Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ta dymisja wisiała w powietrzu od tygodni. Z powodu wątpliwości Służby Kontrwywiadu Wojskowego Skrzypczak nie miał dostępu do ściśle tajnych informacji. Pracował na pół gwizdka i tego stanu nie dało się przedłużać. Do tego prokuratura bada właśnie – także z zawiadomienia SKW – sprawę domniemanej korupcji przy zakupach sprzętu dla armii. Pytanie brzmiało więc: nie „czy”, tylko „kiedy i jak” odejdzie: z honorami czy w infamii. Premier i minister obrony wystawili generałowi laurkę za dotychczasową pracę, dzień później Skrzypczak złożył dymisję. Wygląda na to, że uzgodnili to wspólnie.
Czarę przechylił nieszczęśliwy list do ministerstwa obrony Izraela. Skrzypczak pisał w nim, że polskiej armii najbardziej odpowiadają samoloty bezzałogowe firmy Elbit. Zrobiła się burza, choć premier sugerował, że jest to burza w szklance wody. Dlaczego? Być może po zbadaniu parametrów technicznych dronów rząd uznał, że potrzebujemy akurat takiego towaru, który ma Elbit. Nie chodziło więc o przekręt, tylko o jedno słowo za dużo.
Skrzypczak nie wyleciał dlatego, że był skorumpowany. Nikt niczego mu nie udowodnił i – jak mówią ci, co znają materiał złożony w prokuraturze – pewnie nikt mu niczego udowodnić nie zdoła. Tyle że generał stał się dla rządu obciążeniem. Jego nazwisko kojarzyło się ze słowem „kłopoty”, a premier ma już ich zbyt wiele. Oczywiście sam wiceminister nie jest bez winy: mimo dobrych rad i ostrzeżeń, nie zerwał towarzyskich kontaktów z lobbystą Mieczysławem Bullem. To też nie przestępstwo, ale jak na wiceministra co najmniej nieostrożność.
Skrzypczak jest człowiekiem niepokornym, ale oddanym wojsku. Uchodzi za jednego z najlepszych polskich dowódców. Jeśli prokuratura i służby rozwieją wątpliwości wobec jego osoby, warto pomyśleć, jak go wykorzystać. Na emeryturę jeszcze za wcześnie.