Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Można się dziwić: o cóż ten szum? Dlaczego opozycja wyszła w proteście na ulicę? Przecież nie chodzi o faworyzowanie rosyjskojęzycznych obywateli, Ukrainę zamieszkuje wiele mniejszości: rumuńsko-, polsko-, węgierskojęzycznych. Poza tym, nie oszukujmy się: ustawa legalizuje status quo. Ukraina to kraj w większości rosyjskojęzyczny – wyłączając oczywiście zachodnie regiony.
Jednak ustawa nie ma ułatwiać życia mniejszościom, jest elementem kampanii przed planowanymi na jesień wyborami parlamentarnymi (w których Partia Regionów liczy na głosy wyborców rosyjskojęzycznych). Prezydent Wiktor Janukowycz od zawsze gra kwestią językową. Tym razem chciał też zrobić ukłon w stronę Rosji. Ta już zresztą stwierdziła, że prawo to pomoże „jeszcze bardziej zbliżyć się bratnim narodom”.
Trudno się więc dziwić, że ukraińskojęzyczni czują gorycz. Mądra polityka językowa powinna, nie dyskryminując rosyjskojęzycznych obywateli, pogodzić się z faktem, że jest to „drugi język w kraju”, ale powinna też wspierać język urzędowy. Tymczasem ukraińska kultura jest dyskryminowana: nie promuje się ukraińskojęzycznych pisarzy, muzyków, za atrakcyjne uważa się jedynie to, co rosyjskie, ukraiński znów zaczyna być uważany za „język wsi”. Za prezydentury Wiktora Juszczenki zrobiono wiele dla wsparcia ukraińskiego: stał się językiem mediów, reklamy, popkultury. I choćby w Kijowie ludzie naturalnie przechodzili na ten język, odczuwało się to w metrze, na ulicy, w restauracji. Mówili po ukraińsku, ponieważ otaczający ich świat pozwalał im myśleć po ukraińsku.
Niestety Janukowycz robi wszystko, by Ukraińcy myśleli po rosyjsku. Zupełnie jak w sąsiedniej Białorusi, gdzie po białorusku mówi już garstka ludzi.