Etyka między niebem a ziemią

Kościół w nauczaniu moralnym odwołuje się do sądów empirycznych, od których najlepszym ekspertem jest nauka. Powinien zatem ze współpracy z nauką odważniej korzystać.

13.04.2015

Czyta się kilka minut

Papież podczas Światowych Dni Młodzieży, Rio de Janeiro, 25 lipca 2013 r. / Fot. Silvia Izquierdo / AP / EAST NEWS
Papież podczas Światowych Dni Młodzieży, Rio de Janeiro, 25 lipca 2013 r. / Fot. Silvia Izquierdo / AP / EAST NEWS

Choć zapowiedzianej encykliki papieża Franciszka, dotyczącej ochrony środowiska naturalnego, jeszcze nie ma, już prowokuje komentarze. Związany z amerykańskim konserwatywnym czasopismem „First Things” prawoznawca prof. Robert P. George wyłożył na swoim blogu cztery kwestie, o których, jego zdaniem, powinniśmy pamiętać, spodziewając się encykliki „ekologicznej”. Owe cztery punkty układają się jednocześnie w zgrabną linię argumentacyjną.

Po pierwsze, papieże mają prawo za pomocą swojego oficjalnego nauczania wiązać sumienia wiernych w sprawach moralności. Po drugie, nie ma takiego obszaru zagadnień moralnych, gdzie wiążące nauczanie papieskie nie sięga, a zatem Franciszek może wyłożyć wiążące wypowiedzi o traktowaniu środowiska naturalnego tak samo, jak papieże czynili to na temat wolności religijnej, małżeństwa czy ochrony życia ludzkiego. Po trzecie, papieże nie mają żadnego szczególnego wglądu w empiryczny aspekt spraw, o których piszą, i Bóg nie oświeca ich ponad ich wykształcenie, gdy o to chodzi. Z tego powodu Franciszek nie może np. wiedzieć, czy zmiany klimatu zachodzące obecnie na Ziemi są spowodowane przez działania ludzi ani czy będą miały katastrofalne skutki. Może co najwyżej, jak każdy i każda z nas, zapoznać się z wynikami badań i uwierzyć albo „alarmistom”, albo „sceptykom”, co wyraźnie pokazuje, że naraża się na błędy. Po czwarte, nawet jeśli papież myli się co do empirii, norma moralna, którą ogłasza, pozostaje w mocy. Np. gdyby papież zabraniał kobietom w ciąży zażywania ibuprofenu ze względu na jego poronny efekt, to, chociaż ibuprofen nie wywołuje poronienia, taki błąd nie zmieniałby normy moralnej nakazującej troskę o życie ludzkie od poczęcia.

Konkluzja George’a zdaje się więc być następująca: papież może wiązać sumienia wiernych nakazem troski o przyrodę, ale wiernym wolno się z nim nie zgadzać, gdy chodzi o konkretne strategie tej troski.
 

Prawdopośrodkizm i błądzenie
Przyznaję, że czytając prof. George’a, początkowo miałam ochotę zaszufladkować jego tekst jako sprzyjający typowo konserwatywnej czy prawicowej frakcji osób niemal rytualnie sceptycznych wobec globalnego ocieplenia, energii ze źródeł odnawialnych, ekologicznych restrykcji w prowadzeniu działalności gospodarczej itp. Ta frakcja zyskuje dzięki temu, co popularyzatorzy i popularyzatorki nauki nazywają „prawdopośrodkizmem” (od „prawda leży po środku”). Jest to postawa polegająca na tym, że jeśli istnieją różnorodne czy też skrajne opinie na dany temat, to nie należy sądzić, iż strona reprezentująca któreś z tych zdecydowanych stanowisk ma rację. Bardzo szkodliwą, a często spotykaną praktyką prawdopośrodkizmu jest zapraszanie do mediów równej reprezentacji zwolenników i przeciwników danej hipotezy, nawet jeśli w świecie nauki miażdżąca większość uważa, że istnieją dostatecznie liczne i rzetelne wyniki badań, aby wypowiedzieć się w sposób zdecydowany (więc wypadałoby zaprosić do studia np. dziesięć ekspertek i ekspertów, z czego tylko jedna osoba reprezentowałaby owo niepopularne na akademii stanowisko).

Dostrzegłam jednak, że prof. George, prawdopodobnie nieświadomie, skłania do zadania pytań trafiających w samo sedno procesu kształtowania moralnego nauczania Kościoła katolickiego. W teologii od wieków funkcjonuje rozróżnienie na błędy „co do prawa”, czyli w formułowaniu norm moralnych (wierzy się, że Magisterium takich błędów nie popełnia), i błędy „co do faktów” (pojawiają się przy praktycznej aplikacji normy, a ich unikanie zależne jest od posiadanej wiedzy). Jaki obraz otrzymamy, jeśli na to rozróżnienie nałożymy interakcje ze współczesną nauką?
 

Oddaj naukowcowi, co naukowe
Kościół katolicki, w przeciwieństwie do niektórych denominacji protestanckich, ma godne szacunku ambicje niewchodzenia w zasadnicze konflikty z nauką i naukowym sposobem myślenia. Nie sądzę, aby mogło się to udać bez uznania, że nauka – choć omylna i programowo prowizoryczna, ponieważ dążąca do testowania własnych teorii, które w konsekwencji mogą podlegać zmianom – stanowi najlepsze źródło wiedzy o świecie przyrodniczym i społecznym. Jednocześnie George ma zupełną rację, gdy twierdzi, że istnieje w nauczaniu Kościoła podział na wiążące prawdy moralne i niewiążące ich szczegółowe zastosowania, zależne od prawd testowalnych przez doświadczenie (wybaczmy mu na potrzeby tego tekstu, że bardziej ufa naukowcom i naukowczyniom od leków niż tym od klimatu). Trudno oprzeć się wrażeniu, że w takim razie relacja treści moralnego nauczania papieży do faktów o przyrodzie i społeczeństwie jest przygodna, czyli że etyka katolicka nie zależy od najlepszej wiedzy, do której ludzkość aktualnie ma dostęp (nie chodzi mi bowiem w żadnym wypadku o kanonizowanie poszczególnych teorii i odkryć, które będą się dezaktualizować).

Ktoś powie: Magisterium opiera się na objawieniu, to jest Biblii i Tradycji. Łatwo jednak się zreflektować i przypomnieć sobie, że objawienie wymaga interpretacji, a interpretacja – szczególnie w wyznaniach niefundamentalistycznych, czyli również w katolicyzmie – zależy od aktualnych osiągnięć myśli ludzkiej. Objawienie nie dostarcza bowiem wystarczającej wiedzy o rzeczywistości ziemskiej. Dostarcza wiedzy o Bogu i życiu wiecznym. Problem jednak w tym, że nauczanie moralne z konieczności mówi wiele o sferze doczesnej i używa pojęć empirycznych, jak choćby „rodzina”, „szczęście”, „kapitał”, „śmierć”. Jest zatem skazane na współdzielenie pokaźnego spektrum tematów z naukami i filozofią, ale można odnieść wrażenie, że w kluczowym momencie wypiera się tego.

Stawiam tezę, że lepiej by się stało, gdyby Kościół, podobnie jak to czynią (a przynajmniej tego od nich oczekujemy) inne wielkie instytucje mające duży wpływ na życie ludzi – np. państwa albo Światowa Organizacja Zdrowia – kluczowe i niezbywalne zalecenia opierał na możliwie licznych i poprawnie przeprowadzonych analizach eksperckich, tj. we współpracy z socjologami, lekarkami, psychologami, klimatolożkami itd., skoro to oni i one znają się na zjawiskach, na których papieże znać się nie muszą, ale opinię o ich aspektach moralnych chcieliby przedstawić. Tymczasem choćby przed Synodem o rodzinie słyszymy o zbieraniu ankiet rozpoznających wiedzę i opinie wiernych, ale już nie o zlecaniu analiz literatury naukowej z adekwatnych dziedzin, które przecież w sposób możliwie obiektywny oświetlałyby nie mniej istotny fragment rzeczywistości.
 

Dobro podobające się bogom
Z pewnością każdy, kto ma styczność z katolicyzmem, może wskazać wiele sądów o charakterze empirycznym, wypowiadanych z ambon w kontekście moralnym, np.: „sekularyzacja jest przyczyną kryzysu życia rodzinnego” albo „rodzice tej samej płci nie są w stanie wychować zdrowego, szczęśliwego dziecka”. Zdawałoby się zatem, w myśl artykułu George’a, który, powtarzam, trafnie diagnozuje podział funkcjonujący w nauczaniu Kościoła, że jeśli to na takich właśnie sądach oparta byłaby proponowana wiernym treść etyczna, a sądy zostałyby sfalsyfikowane albo badania ich dotyczące byłyby niekonkluzywne, spokojnie wolno wypowiedzieć posłuszeństwo. Nie sądzę, aby wielu biskupów czy kaznodziejów zgodziło się z tym. Czy zatem nie powinni oni zapytać samych siebie, na czym tak naprawdę bazuje ich nauczanie moralne, bez jakiej racji nie mogłoby się obyć? Czy uciekając się do odpowiedzi biblijnych (jak choćby osławiony „biblijny model rodziny”), powołując się na to, że znają plan Boży wobec człowieka, albo szukając takich dalekich od empirii pojęć jak prawo naturalne, nie popadają niekiedy w anachronizmy, a niemal zawsze w specyficzny rodzaj fideizmu?

Szczególnie bolesne bywa zderzenie z nauczaniem o rzekomej szkodliwości czegoś, czego szkodliwość nie została wykazana lub nie jest większa niż szkodliwość rzeczy albo praktyk dozwolonych przez Kościół. Można by tu wspomnieć chociażby zakazane palenie marihuany wobec dozwolonego picia alkoholu albo przekonanie o szkodliwości tabletek antykoncepcyjnych (czy to dla zdrowia i poczucia godności kobiet, czy też dla relacji w małżeństwie). Jeśli bowiem coś nie wydaje się mieć złych skutków, to na jakiej podstawie jest niedozwolone? Jeśli na podstawie wiary w to, że nie jest miłe Bogu, to równie dobrze możemy wrócić do starego platońskiego dylematu: czy coś podoba się bogom, bo jest dobre, czy też jest dobre, ponieważ podoba się bogom? Ten zaś dylemat z konieczności zwraca naszą myśl na wątpliwość, czy we współczesnej teologii i duchowości jest miejsce na obraz Boga, który żongluje wymaganiami etycznymi arbitralnie, bez racjonalnej struktury, którą ludzie mogliby rozpoznać. ©

JUSTYNA FIGAS-SKRZYPULEC – religioznawczyni, doktorantka w Katedrze Filozofii Przyrody na Wydziale Filozoficznym UPJPII w Krakowie; specjalizuje się w badaniu relacji między chrześcijaństwem a nauką i filozofią nauki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2015