Kamraty z Kremeraty

Założona przez Gidona Kremera orkiestra kameralna wypromowała muzykę krajów bałtyckich na świecie. Kremerata Baltica wystąpi 28 lipca podczas festiwalu Strefa Ciszy w warszawskich Łazienkach.

15.07.2013

Czyta się kilka minut

Podczas gdy w Gdyni dziesiątki tysięcy wczasowiczów zakuwało się w festiwalowe opaski Open’era, w innym bałtyckim porcie tężał równie wielobarwny tłum. Łotysze ze wszystkich zakamarków kraju zjeżdżali przystrojonymi w kwiaty autobusami do swojej stolicy. W tych dniach w Rydze odbywało się bowiem jedno z najważniejszych świąt w narodowym kalendarzu – Łotewski Festiwal Pieśni i Tańca. Niewykluczone, że najważniejsze, biorąc pod uwagę, że organizowane jest raz na pięć lat, a na 2013 r. przypadała akurat jego jubileuszowa, 25. edycja. W rezultacie to piękne, pociągnięte hanzeatycką kreską miasto mieniło się pstrokatymi kolorami ludowych strojów.

POZOSTAŃMY ROMANTYKAMI

Parki, stadiony, deptaki i eleganckie knajpki szczelnie wypełniały rozśpiewane łotewskie oblicza, które uśmiechały się spod czepców, chust i wielkich dębowych wieńców. W natłoku wioskowych zabaw, w cieniu wszechobecnych flag i przy akompaniamencie tradycyjnych chórów, można było zapomnieć, że Ryga to przecież miasto o wyjątkowo skomplikowanej historii. Potężnym nadbałtyckim ośrodkiem władali w przeszłości Polacy, Szwedzi, Niemcy i Sowieci. Ci ostatni opuścili co prawda Łotwę w latach 90., jednak stolica kraju wciąż pozostaje miastem dwujęzycznym, a Rosjanie stanowią ponad 40 proc. jej populacji. W ten weekend byli jakby mniej widoczni. Może wyjechali do pobliskich kurortów, a może po prostu bawili się wraz z Bałtami, puszczając w niepamięć trudną XX-wieczną historię? Nie sposób stwierdzić. Tak jak niełatwo zebrać myśli w kolorowej zawierusze. Choć w tych dniach w Rydze bezsprzecznie królowała muzyka ludowa, w samym sercu miasta zabarykadowała się klasyka najwyższych lotów. W cieniu ogólnonarodowej imprezy odbywała się 10. edycja festiwalu Kremerata Baltica, podczas której utwory wielkich kompozytorów wykonywała osławiona orkiestra kameralna powołana przez wirtuoza skrzypiec – Gidona Kremera. Piątkowy koncert, wpisując się szczęśliwie w ludowy kontekst, odbywał się pod hasłem „Pozostańmy romantykami!”, a prezentował utwory Roberta Schumanna i Piotra Czajkowskiego. W mieście, w którym swoje pierwsze prace pisał sam Johann Gottfried Herder, XIX-wieczni ideowcy znów kłaniali się tradycji.

SIŁA FOLKLORU

Zresztą nie tylko oni. Podczas finałowego koncertu festiwalu wykonano również utwór najwybitniejszego łotewskiego kompozytora – Pēterisa Vasksa. Urodzony w maleńkim miasteczku Aizpute, zasłużony dla kraju twórca nie wygląda na swoje lata, a z jego brodatego oblicza rzadko znika uśmiech. Gdy się spotykamy, podchodzi bardzo blisko i, witając się, łapie mnie za ramię. Ten przyjacielski gest zdradza również siłę mojego rozmówcy. W końcu to absolwent Szkoły Muzycznej Emila Darzina w klasie... kontrabasu. Choć zbliża się godzina 20, słońce wciąż daje się we znaki. Przed upałem chroni nas częściowo cień rzucany przez pomnik Muzykantów z Bremy. Wokół nieustannie przechodzą turyści oraz przebiegają miejscowi w ludowych strojach. Tradycja zawsze miała dla Łotyszy wyjątkowe znaczenie.

– Sowieci popełnili duży błąd, choć oczywiście dla nas było to wybawienie – opowiada Pēteris Vasks. – Otóż, kompletnie nie rozumieli siły, jaką niesie folklor. W ten właśnie sposób mogliśmy nieskrępowanie mówić o swoich uczuciach, odnosić się do naszej wspaniałej historii. Cenzura nie zwracała na to uwagi, machała ręką na takie nawiązania, a nam dawało to wielką siłę. Takie wątki odnajdziesz w chóralnej muzyce estońskiego kompozytora Veljo Tormisa, jak i w utworach instrumentalnych, choćby mojego autorstwa.

Gdy rozmawiamy, kilkadziesiąt metrów dalej, przy wejściu do kościoła św. Jana, tworzy się pokaźna kolejka. Bilety na koncert finałowy wyprzedano wiele dni wcześniej, co w przypadku Kremeraty nie jest jednak niczym wyjątkowym. Wystarczy przypomnieć, że podczas swojej zawrotnej, ponadczterdziestoletniej kariery Gidon Kremer dzielił scenę z takimi wirtuozami jak Martha Argerich, Yo-Yo Ma czy Mischa Maisky. Sam zresztą nie ustępował im o krok, wygrywając m.in. Międzynarodowy Konkurs Muzyczny im. Piotra Czajkowskiego oraz Konkurs Premio Paganini w Genui – oba nie mając jeszcze skończonych 25 lat.

W przeciwieństwie do wielu innych wirtuozów, urodzony w Rydze skrzypek postanowił ostatecznie odłożyć na bok swoje wykonawcze ambicje i skupić się na promowaniu młodych instrumentalistów oraz kompozytorów. To nietrudne, biorąc pod uwagę, że pojawienie się jego nazwiska na plakacie wypełnia sale koncertowe na całym świecie. Kremerata przyleciała do Rygi prosto z Turcji. Jeszcze w lipcu wystąpi w kilku fińskich i niemieckich miastach oraz w Warszawie.

MISJA KREMERA

Jak wielu innych znakomitych twórców, Gidon Kremer zdecydował się opuścić Związek Radziecki. Kończąc jedną ze swoich tras po państwach Zachodniej Europy, postanowił nie wracać. Zamieszkał w Niemczech i w rezultacie aż do upadku komunizmu nie mógł występować w swoich rodzinnych stronach. Wirtuoz doskonale wykorzystał ten czas, podbijając nie tylko europejski, lecz także amerykański rynek. Podczas cieszących się wielką popularnością tras koncertowych Kremer zjednywał sobie publiczność nie tylko niebywałym talentem, lecz także nieprzewidywalnym repertuarem, w którym kompozycje Beethovena okazywały się nagle utworami Alfreda Sznitkego. W tym czasie jego nową ojczyzną stały się Niemcy oraz Austria, gdzie skrzypek powołał do życia Festiwal Muzyki Kameralnej. Co znamienne, impreza odbywa się w Lockenhaus – malutkim miasteczku położonym tuż przy granicy z Węgrami, to znaczy u podnóża złowrogiej „żelaznej kurtyny”. Nie chciał zapomnieć. Kiedy w 1991 r. Łotwa odzyskała niepodległość, Kremer mógł powrócić do ojczyzny. Już wówczas doskonale wiedział, jak uczcić przywróconą suwerenność swojego narodu.

– Mamy to szczęście, że wielu wybitnych wykonawców pochodzi z Łotwy: Mariss Jansons, Mischa Maisky czy właśnie Gidon – opowiada Vasks. – Jednak tylko ostatni z nich wyrażał takie zainteresowanie muzyką krajów bałtyckich – a przede wszystkim – Łotwy. Poznaliśmy się jeszcze w słynnej Szkole Muzycznej Darzina, ale dopiero na początku lat 90. udało nam się zawiązać bliższą znajomość. Gidona zawsze pociągała muzyka współczesna, więc już w latach 70. grywał Edisona Denisova, Sofię Gubajdulinę czy Alfreda Sznitkego. Dlatego, gdy po latach spędzonych na emigracji powrócił do ojczyzny, poszukiwał nowych kompozytorów, których muzykę mógłby grać.

W ten sposób narodziła się współpraca, która przyniosła światu takie dzieła, jak świetnie oceniany koncert skrzypcowy „Distant Light” oraz „Lonely Angel” – medytację na skrzypce i orkiestrę smyczkową. Dzięki nim Vasks nie tylko zyskał miano czołowego łotewskiego kompozytora, lecz także zdobył rozgłos na świecie. Współpraca z Kremeratą Balticą okazała się dla niego przepustką do zagranicznych filharmonii, a jego utwory wykonywali później między innymi The Hilliard Ensamble (opracowane przez kompozytora wiersze Czesława Miłosza) oraz Kronos Quartet.

– Naprawdę nie wiem, w jaki sposób Kronos Quartet dotarł do mojej muzyki, ale pewnego dnia David Harrington po prostu zapytał mnie, czy nie skomponowałbym dla nich jakiegoś utworu. Napisałem więc Kwartet smyczkowy nr 4, który okazał się na tyle doceniony, że poproszono mnie o przygotowanie następnego utworu. To był piękny okres, tym bardziej cieszę się, że współpracę z Kronos Quartet nawiązała właśnie młoda łotewska kompozytorka Santa Ratniece – ekscytuje się mój rozmówca.

W dobrych humorach udajemy się więc do zatłoczonego kościoła św. Jana, który tego wieczoru miał zapewniać nie tylko upragniony cień, lecz także romantyczną muzykę w najlepszym wykonaniu.

EKSPERYMENTY Z DEMOKRACJĄ

Surowy wystrój nie pozostawiał złudzeń co do tego, że koncert odbywa się w protestanckiej świątyni. W jednej z nich, choć z pewnością mniej okazałej, posługę kapłańską pełnił przez lata ojciec Pēterisa Vasksa.

– W Rydze sowiecki reżim dawał się szczególnie we znaki – wspomina kompozytor. – Mój ojciec był pastorem, więc nie miałem najmniejszych szans, aby dostać się na studia. Ciągle słyszałem, że nie jestem prawdziwie sowieckim obywatelem, więc mnie nie przyjmą. Zdecydowałem się zatem na wyjazd do Wilna i to był świetny pomysł, bo lata 60. to był bardzo ciekawy okres w historii tego miasta.

Tym bardziej wzruszające jest dziś obserwowanie krzepkiego kompozytora, który niemal pół wieku później, przekraczając progi kościoła, tonie w objęciach przyjaciół, fanów i wykonawców. Skromnie ubrany, z turystycznym plecakiem na ramieniu, przycupnął na krzesełku gdzieś w połowie nawy, wmieszał się w tłum, z ulgą oddając pole gwieździe wieczoru – Mischy Maisky’emu, który zastępował Gidona Kremera w roli solisty-wirtuoza. Przyodziany w srebrny, ekstrawagancki strój, z burzą siwych loków i tym świętym namaszczeniem, które cechowało każdy jego najmniejszy gest, wiolonczelista kontrastował z akompaniującą mu Kremeratą. Ubrani w jednolite czarne stroje, zaskakująco młodzi instrumentaliści realizowali swoje kolejne partie z zimną krwią. Zdawali się typowym ludem Północy: zdystansowani, zimni, poważni, niemal nieobecni. Jakże inaczej prezentowali się po koncercie!

Na pięknym, porosłym bluszczem wirydarzu napotkałem już zupełnie inną grupę ludzi. Litewski koncertmistrz orkiestry – Džeralds Bidva – zdążył się przebrać i teraz krążył wśród znajomych w potarganej koszulce i spodenkach do połowy łydki, które przyciągały wzrok jaskrawym skrótem NHL. Jak wszyscy moi rozmówcy tego wieczoru, tak i on na wstępie przeprosił za swój angielski, by dopiero wówczas opowiedzieć o założycielu bałtyckiego ansamblu.

– Gidon jest naszym nauczycielem, ale stara się prowadzić Kremeratę w demokratyczny sposób – mówi Bidva. – Podczas prób możemy podzielić się swoimi pomysłami i on zawsze bierze je pod uwagę. Trochę inaczej jest w przypadku doboru repertuaru, bo tutaj ostateczna decyzja prawie zawsze należy do Gidona. Nie jest to łatwa robota. On sam przyznaje, że wymaga to więcej czasu niż późniejsze przygotowanie utworów. Tym bardziej że gramy dużo nowych kompozycji, które staramy się łączyć z tymi klasycznymi, a to nie zawsze jest łatwe.

Rzeczywiście, Kremerata Baltica słynie z wykonywania muzyki współczesnej. W swoim repertuarze ma oczywiście utwory wielkich klasyków, lecz także kompozycje Michaela Nymana, Philipa Glassa, Vladimira Martynova, Georgsa Pelēcisa czy Gii Kanchelego. Sam Arvo Pärt powiedział kiedyś, że dzięki Gidonowi Kremerowi udało mu się wreszcie zrozumieć swoją muzykę.

GRA W KRZESŁA

Tym, co wyróżnia Kremeratę Balticę na tle innych orkiestr kameralnych, jest nie tylko repertuar, lecz także demokratyczny, płynny charakter. Podczas ryskiego koncertu muzycy zmieniali pozycje tak, że ostatecznie dwójka instrumentalistów grała tego wieczoru pierwsze skrzypce.

– Dla nas to absolutnie naturalne – mówi Bidva. – Dzięki temu nasz ansambl pozostaje bardzo żywotny. Nikt nie jest przywiązany do jednego krzesełka, chociaż starsi członkowie z reguły zajmują pierwszy rząd, bo ci młodsi szlifują repertuar, łapią nasz styl. Według Gidona na tym właśnie polega orkiestra kameralna – na słuchaniu siebie nawzajem, stymulowaniu się, wprowadzaniu zmian. Nie chcemy być tradycyjną orkiestrą, w której przez całe życie zajmujesz swoje miejsce w szeregu, niezależnie od tego, czy ono ci naprawdę pasuje, czy nie.

W ostatnich miesiącach zespół znajduje się w okresie szczególnie inspirującym, gdyż jest na etapie wprowadzania nowych członków. Owi muzycy mają już za sobą etap przesłuchań, lecz teraz sprawdzana jest ich umiejętność komunikacji wewnątrz grupy. Bidva przyznaje, że rekrutacja do Kremeraty to zajęcie o tyle skomplikowane, że ogranicza się ona przecież do obywateli krajów bałtyckich.

– Jesteśmy międzynarodowym zespołem, ale przyjmujemy muzyków jedynie z tego regionu. Nazywamy się Kremerata Baltica, więc ktoś mógłby zapytać, dlaczego nie ma wśród nas Szwedów, Niemców czy Polaków, ale nasz ansambl niezmiennie składa się wyłącznie z Litwinów, Łotyszy i Estończyków.

Opuszczając coraz bardziej rozgadany wirydarz, trafiam jeszcze na Ēriksa Kiršfeldsa – wiolonczelistę, którego nie speszyła chyba obecność wirtuoza Mischy Maisky’ego, gdyż brawurowo wykonał dziś solową partię w „Musica dolorosa” Vasksa. Pytany o swoją historię Łotysz wzrusza ramionami i uśmiecha się przepraszająco: – Co prawda gram w Kremeracie od samego początku, ale nigdy nie przypuszczałem, że to będzie trwało tak długo. Prawdę mówiąc, nikt się nie spodziewał. Początkowo to był po prostu sposób, aby uczcić 50. urodziny Gidona... Wyszło trochę inaczej...

***

Na starówce wciąż gwarno. Na tle secesyjnych kamienic lśnią białe czepce i kolorowe wieńce świętującego narodu. Zbliża się 23.00, ale wciąż jest jasno. A przecież dobre pół godziny temu Mischa Maisky zakończył koncert nokturnem Czajkowskiego. Mógł się pomylić, w jego nowej ojczyźnie dawno już zapadł zmrok. I być może właśnie dlatego Kremer wciąż wraca do Rygi – aby nie zapomnieć, że latem słońce zachodzi tu trochę później.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2013