Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Z narożnego okna mieszkania, które przyjaciele wynajmują mi we Lwowie, widzę Serbską, Ruską i kawałek Rynku. Lubię wstać rano, zanim pierwszy rozklekotany tramwaj przetoczy się za ścianą. Patrzeć na strzelistą wieżę cerkwi Zaśnięcia Matki Bożej, która wyłania się z mleka. Czekam, aż otworzą kawiarnię na rogu Ruskiej. Dziewczyna postawi na stoliku podwójne espresso. Zapachnie prawdziwą kawą. Kawa zabije wspomnienie czosnku i onuc.
Dziewczyna nie jest bardzo ładna, ale dba o siebie. Ma zrobione paznokcie i czerwoną szminkę. Musiała wstać dziś wcześniej niż ja, żeby ułożyć sobie włosy. Położyć puder na policzki. Kobiety zwykły tak robić.
Podchodzi do mnie brodaty chłopak, patrzy uważnie na plecak z laptopem, ubłocone buty, aparat: – Lubi pan podróże? – Nienawidzę. – Ale nie mówię o podróżach z miasta do miasta. Mówię o Himalajach, wygląda pan, jakby pan wrócił z wyprawy w Himalaje. – Nie byłem nigdy w Himalajach. – Przepraszam. – Nie szkodzi.
Miasto zajmuje się swoją codziennością. Faceci zasiądą wieczorem do kotleta w café „Akademiczne”, dawnej kawiarni „Roma”. W księgarence pod placem Halickim będę przepychał się przez tłum wesołych studentów. Pójdę Corso, wgapiając się w eleganckie wystawy i patrząc, jak panie ślizgają się po oblodzonym chodniku na szpilkach.
W plecaku, oprócz laptopa, będę niósł spirytusową opowieść P., chłopaka ze zwiadu. Nie wiem, co z nią zrobić. Sucha, bez grama bohaterstwa. Historia o tym, jak złapać „języka” i jak go potem zmusić do mówienia. Czysto techniczny opis pełzania w błocie, omijania min pułapek, łapania za gardło. Nadzieja, że gdy się ją wypowie, na duszy będzie lżej. Będzie można lepiej zasnąć. Może „język” nie wróci do ciebie we śnie. Choć wiadomo, że wróci. Żywy czy zza grobu. Też był przecież młody, złożony z mięśni, kości, stawów i marzeń, że po wojnie wszystko ułoży się inaczej.
Artylerzysta wali do celu znajdującego się o kilometry dalej. Dostaje przez radio namiary. Nie wie, co jest tam, gdzie strzela. Dom? Okop? Pole? Wszystko to tylko współrzędne niemające ludzkich twarzy. Desant i zwiad, gdy walczą, czują oddech wroga na swojej twarzy. Patrzą mu w oczy. I gdy zabijają, i jeszcze długo potem.
Kiedyś P. będzie wracał do domu. Pożegna go skowyt psów, oszalałych od wybuchów w Marince. Pojedzie poprzez nienawistne spojrzenia młodych ludzi, gdy na chwilę zatrzyma się na stacji benzynowej w Kramatorsku. Przez zburzone przedmieścia Sławiańska, gdzie jego mundur będzie budził niepokój. W poczekalni na dworcu w Charkowie będzie patrzył na tłoczących się przy punkcie informacyjnym uchodźców. I będą to już ostatni ludzie, którzy zrozumieją, bo widzieli to, co on. Dalej już tylko taksówkarze – faceci w jego wieku – będą chcieli naciągnąć frajera na kurs. Bo wojna wojną, ale biznes musi się kręcić. Studenci w księgarniach, wysokie obcasy, zapach kawy.
Pizzeria z żoną w centrum miasta. Graniczny port między dwoma światami. Zawieszony między bólem, chaosem tamtej strony życia i pustą normalnością tej. Oszołomiony zapachem jej perfum. Dymem papierosów. Pięknymi ludźmi, ubranymi jak z żurnala. Tylko on wie, że ci tutaj też są zdolni do zabijania, torturowania, grabieży. Gdyby tylko przenieść ich o kilkaset kilometrów stąd. Przecież nie różnią się niczym od tamtych – poza tym, że mieli więcej szczęścia. Zabrać im dom, skrzywdzić bliską osobę, przebrać w mundur i powiedzieć: „Idź!”. Poszliby zabijać, bo zawsze idą.
P. będzie się zastanawiać, w którą stronę ruszyć? Wracać tam czy zostać w domu? Który z tych światów jest naprawdę, a który tylko udaje?
Reportaż Pawła Reszki z linii ukraińskiego frontu publikujemy w dziale „Świat”.