Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dwa i pół roku temu, gdy wyjeżdżali stąd ostatni żołnierze USA, prezydent Barack Obama tak mówił o Iraku: „Suwerenny, stabilny, polegający na sobie”. Dziś ekstremiści rozrywają go na kawałki. Po zajęciu Mosulu, dżihadyści z organizacji Islamskie Państwo w Iraku i Syrii (ISIS), sprzymierzeni z częścią irackich sunnitów i oficerów dawnej armii Saddama Husajna, opanowali właśnie kilka przejść granicznych z Syrią i Jordanią.
Terytorium teraz przez nich zajmowane rozciąga się wzdłuż dolin Tygrysu i Eufratu, którymi wiodą główne drogi na północny wschód od Bagdadu. Jeszcze nigdy islamiści nie byli tu tak blisko od zbudowania własnego państwa: ISIS tworzy już jego struktury administracyjne. A także zastrasza i terroryzuje przeciwników. W internecie pojawiły się zdjęcia z egzekucji pojmanych żołnierzy armii irackiej; ISIS twierdzi, że w Tikricie zabiło 1700 z nich.
ISIS wygrywa nie tylko militarnie. W celach propagandowych używa mediów społecznościowych. W aplikacji na smartfony, umożliwiającej zwolennikom organizacji odczytywanie wpisów dowództwa na Twitterze, pojawiają się reklamy – dowód na to, że z ekstremistami współpracują przedsiębiorcy i darczyńcy z państw Zatoki Perskiej. ISIS czerpie też zyski z porwań, napadów i przemytu. Kierowcy ciężarówek muszą płacić nowym władzom „podatek drogowy”. Rząd w Bagdadzie twierdzi, że ekstremiści obłożyli kontrybucją także chrześcijan w Mosulu, a tym, którzy nie płacą, grożą śmiercią.
Kierownictwu ISIS marzy się scalenie zdobytych terytoriów w Iraku i Syrii (gdzie od kilku lat organizacja walczy z reżimem Al-Asada). Groźba powstania islamistycznego państwa na Bliskim Wschodzie, potencjalnej bazy terrorystów, wyrwała z marazmu USA, które w 2003 r., gdy wysyłały wojska do Iraku, deklarowały, że chcą tam stworzyć wielokulturowe państwo szyitów, sunnitów i Kurdów. Na razie Obama zapowiedział wysłanie do Iraku 300 doradców wojskowych, którzy mają pomóc armii w zatrzymaniu ofensywy ISIS. Po raz pierwszy od ponad 30 lat CIA wymieniło się informacjami z wywiadem w Teheranie – Iran jest zaniepokojony sukcesami ISIS w walce z irackimi szyitami. Jednak ów taktyczny sojusz pewnie nie przetrwa długo.
Biały Dom musi teraz naprawiać własne błędy. Jeszcze w maju odmawiał rządowi w Bagdadzie, gdy ten apelował o naloty na pozycje dżihadystów. Powtarza się sytuacja z czasów pierwszej Al-Kaidy, którą współtworzyli m.in. weterani walk z armią sowiecką w Afganistanie, wspierani wtedy przez Waszyngton. Choć w Syrii ISIS już od ponad roku daje świadectwa okrucieństwa, Zachód, popierający tamtejszych rebeliantów, przymykał dotąd na nie oko (w Turcji, kraju NATO, działały nawet ich szpitale polowe).
ISIS można powstrzymać. Siły wojskowe tej organizacji nie są niepoliczalne. Premier Iraku Nuri al-Maliki mógłby porzucić swój szyicki triumfalizm i antysunnicką politykę, która przyczyniła się do zwycięstw ekstremistów (patrz korespondencja z Bagdadu w poprzednim numerze „TP”), oraz sformować rząd z udziałem sunnitów i Kurdów (kurdyjskie siły zbrojne mogłyby być tu bardzo pomocne). Zapewne do tego namawiał irackiego premiera sekretarz stanu USA John Kerry, gdy w poniedziałek 23 czerwca zjawił się nieoczekiwanie w Bagdadzie.
Tymczasem bojownicy ISIS cieszą się z nowych zdobyczy. Gdy po zajęciu Mosulu przejęli pięć helikopterów szturmowych Black Hawk irackiej armii i zorientowali się, że sprzęt jest nowy i nieużywany, natychmiast zażartowali na Twitterze: „Oczekujemy od Amerykanów, że będą wciąż wykonywać naprawy w ramach gwarancji”.