Gdy coś się kończy

Dzwonią do mnie ciągle.

16.07.2013

Czyta się kilka minut

– Dzień dobry!

– Dzień dobry!

– Muszę pana uprzedzić, że nasza rozmowa jest nagrywana w celach bezpieczeństwa.

– Jest pani bardzo miła, dziękuję. A w jaki sposób to nagranie poprawi nasze bezpieczeństwo?

– Na imię panu Witold?

– Paweł.

– No tak, Paweł Rzeszka!

– Reszka.

– Oj, mam błąd w systemie. Jest pan dla nas ważny, panie Pawle.

– Dziękuję, znowu jest pani dla mnie bardzo miła.

– Czy pana firma nastawiona jest na maksymalizację zysków?

– Nie.

– Ja inaczej to wytłumaczę: czy chciałby pan zarabiać więcej pieniędzy? Pytam, bo jest pan dla nas ważny.

– Uważam, że mam dość pieniędzy. Piłem niedawno kawę we włoskiej knajpce. Na ścianie wisiał obrazek. Nic szczególnego: białe domki z płaskimi dachami, na półwyspie Gargano, nad Adriatykiem. Tam naturalną roślinność stanowi makia, lasy bukowe, dębowe i sosnowe. Na półwyspie również wydobywają boksyty, ale boksytów na tym obrazku akurat nie dostrzegłem. Wie pani, że wówczas stało się coś dziwnego. Świat nagle stanął. Samochody za oknem i przechodnie. Ucichł gwar i szum ekspresu do kawy, nawet kelner zastygł w teatralnej pozie. Wszystko, w chwili, skurczyło się do jednego, małego stolika, ustawionego pod pastelową ścianą. Dwóch wiklinowych fotelików... Pomyślałem, że powinienem tam, to jest do Gargano, natychmiast pojechać. Wyobraziłem sobie, że spaceruję i nie muszę stamtąd wracać już nigdy. Potem świat ruszył, niestety. Myślę, marzę, że ta chwila jeszcze się powtórzy. Świat znów stanie, choć wiem przecież, że to nierozsądne. Prawda?

– A ja, ja mam dla pana ofertę. Jest pan przecież dla nas ważny. Nie chce pan tej oferty?

– Chyba nie jest dla mnie.

– To dziękuję.

– Dziękuję. Jest pani bardzo miła, już mówiłem.

Schowałem telefon do kieszeni. Stałem akurat pośrodku rynku w Mikołajkach. W sumie, myślałem sobie, istotny kawałek mojego świata właśnie się kończy. Pożera go nowa rzeczywistość, która wcale nie jest przyjemna.

Kiedyś, wcale nie tak dawno temu, lubiłem do późna siedzieć w redakcji. Czekałem, aż przywiozą pierwsze wydanie gazety. Wszyscy ją brali do rąk i wąchali. Papier ze świeżym drukiem pięknie pachnie, tylko ma się potem czarny nos.

To był inny świat. Teraz gazety mają najczęściej jedno wydanie, a jak ktoś bardzo chce sobie powąchać, może wąchać tableta.

Fuj! Ale taka właśnie jest rzeczywistość. W tutejszej księgarni, po schodkach, więcej było kosmetyków do opalania niż książek. A w porcie na stoisku nawet z kryminałami bieda: „Zbrodnia i kara” oraz „Przygody porucznika Borewicza” tomy II i XVI. Żadnej z tych pozycji nie lubię.

Z braku mądrzejszych pomysłów pojechałem do Ukty na kajak. Popłynąłem sobie leniwą Krutynią przez Nowy Most, aż do Iznoty. A paskudna myśl, że coś się kończy, nie chciała mnie opuścić.

Niedawno miałem dwie alkoholowe okoliczności. Legendarny dziennikarz sejmowy Radia Zet Mariusz Gierszewski po kilkunastu latach pożegnał się z zawodem. Zamiast patrzeć politykom na ręce, będzie teraz organizował konferencje na Stadionie Narodowym. Następny, Bogdan Wróblewski, najlepszy reporter sądowy, po ponad 20 latach pracy zrobił to samo. Teraz będzie chodził w garniturze kontrolera NIK. Gierszewski obiecał przynajmniej, że jak się już zadomowi, to przebiegnie z kosiarką od bramki do bramki na golasa. A Wróblewski? Będzie mógł zdjąć marynarkę, jak naczelnik się odwróci.

Nurt unosił mnie wolno. Pomyślałem, że i tak nic nie mogę zrobić. Kijem Wisły, a nawet Krutyni nie zawrócę. Zostanie mi tylko tęsknota za tym, że kiedyś miałem brudny od farby drukarskiej nos i byłem z przyjaciółmi, którzy również lubili wąchać.

Nagle wpadłem na dziki pomysł. Obróciłem kajak o 180 stopni: – A właśnie, że będę płynął rufą do przodu. Niby ciągle z nurtem, ale z głową zwróconą ku wspomnieniom.

Dziarsko wiosłowałem do tyłu. Wychowany jestem nad jeziorem, więc nawet w takiej pozycji lekko łykałem bujających się nieporadnie na fali wycieczkowiczów. Przepłynąłem pod kamiennym mostem, przez jedno jeziorko, potem drugie, nie niepokojony przez nikogo. Dopiero przed Iznotą jakiś człowiek zapytał:

– Panie, co panu jest?

– Kompletnie skrutyniałem – odpowiedziałem i przybiłem do brzegu. Czułem już dystans w ramionach.

Nagle odezwał się telefon.

– Dzień dobry!

– Dzień dobry!

– Ma pan na imię Witold?

– Nie, mam na imię Paweł.

– Aaaa, tak. Koleżanka mnie ostrzegała. Dziękuję, do widzenia!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2013