopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego (wcześniejszy program - ZPORR - dobiegł już końca).

Wartość drugiego etapu została również oszacowana na 12,5 mln. złotych; przyznana dotacja wynosiła 5,6 mln złotych. Prace rozpoczęto w 2008 roku; planowane zakończenie - lipiec 2010.

Janusz Obtułowicz: - Procedury unijne nie są łatwe. Sam wniosek i studium wykonalności to co najmniej dwa segregatory dokumentów - a do tego jeszcze mnóstwo załączników. Pisząc wniosek, trzeba być trochę i budowlańcem, i ekonomistą. Na pewno jedna osoba nie byłaby w stanie podołać temu zadaniu.

W nowosądeckim muzeum nad wnioskiem pracował zespół, składający się z pracowników merytorycznych, czyli historyków sztuki i etnografów, którzy dbali o wierność historyczną inscenizowanych wnętrz, oraz z pracowników działu ekonomiczno-inwestycyjnego, którzy całe przedsięwzięcie trzymali w ryzach formalno-prawnych.

Tarcia - muzealnicy mówią: "konstruktywne spory" - były nieuchronne.

Obtułowicz: - Problem polegał na tym, że muzealnik najchętniej przeniósłby obiekt oryginalny albo budował z oryginalnych materiałów. A to z reguły ma się nijak do obowiązującego prawa budowlanego.

Ot, choćby drzwi. Pomieszczenia w budynku - owszem - mogą być stylizowane. Ale drzwi muszą być zgodne z wymogami przeciwpożarowymi. Czyli: wykonane z metalu i przeszklone.

- My, jako historycy, często puszczaliśmy wodze fantazji, zupełnie nie licząc się z uwarunkowaniami finansowymi - śmieje się Ślusarek.

Jednak szybko nauczyli się łączyć wizję merytoryczną z realiami finansowo-

-prawnymi. - I to dawało nam prawdziwą satysfakcję - przyznaje Pulit.

Przez żołądek do... historii

Znaczną część wyposażenia sądeckiego miasteczka będą stanowić rekwizyty z epoki bądź rekonstrukcje, ale nie muzealia, te bowiem pozostają pod ścisłą ochroną ustawową. Tu także w trakcie pierwszego etapu projektu pojawiły się problemy: unijne terminy w ogóle nie uwzględniały procesów konserwatorskich. - Zdarzało się więc, że musieliśmy po prostu wprowadzać obiekty muzealne do mokrych jeszcze pomieszczeń - opowiada Robert Ślusarek.

Nie wszystkie gotowe już dziś wnętrza zostały jednak wyposażone w oryginalne eksponaty. Zupełnie nowy, niestylizowany wystrój ma ratusz, główny element całego zespołu urbanistycznego, zbudowany na podstawie dotąd niezrealizowanych planów ratusza ze Starego Sącza oraz stojący nieopodal dwór szlachecki - replika XVIII-wiecznego obiektu z Łososiny Górnej, który uległ całkowitemu zniszczeniu w latach 70. XX wieku.

W innych budynkach - warsztacie garncarskim, gabinecie dentystycznym, starej poczcie - znaczną część wyposażenia będą stanowić kopie dawnych przedmiotów. - Repliki? Cóż, w wielu przypadkach cezura czasowa, którą sobie przyjęliśmy, okazała się zbyt rygorystyczna - tłumaczy Barbara Szafran, historyczka sztuki, odpowiedzialna za wyposażenie wnętrz. - Niektóre przedmioty już praktycznie nie istnieją.

Sądeccy muzealnicy zlecili więc specjalistom z zakresu historii obyczajowości ich odtworzenie na podstawie przekazów ikonograficznych: obrazów, opisów zdjęć. Ale to nie jedyny powód, dla którego zdecydowali się na wykorzystanie kopii.

Śliwiński: - Stosowanie replik ma jedną ważną zaletę: można ich swobodnie używać. A my chcemy przecież ożywić paramuzealną przestrzeń miasteczka, rewitalizując w niej dawne zawody. Dlatego u naszego fotografa będzie można zrobić sobie zdjęcie, u dentysty wyleczyć zęby (bez znieczulenia), w aptece kupić leki, a w cukierni skosztować wypieków według starych receptur.

Muzealnicy liczą, że w ten sposób ożywią cały region. A przede wszystkim najbliższą okolicę. Tym bardziej że jej mieszkańcy byli początkowo dość nieufni. Szybko zaczęli się jednak do projektu przekonywać. Zwłaszcza że dzięki niemu powstało już kilkanaście miejsc pracy. Muzealnicy przygarnęli także jedną z osiedlowych świetlic - jej zajęcia odbywają się regularnie na terenie miasteczka. - Chodzi o to, żeby lokalna społeczność też coś miała z tego projektu - deklaruje Ślusarek.

A przyjezdni? - Poprzez zabawę w miasteczku chcemy zachęcić turystów, by zainteresowali się historią i zechcieli obejrzeć ekspozycję całego parku - tłumaczy Ślusarek.

Śliwiński: - Tu, w miasteczku, są igrzyska, a w skansenie - chleb strawy duchowej.

Muzealnicy liczą jednak, że do zwiedzenia skansenu zainspirują turystów nie tylko rzemieślnicze warsztaty i kramy. Ważną zachętą mają być także specjały podawane w karczmie. A zwłaszcza dobra sądecka kwaśnica.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz oraz tłumacz z języka niemieckiego i angielskiego. Absolwent Filologii Germańskiej na UAM w Poznaniu. Studiował również dziennikarstwo na UJ. Z Tygodnikiem Powszechnym związany od 2007 roku. Swoje teksty publikował ponadto w "Newsweeku" oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2009