Hymn o wolności

Dlaczego ludzie, którzy nie narazili nikogo innego na śmierć i straty, mają być na cenzurowanym?

11.03.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Cory Richards / THE NORTH FACE
/ Fot. Cory Richards / THE NORTH FACE

PAWEŁ BRAVO: Czy Pan, jeden z niewielu ludzi mających pojęcie o tym, co się może dziać z człowiekiem i w człowieku na ośmiu tysiącach metrów zimą, próbował się zdobyć na ocenę tego, co się wydarzyło?
SIMONE MORO: Nie chciałem osądzać, co jest słuszne, a co błędne. Trzeba zrozumieć, że wybór alpinisty, w przeciwieństwie do wyboru, jakiego dokonuje polityk czy ojciec rodziny – to hymn na cześć wolności. Decyzja o wspinaniu się na ośmiotysięczną górę odnosi się tylko do tego człowieka i tylko on zna cenę, którą za to przyjdzie zapłacić – jemu oraz najbliższym, czy to w górach, czy rodzinie czekającej w domu.
Człowiek nie jest wszechmocny i wszechwiedzący. Widzimy to także teraz, w tragicznej chwili. W obliczu natury człowiek nie może nic. Im bardziej ucieka od natury i zamyka się w domu, tym bardziej świat staje się nieznany i wrogi. Im bardziej poznaje żywioł natury, tym bardziej się doń dostosowuje. Z tej tragedii może wyniknąć także silniejsza świadomość, że zaniechanie też ma swoją wartość. Widząc, że natura jest silna, trzeba postępować z jeszcze większą bojaźnią, dokonywać eksploracji jak bohater, nie jak Rambo. Przeżywanie przygody nie oznacza brawury.
Łatwo osądzać, kiedy siedzimy sobie teraz w ciepłych domach. Dlatego nasz sposób myślenia odpowiada raczej racjonalnemu działaniu. Tymczasem wspinanie się na ośmiotysięczniki w zimie jest czysto irracjonalne, bo nie zmienia wcale świata, nie wpływa na rozwój gospodarczy, na dynamikę systemu politycznego, ale odmienia życie tego, kto tego dokonał. Osoby powracające po takiej przygodzie – bez względu na to, czy zdobyły szczyt – czują się w pełni wolne i szczęśliwe. Wracają jako szczęśliwi przyjaciele, szczęśliwi ojcowie, szczęśliwi Polacy.
Jak Pan sądzi, dlaczego Polacy mają za sobą aż takie dokonania, nieproporcjonalne zupełnie do gór w ich kraju?
Powinniście być dumni – pokazaliście światu, że jesteście najtęższymi alpinistami w dziejach, w najtrudniejszym hymnie na cześć wolności, jakim są zimowe wejścia.
Powody są dwa: kiedy obywatele innych krajów dokonywali pierwszych w dziejach wejść na ośmiotysięczniki, Polaków tam nie było. Z prostego powodu – politycznego i ekonomicznego – nie mieliście swobody, by ruszyć z wyprawą, np. na K2, jak Włosi, na Everest, jak Anglicy, czy na Gaszerbrum I, jak Amerykanie. Kiedy nadeszła swoboda, wymyśliliście nowy sposób eksploracji, i to wtedy, kiedy już się wydawało, że ośmiotysięczniki zostały zdobyte i koniec na tym. Była to operacja pełna intuicji i fantazji – muszę przyznać, że genialnej. A więc to pierwsza przyczyna: zazwyczaj, gdy ktoś wymyśla nową grę, ma na ogół dobrze przyswojone jej reguły.
Poza tym ludzie ze Wschodu – nie tylko Polacy – są przyzwyczajeni do trudów życia, w tym do zimna. Zwłaszcza pokolenie, które dokonało najwięcej w latach 80. – Kukuczka, Wielicki, Cichy, czyli ludzie urodzeni w latach 50., albo jak Zawada, jeszcze wcześniej – nacierpiało się, także fizycznie, znosiło głód i zimno. Kiedy ci ludzie byli w stanie świadomie wybrać, że chcą znów cierpieć z zimna, wykazali się odpornością, której już dawno nie mieli alpiniści bardziej wygodniccy, rozpuszczeni, nowocześni, mający łatwiejsze życie.
Sądzę, że dokonałem tego, co wcześniej Kukuczka czy Wielicki, a więc trzech pierwszych wejść zimowych na ośmiotysięczniki, bo nigdy nie przestałem odczuwać głodu. Nigdy nie przestałem chcieć cierpieć. Nawet wtedy, kiedy mogłem się bez tego obejść. Pozwoliłem, by niosła mnie siła i odporność fizyczna, a nie tylko moc płynąca z technologii. Bo technologia osłabia człowieka, ogranicza jego możliwości. Jesteśmy coraz sprawniejsi przy komputerach, ale coraz mniej zdolni do używania rąk i nóg. Przyzwyczailiśmy się do używania tylko głowy.
Moim zdaniem sens operacji, jaką przeprowadza teraz Artur Hajzer, kontynuując program Polskiego Himalaizmu Zimowego, polega na przekazaniu nowym pokoleniom alpinistów tych zdolności, z których znani byli dotąd Polacy. Chodzi o to, żeby młodsi nie popadli w błąd dążenia tylko do technicznej doskonałości, by nie utracili fizycznej siły i głodu eksploracji. Chodzi o alpinizm, który nie jest uprawiany wyłącznie jako sport, ale alpinizm jako przygoda, poszukiwanie.
Czyli trzeba kontynuować program zimowych wejść?
Oczywiście. Trzeba dalej wierzyć, że pewne marzenia mogą się spełnić. Jeśli się bliżej przyjrzymy, zobaczymy ten sam mechanizm, który porusza lekarza, wierzącego, że któregoś dnia znajdzie sposób na skuteczne leczenie raka. Dziś wiele z obecnie prowadzonych badań zalicza po drodze klęski albo pociąga za sobą spore ryzyko. Tylko ten, kto uporczywie wierzy, że eksplorując, nadaje sens życiu, któregoś dnia znajdzie lek na raka. A więc pokonywanie ośmiotysięczników, które może wydawać się z pozoru bezużyteczne, jest metaforą, płynie zeń ogromna nauka.
Myśląc o tej tragedii, nie trzeba dopatrywać się tylko wymiaru bezużyteczności. Zresztą pod względem ekonomicznym to nic nie kosztuje – gdyby ci dwaj, zamiast zginąć na ośmiu tysiącach metrów, popili w barze i, wracając samochodem, rozbili się o drzewo, byliby w oczach wszystkich pechowymi nieszczęśnikami. Dlaczego więc ludzie, którzy nie narazili nikogo innego na śmierć ani straty – w przeciwieństwie do takich, co powodują wypadek drogowy – mają być na cenzurowanym? To błąd, którego nie możecie popełniać. Nie wolno zabraniać człowiekowi, by żył. I nie wolno nie dopuszczać, by brał na siebie ryzyko, jeśli to ryzyko dotyka tylko jego. Nie można postawić tamy wolności.
Nie sądzę, żeby którykolwiek z tych, co przeżyli, przestał się wspinać. Alpinizm to nie jest przygodna przyjemność, ale życiowa konieczność. Kazać przestać uprawiać alpinizm – zwłaszcza Polakom – to tak, jakby świadomie ich zabić, choć niby będą dalej żyli. Mówię to jako Włoch: w trzecim tysiącleciu niewielu jest takich, którzy potrafią udowodnić, że ekspoloracja dalej jest możliwa. Jeśli zniweczycie ten sposób poznawania gór, to tak jakbyście podeptali waszą flagę. 

SIMONE MORO urodził się w 1967 r. w Bergamo, z wykształcenia jest bibliotekarzem i trenerem pływania. Zdobył siedem ośmiotysięczników, w tym czterokrotnie Mount Everest (w 2000 r. spędził 5 dni bez tlenu powyżej 8000 m, w 2006 r. dokonał pierwszego samotnego trawersu Everestu z południa na półno­c). Dokonał 3 pierwszych wejść zimowych na ośmiotysięczniki: Sziszapangmę, Makalu, Gaszer­brum II. W 2001 r. przerwał wspinaczkę na Lhotse, by odnaleźć i ocalić rannego i wyczerpanego angielskiego himalaistę Toma Mooresa – został za to uhonorowany przez UNESCO nagrodą Fair Play Pierre’a de Coubertina. Jest pilotem helikoptera i przewodnikiem górskim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2013