Kobieta z brodą

Jesteśmy skazani na utratę obszarów mózgu odpowiedzialnych za głębszą syntezę, skazani na utratę wyobraźni. Świat nie sprzyja bogactwu wewnętrznemu, za dużo jest na zewnątrz. Więc trzeba ćwiczyć!

10.03.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

KALINA BŁAŻEJOWSKA: Długo zmagałaś się z etykietą smarkatej buntowniczki. Później, po paru wypowiedziach, którymi zadarłaś z lewicą, prawica ochrzciła Cię „córką Rydzyka”. Na przekór napisałaś apolityczną powieść kobiecą. A teraz, pod pseudonimem Mister D., wydałaś płytę „Społeczeństwo jest niemiłe”, na której śpiewasz o zakupach w Żabce, imprezie po chrzcinach i celebrytach. Czy to kolejna próba wypisania się z...

DOROTA MASŁOWSKA: Ze wszystkiego? Nie mogę przyjąć tej interpretacji. Nie dysponuję takimi zdolnościami marketingowo-strategicznymi, żeby sobie wymyślić: „O, teraz nagram album i wszystkich zaskoczę”. Moje talenty są niemanipulowalne. Nawet się cieszę, że nie potrafię nimi zawiadywać, że nie da się ich obsługiwać trzema prostymi przyciskami.

Ta płyta nie jest żartem, a w każdym razie żart nie jest do niej kluczem. Powstała ze szczerej zajawki, czy może – żeby użyć sformułowania na potrzeby „Tygodnika Powszechnego” – z artystycznej ekscytacji. I dlatego, że stoi za nią szał twórczy, że jest totalnie szczera, mogę jej zupełnie szczerze bronić.

Ale nikt Cię nie atakuje. Krytycy są po prostu bezradni.

Wydaje mi się, że dotykająca esencji recenzja tej płyty jeszcze nie powstała. Jak na razie, dyskutuje się moją biografię, robi mi się psychoanalizę, pyta się, czy za wiele nie ryzykuję, próbuje się ten album umiejscowić na mapie problemów społecznych... Zdumiewa mnie zwłaszcza, kiedy doświadczeni i opiniotwórczy dziennikarze piszą recenzje oparte na połajankach internautów, zamiast na jakiejkolwiek własnej opinii czy refleksji...

Jak te portalowe nagłówki: „Internauci się śmieją”, „Internauci zawiedzeni”... To co jest esencją? Powiedz, skoro nikt nie potrafi.

Nie mnie to definiować. Splatają się tu różne wątki. Stoi za mną pewien dorobek literacki, idący za nim bagaż opinii, oczekiwań i jakiegoś „prestiżu”, na który ostatnio w rozmowie powoływał się jeden z dziennikarzy. A ja to wszystko rzucam na pożarcie – wcześniej brzydko pisałam, teraz będę brzydko śpiewać. Ale siła ciężkości nie leży wcale w akcie brzydkiego śpiewania – najważniejszy jest tekst. Pisząc te piosenki, miałam totalną swobodę. Nie byłam zobowiązana do niczego, a przez to mogłam wszystko.

Pobieżnie przeczytane, teksty z płyty wydają się jakąś igraszką – niedorzeczne, zabawne, manieryczne – a pod spodem jest dużo treści, na które jako pisarka nie mogłabym sobie pozwolić. Które w literaturze przerabia się dużo trudniej. Albo które można tylko wykrzyczeć ze sceny.

Czyli jakie?

W swojej naiwności byłabym teraz skłonna siedzieć i tłumaczyć ci jeden po drugim, ale to byłoby dość żenujące.

A płyta powstała też z mojej tęsknoty za piosenkami, z którymi bym się mogła identyfikować, nucić przy praniu. Praniu w rzece (śmiech). Polska współczesność takich piosenek nie wytwarza. Ludzie w moim, twoim wieku robią muzykę, która brzmieniowo zachwyca, ale nie niesie żadnych treści. Albo zasłaniają się udawanym angielskim.

„Weź mnie na densflor, zrobię ci hardkor, nie ma tragejszon” – śpiewała ostatnio Natasza Urbańska.

No cóż, jeśli ona tak czuje...

A tak serio, to widzisz, jak trudną materią jest piosenka, jak łatwo popaść w śmieszność. Więc ja to ubiegam: sama popadam w śmieszność, zanim śmieszność popadnie we mnie.

Jak długo trwał ten twój twórczy szał?

Pół roku. Zaczynałam od jakiegoś podkładziku typu perkusja i but, a kończyłam na utworach dużo bardziej skomplikowanych. Ten proces nauki widać na płycie, przynajmniej ja go widzę, znając kolejność, w jakiej powstawały piosenki. Ale chyba łatwo ją odtworzyć.

To był oddech od pisania? Takie wakacje?

Oczywiście. Potrzebowałam tego. Po latach pracy literackiej trudno nie doznać jakiegoś kryzysu, paraliżu, pomieszania zmysłu pisarskiego. Bardzo ciężko się pisze, kiedy się umie pisać. Kiedy wie się dokładnie, za co jest się chwalonym, co ściągnie sympatię recenzentów. Powstaje rodzaj podświadomego wyrachowania. Że użyję słowa z nomenklatury marketingowej: „wizerunek” – wizerunek przytłacza cię i zawęża ci pole działania.

Odechciewa się robić coś, w czym niewiele się ryzykuje. Potwierdzone umiejętności wykluczają porażkę, ale wykluczają też wielki sukces. Zresztą nie o wielki sukces tu chodzi – przeciwnie, chodzi o to, żeby rzeczywistość stawiała opór. Żeby wybrać formę, która nie będzie się podobała, przy której powstanie ferment i konfuzja.

Powiedziałaś: „zawodzenie oczekiwań jest aktem mojej osobistej wolności”.

To jakaś neuroza z dzieciństwa, po prostu potrzebuję do szczęścia ludzkiego zawodu (śmiech).

Czyli musisz być teraz szczęśliwa. „Internauci się zawiedli”.

Tak, dostarczyli mi niezbędnego pierwiastka.

Ale publiczność na pierwszym koncercie w Barze Studio była chyba niezawiedziona?

Chyba niezawiedziona... Na koncert przyszło znacznie więcej ludzi, niż mogło się zmieścić, i ta walka, te przepychanki bardzo podgrzały atmosferę.

Przepychali się ci hipsterzy z placu Zbawiciela, od których tak się odżegnujesz. Studio to jest ich miejsce.

Nie wiem, czyje to miejsce. To jest również moje miejsce. Zresztą, „Wszyscy jesteśmy hipsterami”.

Tylko hipsterzy zrozumieją teledysk do „Haj$u”, jego netartową estetykę. Zresztą już mówią, że to było modne dwa lata temu. Osoby bez tej nadwyżki świadomości nacisną „dislike” pod wideo na YouTube’ie.

A czy ja chcę, żeby ludzie niemający świadomości, że to jest żart, to lubili? Nie chcę. Wiadomo, że internet jest strefą totalnej demokracji...

Wynaturzonej demokracji.

Demokracji ostatecznej, w której spotykają się anonimowo ludzie spod drabiny intelektualnej i z jej czubka. Na pewno nie jest moją wolą oczarowywanie ich wszystkich. Jestem zdumiona, jak bardzo optyka – także dziennikarzy – jest skażona przez myślenie w kategoriach: „lubię to”/„nie lubię tego”. Przeliczanie jakości w jednostkach kciuków. Jako zjawisko społeczne to jest interesujące. Ale czy oddaje jakość tego, co robię? Nie mogę się na to zgodzić.

Jeszcze inna niekonsekwencja: sprzeciwiasz się dyktatowi Photoshopa, ale zdjęcia z sesji towarzyszącej płycie są nim pociągnięte. A w każdym razie jest w nich jakiś retusz – idealne światło, idealny makijaż...

Przecież to jest pewna konwencja: studio, tło, kostium, makijaż – to jest teatr, a nie zdjęcia udające dokumentalne, na których figluję z rodziną na 20-centymetrowych obcasach w pełnym makijażu.

Zapozowałaś z dzieckiem na okładce „Wysokich Obcasów”. Jako zmęczona baba z siatą ziemniaków.

Tak, i pozowałam też ze spaloną twarzą. Ale nie pozuję z rodziną w nie swoich ciuchach, udając kogoś ładniejszego. Nie widzę tu żadnej sprzeczności.

Prawda, że masz obsesję na punkcie celebrytów? „Newsweek” tak twierdzi.

Nieprawda. Gdyby ten temat był mi naprawdę bliski, pewnie nie napisałabym piosenki o Kindze Rusin. Zainteresowania tego typu wydają mi się tak psychodeliczne, że postanowiłam się pod nie podpiąć.

A czemu na tej sesji nie ma zdjęcia z wąsem? Od tego zaczął się projekt Mister D.: kiedy kilka lat temu robiono ci zdjęcie w męskim przebraniu, zapragnęłaś mieć męskie alter ego.

Dlaczego nie ma takiego zdjęcia? Bo jeszcze nie zdążyłam go sobie zrobić (śmiech). Gdybyś tego teraz nie powiedziała, pewnie by się gdzieś pojawiło. Myślę zresztą, że moja kondycja jest kondycją kobiety z brodą. Że kiedy gram koncert, to ludzie trochę ekscytują się, widząc dziwadło. Na tej płycie wykrzyczałam własną kondycję dziwadła. Dziwadło to jest ktoś, kto nie mieści się w szufladce. Ja się albo nie mieszczę, albo jest mi w niej szalenie duszno i nie chcę w niej być.

A szufladka „pisarz jako osoba publiczna”, pisarz wypowiadający się w oczekiwany sposób na oczekiwane tematy – czy ma jeszcze sens? Może dopiero jak powie, „Pier... się, Polsko”, to ktoś go słucha?

Ja, szczerze mówiąc, nie słucham pisarzy. Ale nie wiem jak reszta niemiłego społeczeństwa. Zawód pisarz jest tak pociągnięty pajęczyną i szadzią, że nie mam pojęcia, czy ma jeszcze potencjał autorytetu. Literatura jest szalenie nieatrakcyjna, nie ma szans z innymi środkami przekazu. Zwłaszcza że na poziomie neurologicznym ulegamy coraz silniejszej mutacji. To pewne, że zdolność głębokiego czytania – czytania nie „po literze F”, czyli pierwszej linijki tekstu, połowy drugiej i ostatniego wyrazu – będzie dotyczyła coraz bardziej elitarnej części społeczeństwa.

A więc to nie jest kwestia tego, czy pisarze są słuchani, tylko tego, czy ktokolwiek kogokolwiek słucha. Może Szczepan Twardoch jest słuchany, kiedy mówi: „Pier... się, Polsko”, bo ludzie reagują tylko na słowo „pier... się”?

Powiedziałabyś tak?

Musiałoby mnie coś bardzo zirytować, żebym uznała, że warto użyć tak łatwego środka przyciągnięcia uwagi. Broniłabym jego słów, o ile padły w szale bitewnym. Chociaż razi mnie, że poziom dyskusji w mediach tak zjeżdża w dół. Zjeżdża właśnie przez to, że zanika umiejętność czytania, że nasza uwaga jest magnetyzowana wyłącznie wulgaryzmami albo słowami „piersi” i „genitalia”. Oraz „odchudzanie”.

Właśnie pisarze mówią ostatnio często o odchudzaniu. Wojciech Kuczok opowiedział „Vivie!”, że w łóżku z Agatą Passent stracił 15 kg. Joanna Bator wyznała „Newsweekowi”, że niedawno ważyła mniej niż 50 kg; przy okazji zapozowała z odsłoniętym udem, w kimonie. Dramaturg Paweł Demirski powiedział „Polityce”, że odkąd żywi się rybami, schudł 20 kg. A ty ile schudłaś przy nagrywaniu płyty?

Nie ważyłam się, nie miałam czasu... Nie przygotowałam się do tego pytania, nie mam do pokazania zdjęcia w kimonie. Chyba doszliśmy w historii Polski do takiego momentu, w którym jedzenia jest więcej, niż możemy zjeść, rozpoczęła się więc społeczna licytacja na jego jakość. Linie podziału przebiegają na stole.

Rubryki kulinarne pojawiają się nawet w tygodnikach opinii. Piotr Semka w „Do Rzeczy” zachwala sztufadę wołową nadziewaną słoniną i wędzony boczek, a z kuchni włoskiej – porchettę, świnię pieczoną w całości. Prawicowy lajfstajl.

Sarmacki lajfstajl. Przyznaj, że na tym tle proponowane w mojej piosence kanapki z hajsem wypadają dietetycznie. Chociaż one są z tłustym hajsem – nie wiem jak z ich kalorycznością.

Wróćmy jeszcze do pisarzy-autorytetów. Twardoch lubi się wypowiadać o Polsce, Ty tego unikasz. Gdy kolejny raz zaproponowano ci, żebyś owinęła się do zdjęć flagą, poczułaś, że „zwymiotujesz sama sobą”.

No bo ile można? Tendencje rebelianckie, które przejawiam, są bardzo trudne do medialnej eksploatacji. To znaczy: znikają w momencie, gdy są eksploatowane. Warunkiem kontestacji jest opór. Nie ma czegoś takiego jak bunt, który można eksponować, chwalić i nagradzać.

Od kiedy napisałam „Wojnę polsko-ruską”, bezustannie dzwoniono do mnie, żebym udzielała ciętych wypowiedzi na temat rozmaitych problemów, którymi targane jest państwo polskie.

A moje wyczulenie na bzdurę jest zbyt duże. Silniejsze nawet od próżności. Nie potrafiłam się już cieszyć z tej roli...

Lidera opinii.

Generatora opinii, dystrybutora opinii, maszyny do wydawania opinii. Nie da się tego długo robić, jeśli chce się zachować poczucie godności i wolności. Więc zaczęłam to krótko ucinać. Dopiero nowa forma, trudna w odbiorze, niedoskonała, stworzyła mi możliwość wypowiedzenia się na ten temat. Bo Polska jest dla mnie fascynująca – tylko chcę o niej mówić na własnych zasadach. A nie w rubryczkach w gazecie.

Wypowiadasz się w rubryce – masz felieton w „Dwutygodniku”, zatytułowany „Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu”. Nie chcesz pisać tych felietonów częściej, dobitniej?

Traktuję je jako formę poboczną, codzienną, casual. Jeśli chodzi o częstość – jestem zdania, że pisanie trzeba oszczędzać. Ma się tylko określoną pulę treści do przekazania i one tracą ważność, kiedy nie są dość oszczędzane. Wolę, żeby to się we mnie kumulowało, gęstniało, gotowało, niż pozbywać się tego na bieżąco. A jeśli chodzi o ciężar poruszanych kwestii: najpoważniejsze rzeczy wychodzą mi, gdy zaczynam od bzdury. W „Dwutygodniku” prowadzę osobistą kronikę bzdur. Biorę coś błahego, co podczas rozkładu na słowa ujawnia głębsze pokłady.

A teraz co w Tobie gęstnieje?

Ostatnio projekt Mister D. dostarcza mi silnych doświadczeń. W porównaniu do grania koncertów życie z pisania jest mieszczańskie, niewywrotowe, niskobudżetowe. Siedzenie w kącie, ciemnym, ale bezpiecznym. I biadolenie.

Kiedy myślę o tym, jak samotny jest zawód pisarza, przypomina mi się historia znajomej, która wynajęła się do opieki nad serami dojrzewającymi. Pół roku siedziała z nimi w alpejskiej chacie.

Tak, literatura jako ser dojrzewający to bardzo trafna metafora. Sytuacja doglądania szwajcarskiego sera, który tak naprawdę jest tobą, musi doprowadzić do absurdu. Nie mając innej rzeczywistości do obróbki, tylko siebie, siebie i siebie, wpada się w pułapkę autokarykatury. Żeby pisać, trzeba mieć namacalny kontakt z rzeczywistością – a trudno go uzyskać, bezustannie pisząc.

Innym toposem jest pisarz cierpiący na blokadę twórczą. Ciągle pojawia się w filmach. Też byś pewnie mogła to zagrać.

Miałam mnóstwo takich okresów. Szał twórczy jest tylko epizodem w oceanie impasu. W przekonaniu, że nic już się nie uda. Jest tylko albo-albo: albo chcesz napisać wszystko, albo masz poczucie, że już napisałaś wszystko.

Wie się, że ten stan mija, a jednocześnie za każdym razem ma się poczucie, że nigdy nie minie.

I że trzeba szukać innej pracy. Jak jeszcze musisz wpleść twórczość w swój biznesplan, wywiązywać się z umów, deadline’ów, administrować sama sobą – to często powstaje pornografia. Walka z blokiem twórczym na czas jest przedsięwzięciem szalenie ryzykownym.

Ale są tacy, którzy wydają książkę rocznie. I twierdzą, że pisarz powinien codziennie siedzieć przy biurku, niezależnie od tego, czy ma coś do napisania. Nie próbowałaś tak?

To takie rzemieślnicze podejście. Ale oczywiście stosuję różne techniki, żeby utrzymać zdolność przerzucania myśli na papier w takim neurologicznym sensie. Bo niepielęgnowana zanika. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy osaczają nas miałkie treści w miałkiej formie. Jesteśmy wręcz skazani na utratę obszarów mózgu odpowiedzialnych za głębszą syntezę, na utratę wyobraźni. Świat nie sprzyja bogactwu wewnętrznemu, za dużo jest na zewnątrz. Więc trzeba ćwiczyć.

Ćwiczyć, a nie oglądać seriale – jak w twoim felietonie, pisanym z serialowego odwyku. Co teraz oglądasz?

Właśnie nic! Nie miałam czasu, a to jak z narkotykami: musisz brać regularnie, zwiększać dawkę...

Nie jesteś na bieżąco z „Girls”?

Nie widziałam nowego sezonu, bo nie umiem piratować – kupię sobie, jak będę w Stanach. Ale tak, jestem fanką, miałam frajdę z obserwowania otwartości i wywrotowości obyczajowej tego serialu. Cieszyłam się tym, że pokazane w tym serialu dziewczyny jeżdżą po bandzie, ale od pewnego momentu wiedziałam już, gdzie ta banda przebiega.

Niektórych męczy, że główna bohaterka, grana przez niewymiarową Lenę Dunham, zdejmuje bluzkę w każdym odcinku. Ciebie nie oburza epatowanie „brzydką” nagością?

Brzydką? Zwyczajną. To ma fantastyczną rolę społeczną. Dunham pokazuje swoją „zwyczajną” nagość charytatywnie, żeby przesunąć barierę dopuszczalności.

 Wszyscy mamy mózgi tak sprane Photoshopem, że organicznie nie akceptujemy niedoskonałości. Czy wszyscy jesteśmy aż tak piękni i młodzi, żeby doznawać wstrząsu i torsji na widok niepięknego, niemłodego ciała? Nie zorientowaliśmy się, kiedy medialna policja piękna i młodości stała się naszą wewnętrzną policją.

Kiedy Dunham pojawiła się na okładce „Vogue’a”, feministyczny portal wyznaczył nagrodę za zdjęcia sprzed retuszu. Znalazły się natychmiast.

Czytałam o tym. Ale ten fanatyzm mnie śmieszy. Wolność polega na tym, że można być fotoszopowanym albo nie, zależnie od ochoty i konwencji. Tylko żeby nie wmawiać ludziom, że to jest prawda.

Polskie dziewczyny mogą się z tymi nowojorskimi identyfikować? Mają te same problemy?

Na pewno w dużych miastach, ale Polska to nie są duże miasta. Nie można porównywać Warszawy, gdzie możesz związać się z kobietą, mężczyzną, kotem albo psem, zależnie od upodobań, z małymi miastami, gdzie ludzie wciąż żenią się, żeby uniknąć plotek i dostać od teściów mieszkanie. Mówienie z Żoliborza o polskiej obyczajowości jest mało sensowne.

Po „Girls” widać, że nie zostały wymyślone w laboratorium fabularnym. A kiedy ktoś wykrzykuje – nie recytuje – rzeczy, które naprawdę go bolą, to niezależnie od języka, rekwizytów i kostiumów, ludzie z różnych stref geograficznych się w tym odnajdą. Natomiast kiedy coś jest sztucznie wyprodukowane, to niekoniecznie.

Odnoszę to też do polskiej muzyki. Nie ma czego słuchać, bo wszystko jest z fabryki – z fabryki przebojów, popularnych albo alternatywnych.

Krytycy już zauważyli, że nie słuchasz polskiej muzyki, i jako twoje inspiracje obstawiają The Knife, M.I.A. oraz Die Antwoord.

Zgadzam się z tym i nie zgadzam. Z jednej strony jestem za słabym muzykiem, żeby się czymkolwiek zainspirować. Nie potrafię naśladować. Z drugiej – w muzyce szczególnie widać, że nie da się jej stworzyć od nowa. Jest konstruowana z chińskich podzespołów, które można tylko miksować i przekładać. Tak jak w literaturze – wszyscy mielimy to samo.

Bardzo się nudzę, kiedy przychodzą do mnie koledzy i przerzucają się nazwami zespołów. Wolę sobie zrobić muzykę, niż się przerzucać nazwami, a zwłaszcza – niż chodzić na koncerty. Tego kompletnie nienawidzę.

Zrobiłaś sobie muzykę, to czemu nie zrobisz sobie serialu? Nie chcesz napisać „polskiego Girls”? Dorobić jak inni w telewizji?

Na pewno nie teraz. Możliwość życia z pisania książek dotyczy tylko kilku osób w kraju Polska, więc umiejętności literackie muszą służyć różnym celom. U niektórych to idzie w film i serial, u mnie poszło w teatr i muzykę. Dostawałam wiele propozycji, ale pisanie scenariuszy mnie nie podnieca. Płoszy mnie konieczność dostosowania się do prawideł i brak kontroli nad efektem. A jeśli chodzi o „polskie Girls”, to bałam się, że kupi je TVN (śmiech). Wezmą Magdalenę Różdżkę i nie wiem kogo...

Polskich seriali nie oglądasz. A polskie kino?

Tak, nawet śledzę. Ostatnio podobało mi się „Pod Mocnym Aniołem”.

Byłam na „uroczystej premierze”, ale miałam utrudnioną percepcję: dostałam miejsce obok pana, który od razu zasnął, a potem sapał i chrapał cały seans.

Pewnie obżarł się porchettą.

I dostał śpiączki insulinowej. Jak pisarka, której powieść chwalił Jerzy Pilch, odbiera ekranizację jego powieści?

To podobny przypadek, co „Wojna polska-ruska” Żuławskiego: film nakręcony na podstawie onirycznej literatury osadzonej w konkretnej rzeczywistości. Widz ogląda znaną sobie Polskę, ale dostaje do tego sztuczną warstwę tekstową. Ta literackość u Smarzowskiego rzeczywiście pobrzmiewa fałszywie, ale obsesyjność tego filmu, kołująca narracja bardzo mi się podobała. Więcej o kinie nie powiem, bo ostatnio do kina nie chodziłam. Zajmowałam się, jak opisują to dziennikarze urodzeni w latach 60., „rock&rollem i disco-polo”.

I długo jeszcze będziesz się nimi zajmować?

Pewnie tak. Niedługo zaczynam pracę nad musicalem dla Grzegorza Jarzyny – będę pisać słowa i melodie.

Nie wracasz do ciemnego kąta?

Na razie nie. Ale w końcu zmęczę się i zatęsknię. Wrócę do mojej ciemni. Do wywoływania serów.


DOROTA MASŁOWSKA (ur. 1983) – pisarka, dramaturżka, felietonistka. Autorka trzech powieści: „Wojna polsko-ruska” (najgłośniejszy polski debiut literacki po ’89), „Paw królowej” (Nagroda Literacka Nike) i „Kochanie, zabiłam nasze koty”. Jesienią 2013 r. ukazał się wywiad-rzeka „Dusza światowa”. Właśnie, jako Mister D., nagrała płytę „Społeczeństwo jest niemiłe”, wydaną przez Galerię Raster.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i autorka sztuk teatralnych, od września 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zadebiutowała w 2002 r. powieścią „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” (Paszport „Polityki”), a wydany cztery lata później „Paw królowej” przyniósł jej… więcej
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2014